Maklerski „Titanic” coraz bliżej zderzenia z górą lodową

W branży zachodzą kolejne zmiany, które w dłuższym terminie mogą doprowadzić do całkowitej marginalizacji usług maklerskich.

Publikacja: 09.09.2019 12:00

Maklerski „Titanic” coraz bliżej zderzenia z górą lodową

Foto: Adobestock

Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Stwierdzenie to idealnie pasuje do opisu sytuacji w branży maklerskiej. Od wielu lat kondycja krajowych domów maklerskich, delikatnie mówiąc, pozostawia sporo do życzenia. I praktycznie co roku wśród brokerów panuje przekonanie, że jesteśmy blisko uklepania dna, po czym przychodzą kolejne miesiące i rzeczywistość brutalnie weryfikuje te założenia. Co jakiś czas fala uderza jednak ze wzmożoną siłą. Tak dzieje się właśnie teraz. Lista problemów i wyzwań, przed którymi stoi branża maklerska, jest bardzo długa. Niewykluczone nawet, że jesteśmy aktualnie w momencie, który na dobre zmieni oblicze rynku maklerskiego w Polsce i to niekoniecznie na lepsze. Rynek nie rozpieszcza brokerów, ale też uczciwie trzeba przyznać, że i branża również nie jest w tej sytuacji całkowicie bez winy.

Gdzie jest to dno?

Kiedy rozmawia się z brokerami, to często powtarzają oni, że biznes maklerski jest cykliczny, więc w zasadzie chwilowe problemy należy po prostu przetrwać. Problem jednak w tym, że na naszym rynku wciąż pozostajemy w bardzo niskim punkcie tego cyklu, a nawet można zaryzykować stwierdzenie, że nie osiągnęliśmy jeszcze dna. Wydawać by się mogło, że przypadło ono na lata 2013–2016. Wtedy to na rynku usług maklerskich doszło do wielkich przetasowań, które były sygnałem, że sytuacja jest naprawdę poważna. Ich symbolem było wycofanie się z Polski Credit Suisse Securities, KBC Securities oraz ograniczenie działalności przez ING Securities (obecnie BM ING BSK). Firmy te odgrywały na naszym rynku istotną rolę, jednak z powodu trudnych warunków musiały zejść z pola bitwy. Inni przetrwali, ale też wielu pośredników z tego okresu wyszło mocno poobijanych. Już wtedy właściciele firm inwestycyjnych zaczęli się zastanawiać, jak na nowo zorganizować biznes maklerski, tak aby przetrwać trudne czasy. To właśnie na ten okres przypadły decyzje o włączeniu kolejnych domów maklerskich w struktury banku. Drogę tę przeszły m.in. DM BZ WBK, DM mBank czy też BM ING BSK.

Później przyszedł jednak rok 2017 i o kryzysie w branży maklerskiej znowu zapomniano. Biznes zaczął się kręcić, zyski domów maklerskich wyraźnie wzrosły i wydawało się, że branża wchodzi na ścieżkę rozwoju. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się jednak, że był to bal na „Titanicu". Niby rynek wypłynął na spokojniejsze wody, złapał znowu wiatr w żagle, ale niewielu dostrzegało, że na horyzoncie jest góra lodowa, do której się nieuchronnie zbliżamy. Liczyło się tylko tu i teraz. Wyglądało to tak, jakby o zasadzie, że biznes jest cykliczny, brokerzy pamiętali tylko w gorszych czasach.

Pierwsze zgrzyty i sygnały, że chyba niekoniecznie płyniemy we właściwym kierunku, pojawiły się w II połowie 2017 r. W wielu przypadkach sygnały ostrzegawcze zostały jednak zlekceważone, szczególnie że większość domów maklerskich zamknęło rok wyraźnymi zyskami, które też wiązały się z premiami dla pracowników. Prawdziwe problemy pojawiły się jednak już w 2018 r. i trwają właściwie do dzisiaj i na pewno nikt, kto funkcjonuje w branży maklerskiej, nie może ich lekceważyć.

Oczywiście cykliczność biznesu maklerskiego, o której tyle się mówi, związana jest w dużej mierze z koniunkturą giełdową. Ta poza wspomnianym rokiem 2017 nie rozpieszcza. Obroty na GPW nadal pozostawiają wiele do życzenia. W okresie od stycznia do sierpnia tego roku średnie dzienne obroty na GPW to 786 mln zł. W tym samym okresie w 2017 r. było to 959 mln zł. Ofert publicznych, które historycznie były ważnym źródłem przychodów dla branży maklerskiej, jest jak na lekarstwo. W tym roku na GPW przeprowadzono jedynie dwie oferty publiczne, a wartość największej z nich wyniosła niewiele ponad 35 mln zł. W 2017 r. przeprowadzono 11 ofert, a największa miała wartość prawie 4,4 mld zł. Liczby te nie pozostawiają złudzeń odnośnie do tego, jaki mamy trend w branży, a przecież to niejedyne problemy, z jakimi muszą mierzyć się brokerzy. Do tego dochodzi też coraz mocniejsza konkurencja ze strony zagranicznych firm inwestycyjnych, które w tym momencie odpowiadają już za ponad 50 proc. obrotów na GPW.

