Polityka fiskalna, od restrykcyjności której zależy obecnie najbardziej poprawa salda na rachunki bieżącym, czyli pośrednio zmniejszenie ryzyka kryzysu finansowego, znajduje się na zakręcie. Pierwsze przymiarki do przyszłorocznego budżetu, niepowodzenia rządu w kwestii nowelizacji ustaw okołobudżetowych (VAT w rolnictwie) oraz kolejna powtórka z podatkowego wewnątrzkoalicyjnego chaosu sprawiają, że jest to zakręt niebezpiecznie ciasny.Budżet z deficytem fiskalnym (cały sektor finansów publicznych) rzędu 1,9 proc. PKB, przy urealnionych założeniach co do tempa wzrostu gospodarczego (nie więcej niż 5 proc.) i inflacji (nie mniej niż 7 proc. średniorocznie) nie zbilansuje się za skarby świata bez dodatkowego cięcia wydatków. Co gorsza jednak, my potrzebujemy, niestety, redukcji deficytu znacznie poważniejszej, prawdopodobnie o dodatkowe 0,5 proc. PKB głębszej, do 1,4 proc. PKB. A wszystko po to, by po uwzględnieniu oszczędności w drugim filarze systemu emerytalnego, sektor publiczny przestał wreszcie, już w przyszłym roku, produkować nam coraz większą nierównowagę zewnętrzną.Chcemy szybkiego i skutecznego wyhamowania rosnącego deficytu na rachunku bieżącym ? musimy skończyć z pogłębianiem nierównowagi wewnętrznej. To oczywiste tak bardzo, że wydawałoby się, możliwe do pojęcia nawet przez szeregowego posła. Niestety, jak o tym zaświadcza przygoda Sejmu z rolniczym VAT, nie ma takiej prostej sprawy, z której nie da się zrobić rogala.Politycy prokurujący nam obecnie redukcję wpływów budżetowych lub zwiększenie wydatków zachowują się jak chłopcy tłukący pordzewiałym posowieckim granatem o rodzinną chałupę. Tak właśnie zrobił Sejm, uchwalając zerową stawkę VAT dla produktów rolnych, która potencjalne wpływy zamienia w jak najbardziej realne wydatki budżetu.Ale dylemat polityki fiskalnej jest obecnie znacznie poważniejszy niż tylko spacyfikowanie wyrośniętych chłopaków w krótkich gaciach. Problem sprowadza się do zaplanowania takiej reformy systemu podatkowego, która nie pociągnie za sobą utraty wpływów budżetowych. Chodzi o to, by priorytetem w polityce fiskalnej stało się możliwie szybkie uzyskanie pozytywnego, a nie jak do tej pory negatywnego wpływu sektora publicznego na poziom krajowych oszczędności. Nie ma lepszej terapii zapobiegającej kryzysowi finansowemu. Poprawa deficytu na rachunku bieżącym z obecnych 8 proc. PKB do 4 proc. wymagałaby uzyskania 1-2 proc. nadwyżki w wyniku sektora publicznego.Takiej nadwyżki nie uda się osiągnąć, jeśli reforma podatkowa na krótką metę przyniosłaby ubytek wpływów budżetowych netto, czemu towarzyszyłoby jeszcze na dodatek rozdmuchiwanie wydatków (słusznych, bo jak wiadomo innych w ogóle nie ma) przez parlament. To byłoby stukanie o ścianę już nie jednym granatem, ale walenie całą ich wiązką. Kto się prosi o nieszczęście, ten się w końcu doprosi.Powaga sytuacji wymaga, by plany reformy podatkowej podporządkować jednak zdecydowanie potrzebie dorobienia się nadwyżki w wyniku sektora finansów publicznych. Takiemu też celowi służyć powinien projekt przyszłorocznego budżetu, który będzie szacowany przez rynek pod kątem ryzyka kryzysu finansowego.Gdyby odłożenie redukcji PIT zostało potwierdzone zrównoważeniem finansów publicznych, to zostałoby dobrze przyjęte przez rynki finansowe. Oczywiście, pod warunkiem, że skończy się parlamentarny oberek na minie, ta tradycyjna rozrywka polskich polityków decydujacych o finansach publicznych, w tym roku jednak wyjątkowo paskudnie niezdrowa.
Janusz JANKOWIAK