Burzliwy początek lata na Wall Street

W połowie lipca ubiegłego roku indeks S&P500 zdołał pokonać wszelkie opory, z którymi nie mógł sobie poradzić przez poprzednie 18 miesięcy i osiągnął nowe maksimum, rozpoczynając kolejną falę ośmioletniej hossy.

Publikacja: 15.07.2017 11:20

Burzliwy początek lata na Wall Street

Foto: Bloomberg

Indeks S&P500 rozpoczął kolejną falę hossy w najmniej oczekiwanym momencie i w mało sprzyjających okolicznościach, czyli tuż po ogłoszeniu brexitu. Dziś, po 14-proc. wzroście tego wskaźnika i 25-proc. wzroście indeksu Nasdaq, rynek zaczął wystawiać wiarę i cierpliwość inwestorów na próbę. Zaczęło się od podważania nadziei na polityczne wsparcie dla gospodarki i spółek, a w ostatnich tygodniach zakwestionowano zasadność wzrostu dotychczasowych liderów, czyli największych firm technologicznych z USA.

GG Parkiet

Czerwcowa „rzeź" czołowych spółek z indeksu Nasdaq, z których wiele straciło na wartości kilkanaście procent w ciągu zaledwie kilku dni (wyceny takich tuzów jak Apple i Google spadły w ubiegłym miesiącu o 7 proc.), nie miała wyraźnego powodu. Właśnie dlatego mogła wzbudzić niepokój – w końcu zmiana trendu przychodzi zazwyczaj znienacka. Pojawiły się co prawda komentarze i rekomendacja banku Goldman Sachs sugerujące przewartościowane firm zaliczanych do grupy zwanej FANGs (Facebook, Amazon, Netflix, Google), jednak nie wskazywały one na żadne nowe aspekty. Nie były też pierwszymi raportami, czy analizami podającymi w wątpliwość prawdziwą wartość spółek, które często były i są przyrównywane do niesławnych bohaterów bańki internetowej i telekomunikacyjnej z końca lat 90. ubiegłego stulecia.

Trudności w wycenie firm

Niemal co roku od sześciu już lat na pierwszych stronach wielu finansowych gazet spółki technologiczne były traktowane bardziej z podejrzliwością niż z ekscytacją. Magazyn „The Economist" już w maju 2011 r. dostrzegał groźbę tworzenia się bańki spekulacyjnej w tym segmencie rynku, jeszcze zanim Facebook czy Twitter trafiły na giełdę. Natomiast tuż po debiucie największego portalu społecznościowego świata, w 2012 r., tygodnik „Barron's" pastwił się nad zbyt wysoką wyceną jego akcji, które notowane były wtedy po 23 dolary (w dołku tegorocznej czerwcowej przeceny były warte 144 USD). Natomiast w 2015 r. oberwało się chińskiemu odpowiednikowi Amazona i eBaya, czyli spółce Alibaba, której cena akcji wg magazynu „Barron's" miała potencjał 50-proc. spadku (od tego momentu wzrosła ponaddwukrotnie).

GG Parkiet

Te przykłady mają jedynie pokazać trudność w rzetelnym oszacowaniu zarówno wartości, jak i potencjału firm będących światowymi liderami w swoich dziedzinach, co daje im w gruncie rzeczy pozycję monopolistyczną w skali globalnej. Stąd niepozbawione podstaw wydaje mi się użyte w poprzednim komentarzu porównanie obecnego fenomenu FANGs do tego, co działo się w czasie hossy sprzed ponad 40 lat, bazującej na zwyżkach kursów akcji firm należących do tzw. Nifty Fifty (IBM, Coca Cola). Spółki zaliczane do FANGs w praktyce nie mają odpowiedników w swoich segmentach rynku, a skoro tak, to da się usprawiedliwić niemal dowolny poziom przypisanych im mnożników wycen. Stąd już tylko krok do nadmuchania balonu spekulacyjnego, który i tak zawsze pęka, zarówno w przypadku niezarabiających jeszcze ani grosza spółek internetowych, jak i ustabilizowanych finansowo gigantów, co miało miejsce na początku lat 70.

