Spółki, dla których spodziewano się wzrostu EPS-u (zysku na jedną akcję), były bardziej pożądane od tych, których zyski miały maleć. Graham wyznaczał także ograniczenia maksymalnej ceny, którą wskazane jest zapłacić za daną akcję, posiłkując się jej wskaźnikiem ceny do średnich zysków.

Analitycy w trakcie rozmów z przedstawicielami spółek starają się uzyskać informacje, które pomogą im jak najlepiej sporządzić modele z prognozami zysków na kolejny kwartał.

Często w okresach publikacji wyników pierwszą informacją komunikowaną w mediach nie jest to, o ile zyski spółki wzrosły lub spadły, tylko czy te wyniki pobiły oczekiwania analityków. Dane te następnie są agregowane, uśredniane i pokazują, jak w danym kwartale zachowywały się zbiorczo poszczególne rynki/sektory. Na tej bazie staramy się ocenić ich atrakcyjność w przyszłości.

Wydaje się zatem, że posiadanie kryształowej kuli pozwalającej idealnie przewidzieć, które spółki pobiją oczekiwania analityków, byłoby dla zarządzających funduszami akcji Świętym Graalem. Niekoniecznie. Wyobraźmy sobie, że posiadamy taką kulę i rozpatrujemy inwestycję trwającą trzy miesiące. Inwestujemy 60 dni przed końcem danego kwartału w spółki, które wiemy, że pobiją oczekiwania analityków, i sprzedajemy na krótko te, którym nie uda się „spotkać" prognoz. Inwestycję taką kończymy po 30 dniach od zakończenia kwartału. Z analizy, którą przeprowadzili Feng Gu i Baruch Lev, wynika, że w końcu lat 80. XX wieku ponadprzeciętne zyski z takiej strategii maksymalnie pozwalały osiągnąć nawet ponad 5,5 proc. w skali kwartału. Niestety, od tego czasu efektywność tej strategii spadała i w 2015 r. pozwoliłaby ona zarobić około 2 proc. Podobny rezultat według historycznych analiz można osiągnąć, stosując niewyrafinowaną strategię momentum, polegającą na inwestowaniu 10 proc. w akcje spółek, których stopa zwrotu w danym okresie należała do najlepszych, „shortując" te, których ceny akcji wzrosły najmniej. Nakłady potrzebne na uzyskanie historycznych cen akcji potrzebnych do konstrukcji momentum są nieporównywalnie mniejsze niż te, które trzeba potencjalnie ponieść na posiadanie doskonałej informacji o tym, jakie wyniki w porównaniu z prognozami analityków zaraportują spółki.

Zysk jest kategorią księgową, podatną na stosowane zasady rachunkowości. Kiedy Graham analizował spółki, inwestowały one np. w fabryki, które potem były latami amortyzowane. Dziś spółki ponoszą ogromne nakłady na wartości niematerialne, a nakłady te natychmiast są księgowane jako koszty. Należy zatem bardzo ostrożnie traktować analizę samych zysków spółek. W długim horyzoncie oczywiście rosnące zyski mają wpływ na ceny akcji, niemniej lepiej zastanowić się nad nadmierną ekscytacją poszczególnymi kwartałami.