Czy warto interesować się sztuką pod kątem inwestycji?
Oczywiście tak. Mało tego, zarobić można w każdym przedziale czasowym. Sposoby, które podam, każdy może zastosować nawet od jutra. Zacznijmy od tych najbardziej spektakularnych. Powszechnie wiadomo, że najdroższe obrazy, np. Wojciecha Fangora, które osiągają cenę około 400 tys. zł, pochodzą z importu. One są gdzieś rozprzestrzenione i nie wiadomo gdzie, ale ktoś je znajduje. Trzeba podejść do tego z naukową skrupulatnością i przeanalizować, gdzie te obrazy mogą być. Zastanowić się, z kim kontaktował się malarz, kiedy 40 lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych, jakich miał adwokatów, z którego fryzjera korzystał. Jeśli stale z tego samego, to znaczy, że go lubił. Może się okazać, że przy okazji dał mu swój obraz. I taka sytuacja miała miejsce!
Zabawa w detektywa?
Dokładnie tak. Inwestor na rynku sztuki, zależnie od tego, jaką metodę chce zastosować i co chce osiągnąć, musi tropić, szpiegować. Musi wejść w rolę naukowca i np. przeglądać prasę sprzed kilkudziesięciu lat, aby zobaczyć, gdzie miała miejsce wystawa i co z tego mogło wyniknąć. Kto był na niej obecny, kto i co na niej kupił. To jest bardzo żmudne, wymaga pewnych nakładów, jak np. zakup biletów do Stanów Zjednoczonych, aby tam pojechać i wszystko ustalić, natomiast to wszystko się opłaca. Dla przykładu najdroższy polski obraz pt. „Śpiąca kobieta z kotem" Władysława Ślewińskiego, który w 2013 r. na Warszawskich Targach Sztuki był wystawiony za 4,5 mln zł, został właśnie na tej zasadzie wytropiony w Rosji. I jestem głęboko przekonany, że gdyby Quentin Tarantino znał tę historię, tobyśmy mieli następny przebój filmowy.