Giełdy w Stanach po udanej poniedziałkowej sesji wczoraj traciły. Wydaje się, że winowajcą mógł być szef Rezerwy Federalnej, według którego rynki się kurują, ale jeszcze daleko im do odzyskania formy. Takie ostrzeżenia zwykle źle działają na inwestorów.
Wypowiedzi Bena Bernanke w przemówieniu przygotowanym na konferencję Fed w Atlancie kontrastują z opiniami choćby amerykańskiego sekretarza skarbu Henry?ego Paulsona czy szefów Citigroup i Deutsche Banku, którzy w ostatnich dniach twierdzili, że kryzys kredytowy zmierza ku końcowi. Bernanke uważa inaczej - że sytuacja na rynkach jest "daleka od normalności". W razie czego jego Fed jest gotów organizować kolejne aukcje, żeby poprawić płynność krajowych banków.
Inwestorzy, ostrzeżeni przed możliwymi nowymi kłopotami, na wszelki wypadek woleli sprzedawać wczoraj papiery. Nie było więc szans na wyciągnięcie indeksów ponad szczyt sprzed tygodnia. Przed rozpoczęciem sesji brakowało do tego (w przypadku S&P 500) mniej niż 1,5 proc.
Mniejszy wpływ na wczorajszą sesję miały dane makro. Te o sprzedaży detalicznej okazały się, pomijając sprzedaż aut, lepsze od prognoz, ale inflacja cen w imporcie z kolei zaskoczyła in minus. Wśród raportów ze spółek zwracały uwagę lepsze od prognoz wyniki Wal-Marta. Jednak szef giganta Lee Scott gasił optymizm, wskazując na utrzymującą się niepewność co do przyszłej koniunktury.
Wypowiedzi szefa Fed zmniejszyły popyt na akcje firm finansowych. Papiery domów maklerskich Morgan Stanley i Lehman Brothers taniały też z uwagi na ostrzegawczy raport jednego z analityków.