Polskie 10-latki z rentownością 6,3 proc. znalazły się na najniższym historycznie poziomie 4,1 proc. Właściwie, obserwując w ostatnim okresie zachowanie indeksów odzwierciedlających zmiany cen obligacji z długiego końca krzywej można mówić wręcz o superhossie. Mocne zwyżki cen obligacji mają zauważalne odzwierciedlenie w wynikach strategii inwestycyjnych opartych na długu, na co wskazuje analiza chociażby wyników funduszy inwestycyjnych czy OFE.

Powszechnie wiadomo, że hossa na rynku polskich obligacji wykreowana została, trochę sztucznie, przez czynniki o charakterze zewnętrznym. Wśród nich wskazać należy przede wszystkim na nieprzyzwoicie niskie rentowności obligacji Stanów Zjednoczonych oraz Niemiec, będących jeszcze do niedawna głównym kierunkiem napływu kapitału stroniącego od ryzyka. Drugą, nie mniej ważną kwestią, jest oczywiście „drukowanie pieniądza" przez banki centralne i nieprzerwany napływ zastrzyków świeżego kapitału, który musi zostać ulokowany w możliwie najkorzystniejszy sposób. Szczególnie w ostatnich miesiącach pojawiło się zjawisko poszukiwania relatywnie atrakcyjnych lokat w papiery rządowe inne niż amerykańskie i niemieckie, przez co również Polska znalazła się w spektrum inwestycyjnym zagranicznych inwestorów. Nie można jednak niestety mówić o poprawie sentymentu inwestorów spowodowanej fundamentalnymi zmianami w naszej gospodarce.

Spowolnienie gospodarcze oraz spadająca, chociaż w wolnym tempie, inflacja powinny być elementem nadal stymulującym krajowy rynek długu – w kontekście możliwych dalszych cięć stóp procentowych. Z drugiej jednak strony może okazać się, że obniżki stóp procentowych są już całkowicie uwzględnione w cenach obligacji, a oczekiwania co do głębokości cięcia stóp rynek przeszacował. Sporo wskazuje na to, że najbliższy okres, szczególnie kwestia fiscal cliff w USA, czy napięcia w Europie, mogą okazać się testem odporności dla kapitału zagranicznego obecnego w Polsce, a prawdopodobieństwo końca hossy na polskich obligacjach jest podwyższone.