Co budzi niepokój inwestorów

Dlatego nie neguję możliwości istnienia lub tworzenia się na naszych oczach kolejnej bańki spekulacyjnej. Uważam wręcz, że najłatwiej byłoby ją „wyhodować" właśnie na takich spółkach jak Facebook czy Google (lub biotechnologii). Mam jednak wątpliwości, czy ostatnia technologiczna burza na Wall Street była w rzeczywistości odgłosem pękającego balonu. Zgadzam się w tym względzie ze strategami z banku JP Morgan (w przeciwieństwie do Goldman Sachs), którzy stwierdzili, że udział spółek technologicznych w kapitalizacji i wzroście indeksów giełdowych jest wciąż istotnie niższy niż podczas formowania szczytu z 2000 r. Dodatkowo, co ważniejsze, generowane przez tegorocznych liderów zyski w pełni oddają pozycję tych firm w indeksach, a poziom ich wycen względem reszty przedsiębiorstw jest wciąż znacząco niższy niż podczas apogeum hossy internetowej.

GG Parkiet

Niepokój inwestorów mogło jednak potęgować przesłanie, jakie zarówno podczas marcowego, jak i czerwcowego posiedzenia kierowali do rynku przedstawiciele Fedu, zwracając uwagę na historycznie wysokie wyceny na giełdzie, niską zmienność oraz niski poziom premii za ryzyko. Występowanie tego typu elementów wzmaga w ocenie członków amerykańskiego banku centralnego ryzyko gwałtownej destabilizacji rynków, która mogłaby doprowadzić do ograniczenia działalności gospodarczej w kraju. Z takim dokładnie schematem mieliśmy do czynienia po pęknięciu bańki internetowej. Wysyłanych przez Fed sygnałów ostrzegawczych nie należy jednak rozpatrywać jako przepowiedni na takiej samej zasadzie, jak trudno było uznać wypowiedziane w grudniu 1996 r. słowa Alana Greenspana o „irracjonalnym entuzjazmie" za proroczą wizję zakończenia spektakularnej euforii rynkowej ponad trzy lata później.

Dlatego moim zdaniem można traktować ostatnie potknięcie spółek technologicznych jako zwykłą korektę, która, biorąc pod uwagę ustanowienie 12 lipca nowego rekordu przez kurs akcji Facebooka, mogłaby się już na dobrą sprawę zakończyć. Jeśli tak się stanie, byłby to najmniejszy (niecałe 5 proc.) spadek indeksu Nasdaq 100, liczony od maksymalnego poziomu osiągniętego w danym roku na przestrzeni ostatnich 30 lat (tzw. drawdown). Porównywalny, bo 6-proc., spadek zdarzył się cztery lata temu, w 2013 r., a niewiele większy, 8-proc., rok później. Choć trzeba przyznać, że normą dla tego typy korekt jest raczej kilkunastoprocentowy zasięg przeceny. Tak było nawet w latach 1995–1999, podczas formowania się hossy internetowej (średnia to 16 proc.). Nie można jednak zapominać, że tam, gdzie jest ryzyko, tam też jest i potencjalny zysk. Analizując odwrotność maksymalnego spadku, czyli maksymalny wzrost od dołka w danym roku można dojść do wniosku, że sporo jeszcze przed nami. Przed szczytem z 2000 r. indeks Nasdaq odnotowywał 50-proc., a nawet 100-proc. zwyżki (liczone od najniższego poziomu w roku) w każdym z poprzednich pięciu lat (średnia to 70 proc.). Tego rodzaju stopy zwrotu bardziej pasują do określenia „bańka spekulacyjna" niż to, co dzieje się dziś. W bieżącym roku analogiczna zwyżka indeksu technologicznego to „zaledwie" 20 proc., a w ciągu ostatnich kilku lat tylko raz (w 2013 r.) przekroczyła nieznacznie poziom 30 proc.

