Podczas gdy przez większość listopada WIG20 osuwał się, na początku grudnia dynamicznie odrabiał owe straty, potem przez trzy tygodnie uporczywie tkwił w wąskiej konsolidacji, a początek stycznia przyniósł wybicie w dół z tej konsolidacji, to ostatnie dni przyniosły zanegowanie owej przeceny. W skali całego tego okresu bilans zmian jest praktycznie zerowy – WIG20 jest na poziomie niewiele odbiegającym od tego, z czym mieliśmy do czynienia tuż przed listopadową falą przeceny.

Nieco inaczej sytuacja się przedstawia, jeśli spojrzymy na długi okres. W takim ujęciu grudniowy szczyt hossy niczym magnes przyciągnął WIG20, podobnie jak było w przypadku wszystkich dotychczasowych korekt. Dopóki będzie można zakładać, że mamy do czynienia z długoterminowym trendem wzrostowym, dopóty jako scenariusz bazowy trzeba będzie traktować ustanawianie nowych rekordów hossy.

Podczas gdy indeks największych i najbardziej płynnych spółek poddaje się ostatnio wzlotom i upadkom, to uwagę zwraca konsekwentny powrót do formy mniejszych firm. Kojarzony z nimi indeks sWIG80, który od września ub.r. pozostawał w tyle za cieszącymi się wzięciem akcjami tuzów, wreszcie się ożywił (choć wczoraj nie dorównywał WIG20). Przełom miał miejsce w połowie grudnia, kiedy to siła relatywna względem WIG20 zaczęła się odbijać od niemal dwuletniego minimum. Obecnie jest ona dla odmiany najwyżej od czterech miesięcy, sam zaś sWIG80 pokonał kolejne poziomy oporu (najpierw lokalne szczyty z września i listopada ub.r., a potem kwietniowe maksimum) i ustanowił nowe rekordy hossy.

Taki rozwój wydarzeń może się wydawać nieco zaskakujący, ale bliższa analiza sugeruje, że bardziej zaskakujący był wcześniejszy zastój notowań „maluchów”. Słabość sWIG80 była bowiem kwestią nie tylko jesieni ub.r. Na dłuższą metę indeks ten znajdował się w trendzie bocznym (lub też bardzo powolnym trendzie wzrostowym – jak kto woli) jeszcze od sierpnia 2009 r. W jego wyniku roczna dynamika sWIG80 z poziomu przekraczającego 90 proc. w lutym 2010 r., runęła do zaledwie kilku procent. Właśnie ten fakt był najbardziej zaskakujący, zwłaszcza w kontekście pozytywnych sygnałów z gospodarki. Przecież wskaźnik PMI dla polskiego przemysłu jest najwyżej od 6,5 roku. W tym kontekście ożywienie na rynku „maluchów” można traktować jako powrót do normy. Oczywiście norma polega nie tylko na tym, że kursy reagują na poprawę koniunktury gospodarczej, lecz także na jej ewentualne pogorszenie.