Choć na Ukrainie wciąż nie ma nowego rządu, przyszłe władze już zabrały się do likwidacji urzędu odpowiedzialnego za prywatyzację. Zmiany mogą doprowadzić do przyspieszenia sprzedaży państwowych przedsiębiorstw.
Na razie prywatyzacją nad Dnieprem kieruje Fond Dierżawnogo Majna (FDM), na czele którego stoi Walentyna Semeniuk, przedstawicielka socjalistów. Jej partia nie weszła do parlamentu w ostatnich wyborach, więc Semeniuk musi liczyć się z dymisją. Jednak Blok Julii Tymoszenko (BJUT), który z ugrupowaniem Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona (NU-LS) tworzy rząd, chce całkowitej likwidacji urzędu. Wysłano już pisma do regionalnych przedstawicielstw FDM z prośbą o opuszczenie zajmowanych budynków.
Jednym z warunków powstania koalicji BJUT i NU-LS jest przekształcenie funduszu prywatyzacyjnego w ministerstwo skarbu państwa, które miałoby tylko zarządzać majątkiem. Samą sprzedażą ma zająć się zaś ministerstwo finansów. FDM działał od 16 lat jako niezależny organ przy prezydencie.
Ostatnie kilka lat funkcjonowania urzędu nie doprowadziło do przyspieszenia prywatyzacji. Walentyna Semeniuk wielokrotnie przyznawała, że jest przeciwna wyprzedawaniu państwowych spółek. Również teraz sprzeciwia się likwidacji funduszu, gdyż, jej zdaniem, doprowadzi to do zbyt szybkiej prywatyzacji.
Przez dotychczasową opieszałość FDM nie doszło w tym roku m.in. do prywatyzacji Ukrtelekomu, największej telekomunikacyjnej spółki u naszych sąsiadów. Koncern zgodnie z planem miał trafić na jedną z zagranicznych giełd. Walentyna Semeniuk ma też na swoim koncie prywatyzacyjny skandal dotyczący Ługańsktiepłowozu, producenta lokomotyw. Firmę w marcu kupili Rosjanie, płacąc znacznie poniżej rzeczywistej ceny. Sprawa ostatecznie trafiła do sądu.