Dyskretny urok samotności

Pisanie o rzeczach osobistych w tekście kierowanym do szerokiej publiczności jest zawsze ryzykowne, bo grozi nieprzewidzianymi konsekwencjami. Ma to jednak sens, bo nasze, zdawałoby się, że indywidualistyczne, myśli dotyczą zwykle problemów dręczących wielu ludzi. Z tym przekonaniem zaczynam snuć moją małą dywagację.

Publikacja: 22.04.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

W podróż na wyspę Haiti (zwaną też Hispaniolą), a ściślej do jej spokojnej części, Dominikany, w lutym tego roku zabrałem przede wszystkim wątpliwości, czy na pewno chcę się tam znaleźć. Podróży w miejsca zadeptane przez turystów gatunku plażowego unikam jak ognia, a nawet bardziej. Ale podróż miała charakter też biznesowy, co zneutralizowało brak entuzjazmu. Natomiast po wylądowaniu i kilku godzinach oddalania się samochodem od skolonizowanej przez turyzm części wybrzeża, aż do poniekąd dżunglowej krainy wrzynającej się półwyspem w Ocean Atlantycki, poczułem, że jestem na swoim miejscu.

Zabrałem na wyspę książkę Virginii Woolf o dźwięcznym tytule „Pani Dalloway”. Jak pisze w posłowiu Magda Heydel (także, o ile nie przede wszystkim, autorka przekładu), „Pani Dalloway” powstała w reakcji na „Ulissesa” Joyce’a. W książce Virginii Woolf, podobnie jak w historii opowiedzianej przez Joyce’a, wszystko dzieje się w ciągu jednego dnia. Tyle że co to za historie? I tę dublińską u Joyce’a, i tę londyńską u Woolf można streścić paroma zdaniami. Bo też to, co się dzieje naprawdę, zachodzi w „rzeczywistości wewnętrznej” postaci. I o tym są te książki.

Kto normalny jednak bierze na słoneczną wyspę tego rodzaju literaturę? Otóż wcale nie wynikało to z pomyłki lub z przypadku.

Wiele lat wcześniej obejrzałem film „Godziny” („The Hours”). Nie opisuję go bliżej, bo to dzieło tak wielkie, że zasługiwałoby na coś więcej niż zdawkowe informacje o reżyserze, obsadzie i fabule. W każdym razie jego pierwotny tytuł brzmiał: „Pani Dalloway”. Bo też film powstał na kanwie wątków literackich i biograficznych, którym życie dała Virginia Woolf. Książka z kolei miała nosić, jak wspominała pisarka, tytuł „Godziny”; twórcy filmu postąpili więc z tytułami, można by rzec, odwrotnie.

Dwadzieścia pięć, a może i trzydzieści lat temu wiedziałem więc, że prędzej czy później zajrzę do książki o pani Dalloway. Co tłumaczy, dlaczego po trzydziestu latach ją zamówiłem i zaraz potem zabrałem na Hispaniolę. Dobrze, chwilę to wszystko trwało.

Książka jest o wszystkim, co ważne. O śmierci, o życiu, zdrowiu, szaleństwie, starzeniu się, wstydzie, seksualności, wspomnieniach, fantazjach, snach.

W filmie chory na AIDS poeta (grany przez Eda Harrisa) na chwilę przed samobójczym osunięciem się z parapetu w pustkę za oknem wypowiada do Clarissy Dalloway (granej przez Meryl Streep), podekscytowanej przygotowywanym przez siebie przyjęciem, następujące zdanie: „Oh, Mrs. Dalloway. Always giving parties to cover the silence.”

Podekscytowanie Clarissy jest zresztą sztucznie przez nią wzbudzone, tak aby jej śmiertelnie chory przyjaciel poczuł nutę optymizmu; ten jest jednak na to zbyt przenikliwy.

Dla mnie książka Virginii Woolf jest w najbardziej dojmującym stopniu książką o samotności. I w tym sensie jest niezwykle współczesną powieścią.

Zawsze uważałem, że rynek finansowy to biznes robiony przez ludzi, to znaczy, że relacje są tak zespolone z obrotem kapitałem, że nie może on bez nich funkcjonować. Przecież mówi się nawet, że najważniejszą walutą rynków jest zaufanie.

Jest to jednakże stwierdzenie, któremu dzisiaj trzeba się dobrze przyjrzeć, by sprawdzić, jaką rzeczywistość opisuje – czy raczej, jaką kamufluje.

Zaczynam być przerażony tym, ile czasu spędzam na czytaniu, przeglądaniu i sprawdzaniu internetu; internetu w szerokim sensie, obejmującym nie tylko portale informacyjne i media „społecznościowe” (społeczności tam tyle co śniegu w Afryce Równikowej), ale też kilka komunikatorów i pocztę. Wiadomo bowiem, i potwierdzają to metodologicznie wiarygodne badania, że budowanie relacji poprzez obcowanie z siecią rodzi i pogłębia alienację.

Niby jest tam wszędzie styczność z innymi ludźmi. Czy jednak te wirtualne zetknięcia są w stanie zastąpić, choćby w niedoskonały sposób, bezpośredni kontakt człowieka z żywym otoczeniem społecznym? I na to pytanie udzielono już odpowiedzi przeczącej, a ono samo staje się powoli pytaniem retorycznym.

Czy jednak wyjście do realnego świata, w którym odbywa się tzw. networking, redukuje samotność? Przecież, jak się słusznie zauważa, samotność nie polega na tym, że wokół nie ma żadnych ludzi. Samotność to brak więzi.

Zagłuszamy samotność poprzez kolekcjonowanie eventów, w których uczestniczymy. Przez spotkania biznesowe. Robienie intro łączących nieznane sobie wcześniej osoby. Przybijanie „piątek”. Różnymi sympatycznymi gestami, o których jednakże trudno powiedzieć, że budują więzi. Rzeczywistość przypomina raczej rewię osób zagłuszających ciszę i samotność. „Always giving parties to cover the silence”.

Co z tego konkretnego może wynikać? Jakieś rady? Sugestie? Pierwsza jest taka: wprowadzajmy do naszych zdarzeń biznesowych w realnej rzeczywistości elementy prawdziwej rozmowy wykraczającej poza „small talk”. To się prawdopodobnie rzadko kiedy uda, ale próbować warto.

A druga rada jest inspirowana książką „Solitude”. To dzieło dwóch harvardzkich profesorów, Netty Weinstein i Thuy-vy Nguyen. Rozróżniają one „loneliness” i „solitude”. Ta pierwsza to samotność mogąca prowadzić do beznadziejności i bezsensu. Ta druga, „solitude”, to samotność czy raczej taki sposób bycia, który buduje więź ze mną samym. „Solitude” jest dzięki temu twórcza, produktywna, zwiększająca poczucie zadowolenia z życia.

Książki Virginii Woolf wciąż nie doczytałem do końca, zatrzymałem się w dwóch trzecich objętości. Może wrócę do niej za jakieś 20 lat, może wcześniej. W biznesie cenimy najbardziej „zamknięte” procesy, najlepiej transakcyjne. W życiu dopuszczającym do głosu „solitude” najpiękniejsze historie to często te niedokończone.

Felietony
Trudne relacje
Felietony
Zmiana perspektyw polityki Fedu
Felietony
Pracowita majówka polska
Felietony
Starożytne wskazówki dla współczesnych
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO
Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów