Właściciel najpopularniejszej na świecie wyszukiwarki internetowej zrezygnował z usług banków inwestycyjnych przy organizowaniu pierwotnej oferty publicznej (IPO).
Debiut Google powiódł się
Postawił na tzw. aukcję holenderską, tzn. sam zaczął zbierać oferty od zainteresowanych inwestorów. Oznacza to, że gigantów z Wall Street ominęła część zarobków z największego amerykańskiego debiutu w tym roku. 28 gwarantów emisji, na czele z CS First Boston i Morgan Stanley, nie musiało szukać chętnych na akcje, a ograniczyli się jedynie do technicznego zorganizowania debiutu i ewentualnego gwarantowania objęcia papierów, jeśli nie znalazłyby one chętnych. Ich prowizje stanowiły 2,8% wartości oferty. A debiut Google wypadł dobrze, choć nie rewelacyjnie. Spółka zebrała z rynku 1,67 mld USD, mniej niż zakładała. Podczas pierwszego dnia sesji jej notowania wzrosły o 18% w stosunku do ceny emisyjnej.
Wall Street żyje z emisji akcji
Obsługa emisji akcji to bardzo ważny i zyskowny element działalności banków inwestycyjnych. Za obsługę IPO czy obecność przy emisji akcji na rynku wtórnym pobierają zwykle 10 razy większe prowizje niż za gwarantowanie oferty obligacji korporacyjnych. Średnia opłata, jaką tuzy z Wall Street pobierają za IPO, wynosi 5,7% wartości transakcji i nie zmieniła się praktycznie od kilku lat. Np. z gwarantowania emisji akcji Morgan Stanley wypracował ok. 35% przychodów z bankowości inwestycyjnej w II kwartale br. W przypadku innego potentata - Goldmana Sachsa - udział ten wyniósł 20%.