Przechodząc do tego pytania, to pewnie nie będę szczególnie oryginalny. Wiadomo jednak, gdzie się dzisiaj kreują nastroje - w Stanach Zjednoczonych. W zależności od tego, jak się wszystko ułoży z gospodarką USA, to tak będą wyglądały nastroje na globalnych rynkach.
Czy obecne zachowanie rynku jest budowaniem bazy pod wzrost, czy walką o utrzymanie obecnych poziomów?
Skomentowałbym to w następujący sposób. Po bardzo silnym spadku na początku roku, część inwestorów uznała, że pewien negatywny scenariusz wliczony jest już w ceny akcji, dzięki czemu w ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z odreagowaniem na rynkach. Zdyskontowane jest już to, że Stany Zjednoczone weszły w spowolniony wzrost czy też recesję. Ceny akcji nie spadają, bo wyniki spółek, poza kilkoma wyjątkami, były zupełnie przyzwoite, więc to dało rynkowi wiarę, że pod tym względem wcale nie jest tak źle. Jeśli wyniki spółek nie pogorszą się bardziej, niż zakładają to oczekiwania rynku, to nie przełoży się to na bezrobocie, a w związku z tym konsumpcja nie zmniejszy się aż tak, jak mogłaby.
A czy konsumpcja już nie jest niska?
Tak, ale pewien scenariusz jest już zaszyty w cenach akcji. Wszyscy przecież oczekiwali spowolnienia i rynek już to zdyskontował. Wydaje mi się, że do połowy roku rynek będzie się poruszał horyzontalnie. No chyba że pojawią się jakieś bardzo negatywne informacje.
Później ważne będą dane, które pokażą, czego można oczekiwać w II półroczu. Powiedzą nam, czy jesteśmy już na dnie, czy jeszcze spadamy. Tego tak naprawdę nikt nie wie.
Rzadko zdarzają się okresy, kiedy nikt nie jest w stanie i nie próbuje powiedzieć, co będzie dalej.
Sytuacja jest rzeczywiście ciekawa. Weźmy przykład bessy z 2000 r. Tam sytuacja była o tyle łatwiejsza do prognozowania, że wiadomo było, jaka jest skala problemu. Wiedzieliśmy, że problemem są zbytnio rozbudowane zdolności wytwórcze, a spółki są zadłużone. Teraz firmy mają bardzo dobre wyniki i w związku z tym są relatywnie tanie, a finanse spółek są w większości dobre. Przydarzył się kryzys finansowy, który wiadomo, że zainfekuje gospodarkę realną, tylko nie wiadomo, w jakim stopniu. Dzisiaj nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaka jest skala problemów w instytucjach finansowych. To będzie wychodziło kwartał po kwartale w wynikach poszczególnych spółek.
Ponadto rozchwianie światowej gospodarki na poziomie cen surowców i kursów walut jest takie, jakiego nie mieliśmy od bardzo dawna. To rozchwianie będzie wpływało negatywnie na gospodarkę, bo jeżeli dolar osłabia się w krótkim czasie, to musi to powodować komplikacje. Te elementy nie przełożyły się jeszcze całkowicie na gospodarkę i tak naprawdę policzenie skali tego przełożenia będzie bardzo trudne. Z naszego punktu widzenia, będąc w Polsce, wręcz niemożliwe. Należy spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, co się stanie globalnie z alokacją kapitału. W ostatnich latach pieniądz był bardzo tani i dlatego w większości trafiał na rynek akcji. Wyniki spółek się poprawiały, akcje były relatywnie tanie i można było finansować hossę, zapożyczając się. Dzisiaj mamy widmo inflacji, rosną ceny żywności i energii, pieniądz jest coraz droższy i dlatego pojawia się pytanie, gdzie skieruje się kapitał. Widać, że próbuje w stronę surowców, ale być może zostanie zainwestowany na rynku długu.
Czy jest możliwe, że kryzys w USA ograniczy się tylko do sektora finansów i nieruchomości?
Za takim scenariuszem przemawiałoby to, co się dzieje z dolarem. Dlaczego tak uważam? Amerykańskie przedsiębiorstwa przemysłowe (czyli poza finansami i nieruchomościami), skorzystają na tym, że dolar jest słaby, bo będzie rósł eksport. Teoretycznie więc same przedsiębiorstwa, jak i rynek pracy powinny być w dobrej kondycji i to przemawiałoby za takim scenariuszem. Na ile jednak sytuacja w budownictwie będzie wpływała negatywnie na inne sektory, jak przełoży się na to, co się będzie działo w spółkach przemysłowych, oraz w jaki sposób trudność ze zdobyciem pieniędzy na finansowanie inwestycji wpłynie na gospodarkę, tego nie jesteśmy w stanie określić. Generalnie wydaje się, że scenariusz głębszej recesji, kiedy przez dwa lata PKB będzie spadać o kilka punktów procentowych, nie dojdzie do skutku. Gospodarka oczywiście zwolniła i wzrost jest mniejszy niż przez ostatnie dwa lata, ale jest. I sytuacja się stabilizuje. To wcale nie musi jeszcze oznaczać superhossy na giełdzie, bo ten wzrost może się odbywać w środowisku wyższej inflacji i wyższych stóp procentowych.
