Nowa gigantomachia

Coś krąży po świecie. Byki giganci przypuściły szarżę, utrzymując zwarty szyk od wielu miesięcy. Czy chcą nam przez to powiedzieć, że są silne i zdecydowane na wszystko? A może są przestraszone i pędzą na złamanie karku? A może w pewnym sensie nie mogą inaczej i coś nam to mówi nie tylko o samych bykach?

Publikacja: 18.03.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Mam oczywiście na myśli to, co się wyprawia na światowych rynkach kapitałowych, a najbardziej spektakularnie z giełdowymi wycenami spółek. Rekordy wszech czasów bite przez indeksy amerykańskie i kapitalizacje pojedynczych spółek równe wartościom PKB niektórych kontynentów. Podobna sytuacja w przypadku indeksów spółek europejskich. Indie, które weszły już na dobre do superligi rynków, na czele z główną giełdą w Delhi, dorównującą wielkością Hongkongowi. Nawet Japonia przełamuje 40-letni marazm widoczny wcześniej w podejściu inwestorów do notowanych w Tokio firm.

Wszystko to dzieje się mimo współwystępowania czynników, które teoretycznie powinny potęgować awersję do ryzyka, a więc ściągać wyceny w dół. Wiemy, jakie są te czynniki i jak poważne. Wojny gospodarcze (w tym najważniejsza, amerykańsko-chińska), wojny militarne (przecież to nie tylko Ukraina), trend deglobalizacji i protekcjonizmu państwowego. Z pomniejszych, na tym tle, czynników możemy wspomnieć o niepewności co do perspektywy dalszego obniżania stóp procentowych. Co prawda ten stan zamieszania daje się zinterpretować jako zawierający w sobie ziarna koniunktury. Bo, na przykład, wojny powodują napędzanie wzrostu gospodarczego, protekcjonizm nie jest oderwaną od gospodarki fanaberią, lecz przeciwnie, ma lokalne gospodarki wzmacniać, a inflacja może i jest, ale nie doszło do światowej recesji. Ta zaś jako pewnik, mający dać się we znaki w roku 2023, jawiła się najbardziej poważanym ekonomistom i ośrodkom prognostycznym. Ale tak czy owak, wielokryzys, z jakim mamy do czynienia od paru lat, nie powinien sprzyjać szarży byków. A zapomniałem jeszcze o pandemii (bo już prawie wszyscy zapomnieli), a także o drożyźnie, zjawisku niespecjalnie polskim. Joe Biden zapowiada podwyższenie podatków dla korporacji, albowiem z badań wynika, że ogromna większość Amerykanów uważa, że na inflacji skorzystały korporacje, niemiłosiernie podnosząc ceny. Kto był w Stanach w ciągu ostatniego, powiedzmy, roku, ten wie, że ceny bywają tam rzeczywiście kosmiczne. Nawet w takiej dziedzinie jak uprawianie narciarstwa (tu przez ceny karnetów na stoki), co analizował niedawno „The Economist” w ciekawym (jakżeby inaczej) artykule.

Można też, a nawet trzeba zauważyć, że przewodnikiem tego stada nacierających byków gigantów jest byk amerykański reprezentujący watahę spółek z giełd NYSE i NASDAQ. Watahę interesującą. Ta gazeta – Giełdy i Inwestorów, noblesse oblige – pisze często piórami znakomitych dziennikarzy i analityków o tym, że hossa w USA to tak naprawdę dzieło kilku sektorów (technologia, usługi komunikacyjne, dobra wyższego rzędu), i że wspaniała siódemka to grupa spółek, bez której tego wszystkiego by nie było. Oznacza to bardzo wysoki wskaźnik koncentracji wartości. Inni też to dostrzegają i przeliczają. Okazuje się, że wartość rynkowa największych firm amerykańskich, stanowiących 10 proc. ogółu firm pokrywanych głównymi indeksami, nigdy chyba nie była tak przygniatająco duża w relacji do całego rynku. Towarzyszy temu wielka rozpiętość wartości (value spread), czyli różnica między najwyżej i najniżej wycenianymi spółkami. Poprzednio była już raz tak wielka, a zdarzyło się to w przededniu krachu w roku 1929.

