Sądząc po tym, co dzieje się ostatnio ze złotym, można chyba powiedzieć, że Radzie Polityki Pieniężnej nie udało się jeszcze co prawda osiągnąć celu inflacyjnego, ale najwyraźniej już powiodło się jej na innym ważnym odcinku: ryzyko kursowe w Polsce poważnie wzrosło. Nie jest to bynajmniej, trzeba dodać dla wyjaśnienia, uszczypliwa ironia, która jest mi zresztą wstrętna niczym zmielone czerwone buraki. Wbrew żywionym powszechnie obawom ryzyko zmienności kursu jest polskiej gospodarce bardzo potrzebne. A nawet gdyby ktoś uznał, że jest inaczej, to co z tego, skoro jest ono i tak nieuniknione. Oczywiście, pod warunkiem, że prof. Stanisław Gomułka nie zostanie przewodniczącym Komitetu Kursowego przy Prezydencie Rzeczpospolitej. Naturalnie pod kolejnym warunkiem, że taki komitet zostanie powołany za następnej kadencji tego samego prezydenta, przy silnym wsparciu ministra finansów prof. Marka Belki i za aprobatą nowego doradcy ekonomicznego prezydenta prof. Grzegorza Kołodki. Tak kolosalne spiętrzenie warunków niezbędnych do ustabilizowania kursu dowodnie pokazuje, że szanse na to nie są zbyt wielkie. Dla wyjaśnienia wypada więc od razu dodać, że od zmienności kursu do kryzysu walutowego droga jest jeszcze naprawdę daleka.Wahania kursu są po prostu ceną - wysoką czy niską, to rzecz do udowodnienia - za program dezinflacji. Jeśli taki przekaz zostałby teraz w sposób klarowny sformułowany przez Radę, poparty przez przedstawicieli rządu (chodzi przede wszystkim o Ministerstwo Finansów), a następnie trafiłby do wszystkich uczestników rynku, to zmienność kursu naturalnie nie znikłaby, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie o to zresztą chodzi. Czegoś takiego nie postulowałby chyba nawet mój kochany profesor Jędrzej Krakowski. Dzięki jasno wyrażonemu dessinteresment dla zmienności kursu skończy się tylko nerwowe wypatrywanie na horyzoncie kryzysu walutowego przy każdym bujnięciu złotym. Zwiększy się zrozumienie rynku dla intencji władzy monetarnej i fiskalnej. Władza monetarna potwierdzi swoje zainteresowanie przede wszystkim bezpośrednim celem inflacyjnym. Rząd to w końcu zaakceptuje. A uczestnicy rynku zaczną stosować narzędzia zabezpieczające przed ryzykiem kursowym.Trzeba przyznać, że bezapelacyjna rezygnacja z odwoływania się do nominalnej kotwicy kursowej wygląda w naszym skomplikowanym przypadku logicznie. Wygląda też obiecująco. Całkiem inaczej niż próba stabilizacji kursu w warunkach środowiska makroekonomicznego, które wyraźnie, z przyczyn jak najbardziej obiektywnych, nie sprzyja osiągnięciu takiego właśnie celu. Stabilizowanie kursu nie jest możliwe przy stosowaniu strategii bezpośredniego celu inflacyjnego. Przy wyborze kotwicy kursowej logiczne, z punktu widzenia uczestników rynku, musiałoby być jedynie porzucenie takiej strategii na dobre. A na to się chyba raczej nie zanosi. Chociaż pewnie byłoby tu o czym pogadać. Tylko, że nikomu z decydentów o tym akurat jakoś dyskutować się nie chce. Za trudne to, czy co? Przy czym, żeby nie było wątpliwości. Nikomu nie powinno zależeć na dzikiej aprecjacji złotego. Dzikiej, to znaczy takiej, której tempo jest nie do obrony w kategoriach ekonomicznych, a które dałoby się objaśnić jedynie spekulacyjnymi zachowaniami krótkoterminowych inwestorów zagranicznych. Dzika aprecjacja w sposób nieusprawiedliwiony zwiększa ryzyko zmienności kursu w Polsce ponad granice uznane za bezpieczne.Tempo aprecjacji zostało ostatnio wyraźnie wyhamowane przy użyciu całego arsenału skutecznych, jak się okazuje, "interwencji werbalnych". Tym razem jednokierunkowa wspólna akcja RPP i Leszka Balcerowicza osłabiła złotego, zanim jeszcze nadeszły oficjalne informacje o saldzie obrotów bieżących bilansu płatniczego. I była to interwencja, jak najbardziej, rozsądna.Oby ten rozsądek nie opuszczał nas teraz przez dłuższy czas. Nowy wewnętrzny regulamin RPP, regulujący sposób komunikowania się z rynkiem, też nie zaszkodzi. Rozsądek i regulamin bardzo by się przydały. Czeka nas naprawdę długie bujanie.

Janusz JANKOWIAK