Miejscem najpoważniejszych i najczęstszych awarii w XXI wieku była giełda w Tokio. Cała ich seria zaczęła się 1 listopada 2005 r.
Handel akcjami ruszył wtedy z 4,5-godzinnym opóźnieniem spowodowanym awarią systemu komputerowego po jego modernizacji. Była to pierwsza awaria systemu, uruchomionego na japońskich giełdach w 200o r. przez koncern Fujitsu. Przez większośc tego pechowego dnia nie można było handlować akcjami także w Sapporo i Fukuoce. Zarząd giełdy w Tokio jako przyczynę awarii podał wtedy unowocześnianie systemu komputerowego przeprowadzone w październiku. Poinformowano również, że podjęto decyzję o przełożeniu planowanego na luty kolejnego etapu modernizacji systemu transakcyjnego.
Wcześniej jednak, bo 8 grudnia, doszło w Tokio do kolejnego incydentu. Makler z biura Mizuho Securities pomylił się i zaoferował sprzedaż za jednego jena 610 tys. akcji debiutującej spółki JCom, zamiast sprzedać jedną akcję po 610 tys. jenów. System informatyczny nie wykrył tej pomyłki i, co gorsza, nie można było anulować błędnego zlecenia. Incydent wywołał bezprecedensowy bałagan na giełdzie, a jej szefowie podali się w końcu do dymisji. Dom maklerski Mizuho zażądał zaś od tokijskiej giełdy 40,4 mld jenów (273 mln euro) odszkodowania za awarię systemu, bo na tyle wyliczył swoje straty.
Dwa tygodnie później rzecznik tokijskiej giełdy Mitsuo Miwa przyznał: - Aktualnie nie mamy systemu komputerowego, który mógłby automatycznie odrzucać nieprawidłowe zlecenia, takie jak dotyczące akcji JCom. - W rezultacie postanowiono, że to ludzie, a nie komputery będą czuwać nad poprawnością pracy systemu transakcyjnego. Trzech pracowników giełdy, którzy monitorowali obrót akcjami nowo notowanych spółek (do nich zaliczał się JCom), dostało uprawnienia do zatrzymania handlu natychmiast, gdy tylko wychwycą jakąkolwiek nieprawidłowość.
I wreszcie trzecia sesja z feralnej serii w Tokio. 18 stycznia ub.r. handel akcjami wstrzymano tam zaledwie 20 minut przed regulaminowym końcem sesji. Liczba zleceń okazała się bowiem za duża dla systemu komputerowego i ten się zatkał. Duży ruch na rynku był już od rana, bo na wieść o spadkach w USA inwestorzy przystąpili do wyprzedaży akcji japońskich spółek. Oliwy do ognia dolała informacja o śledztwie prowadzonym w spółce internetowej Livedoor. Sytuację pogorszył jeszcze zarząd giełdy, który poinformował inwestorów, że system informatyczny może w ciągu sesji zrealizować tylko 4 mln transakcji. Wtedy inwestorzy w obawie przed zamknięciem parkietu rzucili się do sprzedaży i tuż przed zakończeniem notowań trzeba było wstrzymać handel. Rzecznik rządu nazwał ten incydent "godnym pożałowania".