Czy rynek jest przygotowany na podwyżkę stóp w USA?
Rynek nie oczekuje, że stopy będą na poziomie 2 proc., bo to jest nierealne.
Skoro te wskaźniki są atrakcyjne, to może jeśli zacznie się pogarszać sytuacja, to one przestaną być atrakcyjne...
Tak. Tutaj jednak chodzi o to, że dzisiaj tak naprawdę nikt do końca nie wie, czy te zyski zostaną podtrzymane. Gdyby to było takie oczywiste, to pewnie mielibyśmy superhossę na giełdzie. Nie ma bowiem uzasadnienia tego, że banki inwestycyjne są wycenianie przy C/Z równym 6-8. Jeżeli rynek naprawdę by wierzył, że te wskaźniki są do podtrzymania, to nie byłoby sensu alokować pieniędzy w inne aktywa, tylko trzeba byłoby inwestować w te instytucje, bo dywidendy, jakie zapłacą, byłyby dużo wyższe niż stopa długu. Rynek jednak nie ma pewności, że to C/Z zostanie podtrzymane. Tak się jednak rodzi każda hossa - w wielkiej niepewności.
Dużą niewiadomą są ciągle banki...
Nie ma co ukrywać, że banki inwestycyjne prowadziły taką politykę, jaką prowadziły. Z naszego punktu widzenia było to wielkim nadużyciem, a poziom otwarcia na ryzyko absolutnie nieakceptowalny. Polityka tych banków była przecież następująca - istniała olbrzymia presja na coraz wyższe zyski, a ponieważ koniunktura była dobra, to można się było lewarować. Jednak przy każdym lewarowaniu margines błędu jest minimalny.
Jednak jeszcze żaden wielki bank się "nie wywrócił".
No tak, ale parę instytucji zrobiło na tyle duże emisje akcji, że gdyby nie te emisje, to by "się wywróciły".
Czy dopuszczalny jest scenariusz, że rynek surowców będzie coraz mocniej oddziaływał na to, co dzieje się ze wskaźnikiem S&P 500?
Nie można do końca stawiać tezy, że jeśli utrzyma się hossa na surowcach, to S&P 500 będzie zwyżkował. Spółki surowcowe mają obecnie taką samą kapitalizację jak banki, bo banki są bardzo przecenione. Hossa na surowcach trwa i załóżmy, że będzie trwała. To powinno oznaczać, że spółki surowcowe będą rosły. Natomiast wcale nie musi oznaczać, że będą również rosły indeksy, bo udział tych firm w indeksach nie jest na tyle duży, żeby ciągnąć całą hossę.
Teraz się zrównał.
Zrównał się. To jednak nie znaczy, że giełda będzie rosła. Może być przecież tak, że akcje banków spadną o 5 proc., a spółki surowcowe wzrosną o 5 proc. i indeksy wyjdą na zero. Może być też tak, że pozostałe sektory ze względu na wzrost cen surowców spadną, bo to ma negatywne przełożenie na całą gospodarkę. Popatrzmy na przykład na miedź. Popyt jest nadal generowany przez Chiny, ale mamy olbrzymie zaburzenia po stronie podaży. Jeśli spojrzymy na dane za I kwartał, to produkcja w największych koncernach i kopalniach spadła rok do roku, a wydawałoby się, że wzrost cen surowców spowoduje szybkie rozbudowanie mocy produkcyjnych. W konsekwencji pojawiłaby się olbrzymia podaż i ceny wróciłyby do normy. A dzisiaj mamy sytuację, w której kolejny rok producenci nie są w stanie zaspokoić popytu. Wydaje mi się, że to samo jest w przypadku żywności.
Przecież świat nie zaczął tak dużo konsumować w ostatnich sześciu miesiącach.
Nie zaczął. Na hossę na rynku surowców składają się dwa elementy. Po pierwsze, susze i mały urodzaj na świecie oraz rosnąca konsumpcja rodzącej się klasy średniej na rynkach rozwijających się spowodowały, że zapasy są małe. Zmienność cen jest wtedy większa. Drugi powód jest taki, że akcje i papiery dłużne są mniej atrakcyjne, a kapitał szuka możliwości inwestycyjnych i dlatego skierował się w stronę surowców.
Czy ta rekordowa zmienność coś oznacza?
Teoretycznie czynnikiem stabilizującym tę sytuację powinien być dalszy wzrost cen surowców, który spowoduje, że wpadniemy w globalny kryzys. Wtedy nastąpi dopasowanie podaży i popytu, recesja i zaczniemy kolejny cykl.
Dziękujemy za rozmowę.