Równie dużym, jeśli nawet nie większym, bólem głowy są kolejne regulacje, z jakimi muszą mierzyć się brokerzy. Europejska dyrektywa MiFID II, o której jest tak głośno, to tylko wycinek całości. Regulacyjne skrótowce po nocach śnią się maklerom, którzy coraz częściej muszą myśleć o tym, jak sprostać stawianym im wymaganiom natury prawnej, aniżeli o tym, jak faktycznie rozwijać biznes. I gdyby kondycja domów maklerskich faktycznie zależała głównie od koniunktury giełdowej, to można byłoby mieć jeszcze nadzieje, że lada moment nadejdą lepsze czasy. Splot niekorzystnych czynników podpowiada, że niekoniecznie musi tak być.

Kolejna fala

W tym kontekście nie dziwi więc fakt, że fala znowu przechodzi przez branżę maklerską. Nie oszczędza ona już właściwie nikogo. W DM PKO BP, który dla wielu był wzorem sprawnie funkcjonującego domu maklerskiego i któremu niestraszna jest nawet działalność w strukturach banku, doszło w ostatnim czasie do dość istotnych ruchów kadrowych. – W DM PKO BP w lipcu została przeprowadzona optymalizacja działalności. Dostosowaliśmy zatrudnienie poszczególnych jednostek do bieżącej oraz do oczekiwanej sytuacji giełdowej i na rynku transakcji pozyskiwania kapitału. Uwzględniliśmy także postępujące zmiany w sposobie korzystania z usług maklerskich przez klientów, którzy – składając zlecenia – coraz chętniej korzystają z kanałów elektronicznych. W ramach tej operacji zatrudnienie w DM PKO Banku Polskiego zmniejszyło się o 30 osób. Wszystkie kluczowe produkty i usługi DM zostały jednak zachowane – poinformowało nas ostatnio biuro prasowe PKO BP. Ze zdwojoną siłą wrócił także temat włączania domów maklerskich w struktury banku, realizowany pod hasłem efektów synergii i optymalizacji kosztowej. Działania w tym zakresie są tym bardziej jednoznaczne, gdyż dotykają firmy, które są symbolem naszego rynku. CDM Pekao, który działał na naszym rynku od początku jego istnienia, został już wcielony w struktury banku i połączony z DM Pekao. Podobny kierunek obrał również DM Banku Handlowego, który przez wiele lat był najaktywniejszym brokerem.

Oczywiście tego typu działania nie są jeszcze końcem biznesu, ale na pewno trzeba je traktować jako sygnał ostrzegawczy. Wchłonięcie domu maklerskiego w struktury banku zawsze grozi tym, że usługi związane z rynkiem kapitałowym zostaną zmarginalizowane na rzecz usług bankowych. Znamienne jest też to, że przy okazji tego typu działań z branżą żegnają się kolejne uznane nazwiska, które przez lata odpowiadały za rozwój domów maklerskich. Wiele z tych osób, zdając sobie sprawę z tego, że rynek maklerski jest na fali opadającej, szuka szczęścia w innych obszarach biznesowych.

Paradoksem jest też to, że Izba Domów Maklerskich od lat wskazuje na problemy, z jakimi boryka się branża i dlatego też głośno apelowała o strategię rynku rozwoju kapitałowego, która miała być bodźcem nie tylko dla całego rynku, ale także i dla pośredników. Projekt strategii owszem powstał, ale próżno w nim szukać pomysłów, które mogłyby być realnym wsparciem dla branży. Zamiast tego proponuje się wprowadzenie jednolitej licencji bankowej, która może sprawić, że usługi maklerskie znajdą się w głębokiej defensywie.

