Wszyscy widzą wielką realokację kapitału ze spółek wzrostowych i strategii momentum w kierunku strategii inwestowania w wartość. Ze spółek technologicznych do branż bardziej tradycyjnych. Czy jednak poza koincydencją zdarzeń zarządzający funduszami rzeczywiście zamieniają akcje Apple'a, Amazona czy Facebooka (sprzedając je oczywiście) na spółki użyteczności publicznej, telekomunikacyjne czy przemysłowe?
Mam wątpliwości. Poza trzema sesjami z przełomu listopada i grudnia, gdy silna i nagła podaż zagościła na wielu „nasdaqowych" spółkach, trudno dostrzec jakieś wyraźne efekty mającej trwać wyprzedaży firm technologicznych. Indeks Nasdaq 100 znalazł się po poniedziałkowej sesji tuż poniżej historycznego rekordu ustanowionego 28 listopada. Również wiele spółek zaliczanych do tzw. FANGs zdołało już odrobić większość strat z tych kilku spadkowych sesji. Nie widać tu zmasowanej podaży, która przy prawdziwej rotacji aktywów powinna spychać ten ulubiony przez inwestorów segment rynku cały czas w dół. Praktycznie od początku roku spółki z indeksu Nasdaq były i są silnie reprezentowane w portfelach zarządzających na całym świecie. Większość inwestorów już kilkakrotnie (w tym roku) uznała spółki technologiczne za najbardziej „zatłoczony" zakład na Wall Street.
Prawdziwa wyprzedaż (w ramach rotacji) musiałby się odbić zdecydowanie większym echem na tych spółkach, niż to widzimy dziś. Nie mam natomiast wątpliwości co do popytu inwestorów na przedsiębiorstwa „starej ekonomii".
W ostatnich trzech tygodniach do funduszy amerykańskich akcji wpłacono 6,5 mld dol., co może nie robi dużego wrażenia, ale gdy weźmiemy pod uwagę , że do połowy listopada tegoroczny bilans przepływów na Wall Street był ujemny, pokazuje istotną zmianę nastawienia inwestorów.
Akcje z USA były w tym roku wyraźnie niedoważone w portfelach większości inwestorów (poza sektorem IT), wybierających rynki wschodzące i Europę. Teraz zaczyna to się zmieniać, ale raczej jako doważanie się w branżach, które zostały w tyle, niż likwidacja pozycji z Nasdaqa.