Dla wielu przedsiębiorców ta ulica wiąże się jednak z podobnymi wielkimi nadziejami jak dla początkujących aktorów Hollywood Boulevard. Tam mają siedzibę fundusze venture capital (VC), do których pielgrzymują członkowie zarządów startupów i starają się ich przekonać, że ich spółki mają podobnie wielki potencjał jak Uber czy Spotify. Scott Kupor, partner zarządzający w firmie Andreessen Horowitz i zarazem były przewodniczący rady dyrektorów Narodowego Stowarzyszenia Venture Capital, przybliża czytelnikom działanie tych funduszów w swojej książce „Tajemnice Sand Hill Road". Choć autor zarzeka się, że nie napisał żadnego „zbioru przykazań" dla startupowców szukających pieniędzy, to jednak jego książka może służyć dla nich za podręcznik z praktycznymi przykładami. Napisał go przecież człowiek mający wielkie doświadczenie w tej branży, a przy tym ktoś, kto zajmuje się działalnością dydaktyczną. Zagadnień, które on porusza, jest wiele. Choćby to, dlaczego większość funduszy VC inwestuje zwykle tylko w jeden startup z danej branży, lub co zrobić, gdy udało się nam uzyskać w funduszu VC mniejsze finansowanie, niż chcieliśmy, lub fundusz za bardzo ingeruje w codzienną działalność naszej spółki. Jest też trochę o tym, jak „sprzedawać historie" funduszom VC. Ostatecznie wszystko bowiem zależy od potencjału, jaki ma firma chcąca pozyskać kapitał od funduszu. Nawet największe nakłady kapitału nie zrobią z niej drugiego Netflixa czy Facebooka, jeśli pomysł spółki na biznes będzie chybiony, a jego wykonanie kiepskie. „O wartości funduszu VC decyduje wyłącznie poziom reprezentowany przez firmy, w które miał on przywilej zainwestować. Nikt nie ma prawa stawiać znaku równości pomiędzy ogromem pracy wykonywanej przez przedsiębiorców i ich zespoły, by budować odnoszące sukcesy firmy, a działalnością funduszu VC. Ujmując rzecz najprościej, przedsiębiorcy budują firmy, a fundusze VC tego nie robią" – pisze Kupor. HK