Oni sobie bez nas nie dadzą rady! Tak oto jeszcze 20 lat temu mówili Rosjanie, gdy - na fali ogłoszonej przez Michaiła Gorbaczowa głasnosti (czyli polityki jawności) - zaczynało się w ZSRR bardzo nieśmiało wspominać o, teoretycznie tylko wtedy możliwym, oddzieleniu się nadbałtyckich republik związkowych. Tymczasem niezwykle szybko okazało się, że i Litwa, i Łotwa, i Estonia znakomicie dają sobie radę bez Związku Radzieckiego. O takim wzroście gospodarczym, wskaźniku PKB per capita czy choćby informatyzacji, jaką osiągnęły zaraz po secesji, wiele innych krajów może wciąż tylko pomarzyć.

Mam natomiast nieodparte wrażenie, że bez ZSRR nie może sobie poradzić... Rosja. I że w ostatnim czasie ma z tym coraz większy problem.

Apel o absurdalny bojkot estońskich - a także polskich - towarów i firm, jaki wygłosił kilka dni temu mer Moskwy, jest na to doskonałym dowodem. Okazuje się bowiem, że Rosja nie radzi sobie nie tylko z tym, że inne nacje mogą w odmienny sposób patrzeć na postradzieckie monumenty. Nie radzi sobie także ze zrozumieniem, że o gospodarce może decydować coś innego niż polityka. Nie radzi sobie również z tym, żeby dialog z mniejszymi od siebie krajami prowadzić z innej niż pozycja siły. Oj, brakuje Rosji Związku Radzieckiego i jego dominującej pozycji. Coraz bardziej brakuje!

Jestem szalenie ciekaw, czy gdyby także w Pekinie pomnik żołnierza radzieckiego przeniesiono z głównego placu na cmentarz, moskiewski mer Jurij Łużkow równie ochoczo wzywałby Rosjan do bojkotu chińskich producentów i towarów...