Coraz więcej banków upiera się, żeby pożyczyć mi pieniądze. W coraz ładniejszych kopertach i coraz piękniejszych słowach przekonują mnie, żebym spełnił swoje najskrytsze marzenia, odbył podróż marzeń, uszczęśliwił najbliższych. A on, Bank, mój przyjaciel i opiekun, z największą ochotą, ba, z niewypowiedzianą wręcz rozkoszą, mi to umożliwi. Bo mnie kocha, bo jestem jednym z jego najlepszych klientów, bo, wreszcie, zauważył, że nie skorzystałem z wielu poprzednich ofert, więc tym razem na pewno już zechcę. Bo muszę przecież w końcu zrozumieć, że to wszystko dla mojego dobra, wystarczy tylko sięgnąć po szczęście, które los chce mi za pośrednictwem Banku ofiarować.

Wstyd mi, bo nie odpowiadałem dotąd na podobne oferty. Ignorowałem zaproszenia do wzięcia pożyczki, odrzucałem propozycje zostania beneficjentem jedynego w swoim rodzaju kredytu. Wielokrotnie odpychałem wyciągniętą w moją stronę przyjazną dłoń. Grzecznie, ale stanowczo dziękowałem kolejnym telefonistkom, usiłującym słodkim głosem nakłonić mnie do skorzystania z najlepszej na rynku oferty. Przysyłane mi karty kredytowe wyrzucałem do kosza. A przecież wystarczyło je aktywować, żeby stać się posiadaczem kredytów w wysokości 20, 25, nawet 50 tysięcy, i to bez konieczności zakładania konta w Banku (choć oczywiście wiele by to ułatwiło!), bez zaświadczeń o dochodach i bez zobowiązania do utrzymywania stałych wpływów na konto (gdybym jednak zdecydował się je założyć). Wyrzucałem karty do kosza, w dodatku uprzednio rozcinając chip, żebym w jakiejś chwili słabości nie rozgrzebał śmieci w poszukiwaniu wyrzuconego szczęścia.

Pozostawałem nieczuły na łaskoczące moje ego inwokacje, z których wynikało, że jestem nie tylko jednym z najlepszych klientów Banku, ale współpraca ze mną układała się dotąd jak na dywanie z wiosennego kwiecia. Milczałem, gdy kolejny podpisujący list dyrektor (Bank wyznaczył do kontaktu ze mną najlepsze, najbardziej kompetentne i doświadczone siły) deklarował przyjaźń dla mnie i troskę o spełnienie moich potrzeb.

Zaczynam jednak odczuwać z tego powodu wyrzuty sumienia. Czuję się coraz gorzej, raniąc czułe serce "dedykowanego mi opiekuna", wyrywając delikatną roślinkę kiełkującego między nami uczucia. Przecież ten, kto wysłał do mnie list, zadzwonił, przekonywał, żebym nie odtrącał czekającego mnie szczęścia, miał na celu wyłącznie moje dobro. Zacząłem wstydzić się podejrzeń, które towarzyszyły mi wcześniej. Że Bank rozpoczynając swój taniec godowy kieruje się wyłącznie niską żądzą zysku. Że chce mnie, jak rasowy uwodziciel dziewicę, uwieść, usidlić i uzależnić od siebie. Że chodzi mu wyłącznie o to, żeby uczynić ze mnie swego dłużnika, a potem czerpać korzyści z odsetek spłacanych przeze mnie latami kredytów. A to przecież nie może być prawda. Te wszystkie kierowane do mnie słowa nie mogą przecież być tak fałszywe.

Jestem pewien, że bliski jest dzień, w którym mój Bank ostatecznie rozwieje te lęki i podejrzenia. Przyśle mi w jeszcze piękniejszej kopercie i w jeszcze słodszych słowach kartę kredytową z wysokim limitem albo ofertę pożyczenia mi pie