Rynek akcji po chińsku

Od maja br. indeksy obu giełd działających w Chinach kontynentalnych (w Szanghaju i Shenzhen) rosły gwałtownie. Wartość obrotu na tych parkietach już w czerwcu dwukrotnie przewyższyła obroty giełdy w Hongkongu, podczas gdy w styczniu br. była dwukrotnie od niej mniejsza.

Zadecydowała o tym polityka władz w Pekinie. Zważywszy że są to władze wciąż praktykujące centralne planowanie na sporych obszarach gospodarki, powstaje pytanie, do czego to doprowadzi.Giełdy akcji w Chinach komunistycznych funkcjonują od 9 lat. Początkowo nie obowiązywały na nich zbyt ścisłe przepisy. Miliony akcji zostały wyemitowane przez dziesiątki kulejących przedsiębiorstw państwowych. Rachunki w biurach maklerskich otworzyło już około 40 milionów ludzi, ale większość z nich stanowili inwestorzy sporadyczni. Ocenia się, że na dwu giełdach regularnie gra około 4 milionów ludzi.W ubiegłych latach inwestorzy nie zwracali większej uwagi na rentowność przedsiębiorstw, a te z kolei nie zwracały uwagi na inwestorów. Wykorzystywały wpływy z emisji nie tyle na inwestycje, ile na pokrywanie bieżących potrzeb, a także na spekulację - np. nieruchomościami.Giełdy chińskie przeżyły kilka burzliwych dni - najpierw w okresie startu, kiedy garnęły się do nich dziesiątki tysięcy pionierskich inwestorów. Ostatnia hossa wystąpiła w 1997 r., kiedy akcje szybko szły w górę w związku ze zbliżającym się przejęciem Hongkongu przez ChRL. Została ona dość szybko "stłamszona" umyślnymi poczynaniami władz centralnych, które obawiały się, że jeśli przyspieszą konieczną restrukturyzację spółek państwowych, doprowadzą do zwiększenia bezrobocia i pogorszenia się już i tak złych nastrojów społecznych.Obecną hossę wyróżnia kilka ważnych okoliczności. Zrodziła się natychmiast po oficjalnych decyzjach najwyższych władz - partii, parlamentu i rządu, zachęcających, a nawet wzywających, do lokowania w akcje. W marcu br. wprowadzono poprawkę do konstytucji, uznającą "prywatne przedsiębiorstwa za ważną część socjalistycznej gospodarki rynkowej". 19 maja oficjalnie wezwano obywateli do inwestowania w akcje, zamieszczając w organie partii komunistycznej artykuł wstępny, a więc stanowiący wykładnię obowiązującej polityki. W artykule tym - podobno zredagowanym przez samego prezydenta Zhu, który w kwietniu podczas oficjalnej wizyty w USA zwiedził giełdę nowojorską - rynek akcji uznano za "kluczowy składnik reformy przedsiębiorstw państwowych".A więc jaskrawo zielone światło dla giełd? Powstaje pytanie, jaka jest gwarancja, że Pekin znów nie zmieni polityki? Oczywiście, takiej gwarancji nie ma, ale komentatorzy finansowi mają już spore rozeznanie intencji władz pekińskich.Przeważa opinia, że Pekin uznał, iż dotychczasowe próby ożywienia gospodarki nie przyniosły rezultatów i że po prostu poczuł się zmuszony do posłużenia się instrumentem giełd do pobudzenia popytu konsumpcyjnego. Liczy na powstanie - w wyniku nasilenia hossy - "efektu bogactwa" wśród inwestorów, tak jak to ma zresztą miejsce w Stanach Zjednoczonych. Jest to więc próba wyjścia z zaczarowanego kręgu gospodarczej niemocy.Chińską gospodarkę gnębi niewydolność przemysłu państwowego, bezrobocie i deflacja. Chiński konsument oszczędnie wydaje pieniądze i dużą część swoich zasobów gotówkowych lokuje na rachunkach bankowych. Słaby popyt nie służy przedsiębiorstwom państwowym, które popadają w coraz większe zadłużenie w bankach, a te - z kolei - są niechętne do ich dalszego kredytowania.Pekin widzi więc wyjście w nakłanianiu Chińczyków do wyciągnięcia chociaż części oszczędności (wynoszących około 650 mld dolarów) z rachunków bankowych i do przeznaczenia ich na akcje przedsiębiorstw państwowych. Pieniądze te posłużyłyby z kolei na restrukturyzację i unowocześnienie przedsiębiorstw, niezbędne do przechodzenia do gospodarki rynkowej, a więc w dalszej kolejności do zmniejszenia bezrobocia i do poprawy nastrojów.Oczywiście - autentyczne promowanie rynku jako ważnego narzędzia reform byłoby - jak napisał "WStreet Journal" - "rzeczą wspaniałą". W rozumowaniu Pekinu istnieją elementy racjonalne. Jednak samo nastawienie się na kreowanie "efektu bogactwa" jest rzeczą niebezpieczną. Jeśli wielka, sztucznie nakręcona hossa nie będzie wsparta zyskami spółek i ich perspektywami, może dojść do załamania cen, a więc całkowitego rozczarowania inwestorów i konsumentów. Co prawda, trudno jest promować wchodzenie nowych przedsiębiorstw na giełdy bez zwiększania liczby inwestorów, ale też nie można przyciągnąć większej liczby inwestorów bez zwiększania liczby przedsiębiorstw na giełdzie. Jednak windowanie cen akcji wyłącznie propagandą nie jest dobrym rozwiązaniem.Wszystko więc będzie zależeć od przyspieszenia prywatyzacji oraz warunków jej przeprowadzenia. To dopiero przyniesie rzeczywisty sprawdzian tego, czy giełdy mogą pomóc w uzdrowieniu chińskiej gospodarki.

Z.S.