Oczywiście też nie jest tak, że tylko rynek jest zły i wszyscy uwzięli się na brokerów. Swoje za uszami mają też same domy maklerskie. Tu też trzeba wrócić do wspomnianego 2017 r. Wtedy to na GPW zadebiutowała firma GetBack, która dla wielu domów maklerskich, ale także i podmiotów działających chociażby w branży TFI, była niczym biblijny złoty cielec. Nie dość, że w 2017 r. rynek się odbudował, to nagle pojawił się podmiot, który sowicie wynagradzał pośredników za ich usługi. Tylko nieliczni zadali sobie pytanie, dlaczego GetBack oferuje wynagrodzenie za usługi maklerskie, które dość wyraźnie odbiega od rynkowych standardów i tylko niektórzy byli w stanie oprzeć się pokusie, by nie zrobić z tego użytku. Bal trwał w najlepsze. Chciwość niestety zwyciężyła i był to jeden z elementów, który walnie przyczynił się do spadku zaufania inwestorów do rynku.

Cechą permanentną wielu maklerów działających na rynku, szczególnie tych wyższego stopnia, jest również to, że dla zasady sprzeciwiają się oni każdej zmianie i głównie narzekają na otaczający ich świat . Wielu z nich wciąż żyje przeszłością, wspominając lata, kiedy branża maklerska przeżywała rozkwit. Wspomnienia te tak silnie utkwiły im w głowie, że brakuje już miejsca do tego, aby pojawiła się myśl, że rynek na przestrzeni lat mocno się zmienił i trzeba się do tego jakoś dostosować.

Gdzie szukać optymizmu?

Czy dla brokerów jest więc jakaś nadzieja? Na pewno. Ta przecież umiera ostatnia. Wszyscy liczą, że wsparciem dla rynku kapitałowego, czyli także i dla domów maklerskich, będzie program PPK. Wszyscy z niecierpliwością czekają też na prawdziwą hossę na GPW, która jak na złość nie chce nadejść. Góra lodowa natomiast jest coraz bliżej. I nawet jeśli nie zatopi ona całkowicie branży, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że nie wszyscy przetrwają to zderzenie, co zresztą widać już dzisiaj.

Siła regulacji. Nawet rynek forex znalazł się pod presją

O tym, jak duże spustoszenie w finansach domów maklerskich mogą spowodować regulacje, przekonaliśmy się na przykładzie firm działających na rynku forex. Aktywność w tej części biznesu przez lata przynosiła sowite zyski, co zostało dostrzeżone również przez tradycyjne domy maklerskie. Masowo zaczęły rozszerzać one zakres swoich usług właśnie poprzez działalność na rynku forex. Przez wiele lat taktyka ta bardzo dobrze się sprawdzała. Działalność foreksowa brokerów stanowiła ważne źródło przychodów, które zyskiwało na znaczeniu w szczególności w okresach posuchy na giełdzie. I tutaj jednak złote czasy dobiegły końca.

Rynek forex w ostatnich latach znalazł się w centrum uwagi regulatorów. Najpierw śrubę brokerom przykręciła Komisja Nadzoru Finansowego, wprowadzając m.in. szereg wytycznych, ale i tak największe piętno na rynku odcisnął europejski regulator (ESMA). W sierpniu ubiegłego roku wprowadził on drastyczne ograniczenie dźwigni finansowej. To istotnie przełożyło się na sytuację domów maklerskich działających na tym rynku. Izba Domów Maklerskich wskazywała, że obroty realizowane przez krajowych brokerów spadły o około 50 proc. Regulacje mocno uderzyły m.in. w foreksową firmę X-Trade Brokers. W I półroczu 2019 r. jej zysk netto wyniósł 5,2 mln zł, podczas gdy w I połowie 2018 r. (czyli jeszcze przed wejściem w życie unijnych regulacji) firma zarobiła na czysto 100,4 mln zł.

Problemy w foreksowej części rynku przełożyły się także na zbiorczy wynik branży maklerskiej, który jest prezentowany przez KNF. Z danych Komisji wynika, że w I połowie roku domy maklerskie miały 9,6 mln zł straty. Dla porównania w takim samym okresie rok wcześniej branża maklerska zanotowała 167,1 mln zł zysku netto. I chociaż unijne regulacje przestały już obowiązywać, to podtrzymane zostały przez KNF, chociaż już nie w tak restrykcyjnej wersji. PRT

Biura maklerskie
Wzrosty na GPW są do utrzymania. Słabsze może być II półrocze
Biura maklerskie
Korektę rynkową można uznać już za zakończoną?
Biura maklerskie
Czy maklerzy już na dobre zakotwiczyli w strukturach banków?
Biura maklerskie
Nowe, maklerskie posiłki
Biura maklerskie
Polskim brokerom marzą się kryptowaluty. Doczekają się przyzwolenia od nadzorcy?
Biura maklerskie
Rafał Sadoch, BM mBanku: Fundamenty hossy na rynku akcji nadal są zdrowe