Pozostawało jednak podstawowe pytanie – co miałoby stać się potencjalnym czynnikiem zapłonowym? Tym razem padło na niepokojący wzrost płac za oceanem oraz wystrzał rentowność amerykańskich dziesięciolatek.
Gdy amerykański indeks S&P 500 w skali YTD znajduje się w okolicach zera, polski WIG20 traci 6,5 proc. Po drodze pojawiły się kolejne czynniki zwiększające awersję do ryzyka (wojna handlowa, problemy reputacyjne spółek technologicznych), niemniej jednak temat inflacji został odsunięty na boczny tor.
Gdy na przełomie stycznia i lutego w USA martwiono się o inflację, w Polsce rozpoczął się okres obfitujący w dezinflacyjne sygnały. Spadek polskiego CPI poniżej celu na przełomie roku raczej nikogo nie dziwił, ponieważ był oczekiwany ze względu na wysoki efekt bazy. Jednakże twarde stanowisko prezesa NBP Adama Glapińskiego, który zasugerował, że stopy procentowe w Polsce mogą pozostać na niezmienionym poziomie nawet do końca 2019 r. zrobiło już wrażenie.
Kwiecień przyniósł najnowsze dane o polskim CPI, które obniżyło się do zaskakująco niskiego poziomu 1,3 proc. r./r. Odczyt ten istotnie podbudował stanowisko gołębiej frakcji RPP, która idąc o krok dalej zasugerowała, że następnym działaniem wcale nie musi być podwyżka stóp, wskazując na możliwy scenariusz obniżki. Czynniki te w połączeniu z pozytywnie wyglądającą sytuacją fiskalną rządu siłą rzeczy przyczyniły się do minihossy na polskich skarbówkach.
Spadek rentowności dziesięcioletnich obligacji do okolic 3 proc. oznaczał, że polskie skarbówki stały się niemal tak drogie, jak ich amerykańskie odpowiedniki. Podobna sytuacja miała miejsce w 2015 r., ale nie trwała długo. Dlatego też ceny polskich skarbówek przy obecnych poziomach cenowych powinny pozostawać pod zauważalną presją. Dodatkowo kolejne miesiące przyniosą najprawdopodobniej umiarkowany wzrost inflacji CPI.