To są dane, które nieco modyfikują generalny ogląd sytuacji. Wzrost jest niezwykły i zachodzi wbrew temu, co sugeruje zestaw czynników ryzyka, z tym że jego dystrybucja jest nierówna. Ale to jest tylko lekka modyfikacja niepodważająca hipotezy, że dokonuje się rewolucja.

Tak, jest bowiem rewolucją to, co przynosi SI.

Nie mam wątpliwości, że spełniła się dywagacja obecna czasem w debatach na temat światowego kryzysu finansowego. Dla uściślenia: tego, którego początek symbolicznie przypisywany jest upadkowi Lehman Brothers, uściślenie może potrzebne, bo o tym kryzysie też już się zapomina, jak o pandemii. Mówiono wtedy, że światową gospodarkę może pchnąć na nową, i to imponującą, trajektorię wzrostu jakaś przełomowa technologia. A nawet coś więcej niż technologia, coś, co zmieni paradygmat tworzenia, myślenia, inwestowania, podejmowania decyzji politycznych i tak dalej. SI jest właśnie taką zmianą paradygmatów.

Jest już moim zdaniem pewne, że dość szybko prowadzenie lwiej części biznesu stanie się nierozerwalnie związane z posługiwaniem się narzędziami sztucznej inteligencji, a ona sama nam spowszednieje. Wtedy te ekstremalne rozpiętości między wycenami się skurczą, a koncentracja wartości ulegnie istotnemu zmniejszeniu. Oczywiście stanie się tak pod warunkiem, że tak powiem, statyczności układu. A zatem że nie pojawi się kolejna megainnowacja powodująca powstanie jakiejś nowej wspaniałej siódemki czy niezrównanego tria albo może piątki dyrygentów. Notabene raczej stawiałbym na to, że taka następna zmiana paradygmatów zaistnieje w ciągu najdalej 15 lat od teraz i będzie ona wynaleziona już nie przez człowieka bezpośrednio, lecz przez SI.

To by uzasadniało tezę, że dzisiejsza hossa nie jest bańką, a już na pewno nie ma nic wspólnego z taką bańką jak na początku lat dwutysięcznych. I że możemy się spodziewać tego, że globalny rynek akcji będzie coraz większy i większy. I nie ma w tym, jeśli się rozejrzeć wokół, niczego odstającego od normy. Produkujemy coraz więcej wszystkiego, bo konsumujemy coraz więcej (czy też konsumujemy więcej, bo się dla nas tyle tego produkuje). Budujemy coraz więcej coraz wyższych wieżowców. Przez piłkę nożną przechodzi coraz więcej pieniędzy. Można by utworzyć zapewne długą listę takich symptomów gigantomanii. A, bagatela, jest nas w ogóle coraz więcej. W chwili kiedy kończę pisać ten felieton, nasza populacja to 8 097 334 721 ludzi (jest piątek, godzina 7:39). Kiedy czytelnicy będą mogli przeczytać to, co tu nawypisywałem, będzie nas pewnie z pół miliona więcej (od początku roku 2024 populacja zwiększyła się o prawie 15 milionów – bilans 27 milionów urodzeń i 12 milionów zgonów). Jeżeli więc wszystko robi się coraz większe, tak że zakrawa mi to na jakieś społeczno-gospodarczo-przyrodnicze prawo, to dlaczego miałoby być inaczej z giełdami jako fascynującym połączeniem namiętności i pieniądza czy raczej namiętności do pieniądza.

Felietony
Pracowita majówka polska
Felietony
Starożytne wskazówki dla współczesnych
Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem