Rok 1870, czyli bez kosy, ale z kasą

Dunajewski przeciwstawiał się rozrostowi administracji: „Każda synekura z funduszów publicznych jest nie tylko marnotrawieniem grosza, ubożeniem społeczności, ale wprost – demoralizacją”.

Publikacja: 13.01.2018 04:00

OKIEM HISTORYKA

Kiedy zmarł wielki Jan Karski, „The Economist" poświęcił mu całą kolumnę, gorzko konstatując: Polacy nie są jedynym narodem skłonnym słać kawalerię na czołgi, są wszakże jedynym, który w takiej szarży spodziewa się zwycięstwa. Anglicy mówią o nas: za dużo bohaterów, za mało buchalterów. Nie pamiętam, czy to Mrożek narysował, czy mi się przywidziało: Polak w czapce z piór, w trampkach, pędzi z kosą na Ruskich. W świadomości Polaków okresy pomiędzy wojnami, bitwami, powstaniami, to puste przebiegi historii, kiedy nie działo się nic. Lecz wojny lub powstania, nawet zwycięskie, nie tworzą wartości. Kreuje ją twórcza praca. Na szczęście w dziejach ojczystych bywali też rodacy bez kosy, ale z kasą, z dojrzałą wyobraźnią finansową, zmysłem do inwestycji, talentem do pieniędzy. Warto utrwalać ich w dumnej pamięci pokoleń.

OKIEM INWESTORA

Wiek XIX to epoka nie tylko boga wojny, Napoleona – także bogów pokoju, Rothschildów. Nazywano ich „psami łańcuchowymi kapitalizmu". Nieprawda, to kapitalizm był ich psem łańcuchowym. My też mieliśmy wielkich finansistów, których trzymamy w cieniu kobyły (?) Emilii Plater. Na miano czarodzieja finansów (publicznych) zasłużył prof. Julian Dunajewski (1824–1907), prawnik, rektor UJ, minister skarbu monarchii austro-węgierskiej (1880–1891). Przywrócił równowagę rozchwianych finansów imperium, z czasem nawet wygospodarował nadwyżki budżetowe. Ustabilizował kurs waluty. Związany ideowo z krakowskimi konserwatystami, prowadził politykę oszczędności. Powiadano o nim, że „trząsł Austrią". Dyscyplinował ministrów, ba – nawet samego cesarza, który czuł przed nim respekt. Reformował podatki. Wprowadził podatek giełdowy. Dunajewski przeciwstawiał się rozrostowi administracji: „Każda synekura z funduszów publicznych jest nie tylko marnotrawieniem grosza, ubożeniem społeczności, ale wprost – demoralizacją". Współczesna nam doktryna „Teraz, k... my!" nie przyszłaby mu do głowy.

Nasi dochodzili do znaczenia nawet w zaborze rosyjskim. Leopold Kronenberg (1812–1878) inwestował w cukrownictwo, koleje, handel, media. Był inicjatorem zawiązania istniejącego do dzisiaj Banku Handlowego w Warszawie (1870), gdzie – rzecz w naszej „kulturze" nieczęsta! – zachowano go w dobrej pamięci, uhonorowano zasłużoną fundacją jego imienia. Przyczynił się do powstania Szkoły Handlowej w Warszawie, dzisiejszej SGH, która lata największej świetności przeżyła jako Szkoła Główna PiS.

Najwięcej wszakże osiągnął Jan Gotlib Bloch (1835–1902), jedyny z rodzimych menedżerów prowadzący interesy na europejską skalę. Nazywano go „królem kolei". Jego imperium rozciągało się od Odessy po Grajewo na granicy niemieckiej. Kos nie ostrzył, głosił zalety pokoju. Ogłosił sześciotomowy manifest pacyfistyczny „Przyszła wojna", torował drogę ku zwołaniu I Haskiej Konferencji Pokojowej; zapewne zostałby laureatem Pokojowego Nobla, lecz zmarł przed rozpatrzeniem kandydatur. Troszczył się o Warszawę; wzniósł w niej m.in. lazaret przy ul. Smolnej, gdzie mieści się Klub Bankowca. Duch geniusza w murach się nie ostał.

Gdyby Bloch żył dzisiaj, byłby najbogatszym z Polaków, a zawartość jego teczek w IPN zapewne budziłaby kontrowersje. Nie wiemy, jak młodociany niedouk błyskawicznie dorobił się w Rosji bajecznego majątku, jak wkrótce zdołał zostać erudytą światowego formatu. Kronenberg suto opłacał J.I. Kraszewskiego, by pisał podłe paszkwile o Blochu. Wszystko to pokrył kurz zapomnienia. Nie króla kolei cenimy, lecz uczestników napadu na pociąg pocztowy w Bezdanach. Oraz, przez nieporozumienie, Emilię Plater. Może i była dziewicą, pułkownikiem z pewnością już nie. Pochodziła z przezacnej rodziny, weszła do panteonu narodowych sław, została owiana kombatancką chwałą, jej wizerunkiem zdobiono banknoty II Rzpltej i Generalnej Guberni. Lecz nie była kruczoczarną brunetką, która z szablą w ręku atakuje ruskie roty. Wręcz nie grzeszyła urodą: „mała podsadkowata blondyna cery śniadej, nie odznaczała się szczególnymi wdziękami" – głosił współczesny jej raport bieżący. Hrabianka dosiadła konia i przyłączała się do grup partyzanckich, skąd wytrwale starano się ją spławić. Prochu nie wąchała, ale trudy i niewygody życia obozowego znosiła dzielnie.

Na koniec nie poległa, lecz – wątłego będąc zdrowia – zmarła. Bohaterem została na społeczne zapotrzebowanie. Albowiem w Lechistanie po katastrofach nie tylko poszukujemy winnych, by na nich zapolować, ale także kreujemy na siłę zasłużonych. Skoro przy stołecznej ulicy Emilii Plater pracuje wielu finansistów, można hrabiankę ogłosić patronką polskich finansów. Nie była przecież zamożna, a bogaci krewni mieli ją za starą pannę z mierną szansą na zamążpójście.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek