Cła rolne
Co ostatnio mogłoby wygrać w rankingu wydarzeń najbardziej niesamowitych? Większość ankietowanych na tę okoliczność bez wahania wskazałaby Aleksandra Kwaśniewskiego wetującego ustawę o podatku od dochodów osobistych w imię prawdy, sprawiedliwości, demokracji i solidarności. Ale większość, jak zazwyczaj, nie miałaby racji. Pan prezydent zawsze taki był. Od dziecka. I się nie zmieni już nigdy.Odrobinę tylko mniejsza większość postawiłaby zapewne na panią profesor Wiesławę Ziółkowską. Ta wybitna specjalistka od wysokich podatków, desygnowana przez prezydenta na skutek fatalnego nieporozumienia do Rady Polityki Pieniężnej, z pewnym obrzydzeniem zmuszona jest zajmować się tam polityką monetarną, a nie fiskalną, do czego jest stworzona. Mniejsza większość też jednak byłaby w błędzie. To nie pani Ziółkowska była ostatnio najdziwniejsza, bo ona niezmiennie przecież optuje na rzecz wysokich podatków, niskich stóp procentowych i polskości banków.A może pan Marek Belka, ekspert gospodarczy pana prezydenta, był najbardziej niesamowity? Profesor Belka dostarczył szefowi tak rzeczowych ekonomicznych argumentów na rzecz weta, że wprawił w podziw kolegów z Instytutu Nauk Ekonomicznych, gdzie pracuje, oraz rząd Albanii, któremu po godzinach doradza. Ale - nie. Profesor Belka, choć trzeba przyznać, wysoko plasujący się na liście osobliwości, też niestety nie wygrał zaciętej rywalizacji.Oczywiście, że też wcześniej nie przyszło nam to do głowy. Zwycięzcą musi być poseł przewodniczący Henryk Goryszewski, nikt inny. Goryszewski, zniechęcony niecną nagonką na ZChN, pomimo wyrazów poparcia i sympatii ze strony SLD-owskich kolegów, postanowił dobrowolnie, ze względów zdrowotnych, zrezygnować z wielogodzinnych występów telewizyjnych. Faktycznie, to jest dziw nad dziwy. Wydarzenie nie do pobicia. Przynajmniej dopóki londyńscy dealerzy nie pomylili Goryszewskiego z Balcerowiczem, co sprawiło, że rezygnacja posła-przewodniczącego wstrząsnęła na chwilę złotym. Tego by nawet Mrożek nie wymyślił.A jednak. Zdarzyło się jeszcze coś. COŚ tak zdumiewająco dziwnego, że słów po prostu brak. Człowiek może tylko sterczeć z rozdziawioną gębą i podziwiać. To ci dopiero COŚ. Bezapelacyjny champion. Mistrz świata w dziedzinie zdarzeń niezwykłych. Rzecz tym bardziej godna wyróżnienia, że prawie nie zauważona przez opinię publiczną. COŚ takiego nie mogło nie wygrać. Chodzi o postulat podniesienia prawie wszystkich ceł na importowaną do Polski żywność, któremu to postulatowi towarzyszyło czarujące w swej prostocie, powalające logiką uzasadnienie: trzeba podnieść, żeby później było z czego opuścić.Cicha wojna, jaką z opornym Balcerowiczem toczył w sprawie realizacji tego pomysłu cały rząd, pod wodzą premiera Buzka, ministrów Balazsa i Steinhofa, zasługuje na miano najdziwaczniejszej batalii dziesięciolecia. Jest to wydarzenie porażająco surrealistyczne.Prezydent VAT-em broniący najuboższych, strażniczka złotego windująca cenę dolara, doradca ekonomiczny promujący dualność systemu fiskalnego, przewodniczący - doradca, dorabiający na dietach poselskich - wszystkie te dziwa to furda, nic to w porównaniu z samobójczą skłonnością do podwyższania cen żywności w Polsce pod pretekstem przygotowań do rundy milenijnej WTO.Cóż za makiawelizm. Jaka w tym głębia. Ile przewrotności. I pięknej prostoty. A w tle snuje się pasmo nieustających sukcesów: zadowolona z naszej solidarności Unia Europejska wali nas przyjaźnie po plecach (wy być dobre, porządne, protekcjonisty); szczęśliwi patrioci (jedz polskie, przecież w końcu jeść musisz); nos utarty Amerykanom (nic, debile, nie rozumieją); przepastne slogany na każdym rogu (przez wyższe ceny - do szczęśliwości konsumenta); polska delegacja noszona na rękach przez zamieszkowiczów w Seattle; obiecujące tytuły w polskich gazetach (niedługo obniżymy podniesione cła).Boże, dlaczego nic z tego nie będzie? Pomyśleć, że to wszystko przez obstrukcję jednego jedynego człowieka.
JANUSZ JANKOWIAK