Brak wzrostu awersji do ryzyka

Ta żonglerka statystyką miała pokazać, jak daleko jest nam do „wybujałości" rynków sprzed 20 lat, i uzmysłowić fakt, że nawet jeśli w tym roku zdarzy się większe od czerwcowego tąpnięcie, to po pierwsze, nie musi oznaczać końca trendu, a po drugie – może zacząć się ze znacznie wyższego poziomu indeksu niż osiągnięty do tej pory. O tym, że czerwcowa burza na Wall Street nie była wydarzeniem, o którym pisać się będzie w podręcznikach, świadczy też zachowanie innych rynków i branż, które nie dały się nabrać na wizję końca trendu wzrostowego. Siłę pokazali tegoroczni maruderzy, czyli banki (w reakcji na odbicie na krzywej rentowności) oraz przedstawiciele sektora zdrowotnego, szczególnie spółki biotechnologiczne, wspierając tezę, że nastąpiła raczej rotacja w segmencie aktywów akcyjnych niż odwrót inwestorów od ryzyka. Obronną ręka z całego zamieszania wyszły też firmy przemysłowe, a szczególnie transportowe (FedEx, linie lotnicze). W rezultacie wiele indeksów (np. Dow Jones czy indeksy małych i średnich spółek w USA) praktycznie nie zmieniło wartości w ciągu ostatnich pięciu, sześciu tygodni. Zadziwiająca była również względna siła rynków wschodzących w obliczu groźby pęknięcia technologicznej bańki na Wall Street. Nawet główni przedstawiciele tej branży z Azji, czyli Samsung, Alibaba czy Tencent, nie zostali przez inwestorów potraktowani na równi ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami.

Brak wzrostu awersji do ryzyka był najbardziej widoczny w słabości aktywów uznawanych tradycyjnie za bezpieczną przystań w trudniejszych czasach. Metale szlachetne zaliczyły jeszcze głębszą korektę niż indeks Nasdaq. Obligacje skarbowe tylko w pierwszej fazie spadków spółek technologicznych dawały schronienie, potem przynosząc inwestorom jedynie rozczarowanie. Wzrost rentowności długich obligacji w USA nie był scenariuszem obstawianym przez wielu graczy na rynku długu, szczególnie po rewelacyjnej pierwszej połowie roku. Niewiele się w tej materii zmieniło. Wciąż pozycje spekulacyjne na rynku obligacji podpowiadają ostrożność w obchodzeniu się z amerykańskim długiem, tym bardziej że otwarcie przepastnego worka z zapasami, jakie nagromadził przez lata Fed, zbliża się wielkimi krokami.

To nie czas na większą korektę

Na podobnej zasadzie należałoby oczekiwać osłabienia się euro względem dolara. Amerykańska waluta również okazała się jednak kiepskim miejscem do przeczekania technologicznej burzy na Wall Street. Nie mam zamiaru kłócić się z rynkiem, który przecież zawsze ma rację, ale największa od 2011 r. liczba kontraktów postawionych przez inwestorów przeciwko dolarowi robi wrażenie (podobnie jak na rynku obligacji). Nieco większa siła dolara mogłaby zapewne nieco ostudzić zapał inwestorów na rynkach wschodzących, ale za to pomogłaby europejskim indeksom w powrocie na pierwsze miejsce podium w tegorocznym wyścigu o najwyższą stopę zwrotu. Ostatnią deską ratunku, do niedawna niezawodną, w obliczu rynkowych turbulencji był oczywiście VIX – indeks zmienności, który wzrostem reaguje na giełdowe korekty. Jednak tym razem nie spełnił swojej roli w zakładany sposób. Poza kilkugodzinnymi wyskokami jego średnia wartość w okresie korekty na indeksie Nasdaq była wyraźnie niższa niż podczas zwyżek z pierwszego kwartału. To również sugeruje, że na większą korektę obejmującą cały rynek akcji, a nie jedynie spółki technologiczne, i to tylko w Stanach, jeszcze czas nie nadszedł. Mam nadzieję, że środowa sesja (12 lipca, silne zwyżki na całym świecie) będzie sygnałem do równie istotnej zmiany w zachowaniu rynków akcji, po ostatnim korekcyjnym marazmie, jaka miała miejsce dokładnie rok temu.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty