Roman Ziruk, Ebury: W którą stronę podążą euro, dolar i złoty?

Gościem Piotra Zająca w piątkowym programie „Prosto z Parkietu” był Roman Ziruk, analityk Ebury. Tematem rozmowy była sytuacja na rynku walutowym i perspektywy głównych dewiz

Publikacja: 13.10.2017 15:33

Roman Ziruk, analityk Ebury

Roman Ziruk, analityk Ebury

Foto: parkiet.com

Kurs EUR/USD wszedł we wrześniu w fazę korekty trendu wzrostowego i z 1,2 dol. spadł do 1,17 dol. Czy w najbliższych tygodniach notowania wrócą na ścieżkę wzrostu?

Moim zdaniem para EUR/USD będzie kontynuować ruch na południe. Za siłą euro stały ostatnio tylko oczekiwania dotyczące działań Europejskiego Banku Centralnego. W gospodarce europejskiej obserwujemy poprawę, która po części napędza inflację, i właśnie to sprawia, że rynek oczekuje cięcia programu skupu aktywów, czyli zacieśniania polityki monetarnej przez EBC. Obecnie bank skupuje co miesiąc aktywa o wartości 60 mld euro i koniec tego programu ma nastąpić w grudniu. Jest mało prawdopodobne, by EBC jednym ruchem zakończyła skup. Spekulacja dotyczy tego w jakim tempie będzie on wygaszany.

Rynek spodziewa się szybkich cięć, tymczasem EBC wcale nie jest do tego taki skory?

Myślę, że członkowie EBC nie do końca mogą podzielić się z rynkiem swoją wewnętrzną opinią na ten temat, ale z pewnością nie zależy im, by euro było teraz zbyt silne. Mocna waluta będzie bowiem szkodzić europejskiemu eksportowi.

Z jednej strony siłę euro napędzały oczekiwania rynku, ale drugiej mieliśmy też wyraźną słabość dolara, widoczną chociażby w relacji do złotego. Co wpływało na deprecjację amerykańskiej waluty? Czy to były decyzje Donalda Trumpa?

Nie zgodzę się z opinią, że jest to efekt polityki Donalda Trumpa. Trzeba pamiętać, że rynek reagował na decyzje nowego prezydenta zmiennie, falami euforii i rozczarowania. Kluczowa była tutaj polityka Fedu. Uważam, że rynek niedoszacowuje prawdopodobieństwa podwyżek stóp procentowych. Oczekiwania członków Fedu, prezentowane na grafice tzw. dot plot, zakładają wzrost stóp do końca 2018 r. o 1 pkt proc. Tymczasem rynek oczekuje dwóch podwyżek o 0,25 pkt proc. każda.

A więc układ sił w parze EUR/USD zmieni się na korzyść dolara. Czy to znaczy, że dołek wrześniowej korekty zostanie pogłębiony?

Spodziewam się łagodnej deprecjacji euro. Prognozujemy, że na koniec roku kurs będzie oscylował przy 1,14 dol., ale docelowo dolar nie powinien się umocnić bardziej niż do poziomu 1,1 dol.

Jak w tym kontekście wyglądają perspektywy złotego? Czy dobre dane z rodzimej gospodarki zapewnią mu dalszą aprecjację względem dolara?

Tak naprawdę czynniki krajowe mają tutaj drugorzędne znaczenie. Wprawdzie gospodarka jest w dobrej kondycji, a zachodnie instytucje podnoszą nam prognozy wzrostu PKB, ale najbardziej istotne dla inwestorów są zmiany globalnego otoczenia monetarnego. Aktualnie mamy przejście od gołębiej polityki pieniężnej do neutralnej lub nawet jastrzębiej. Niektóre kraje zaczynają już podnosić stopy, jak na przykład Czechy i Kanada. Tymczasem NBP zwleka z podwyżkami i pewnie jeszcze długo to potrwa.

Ale u nas stopy są na relatywnie wysokim poziomie?

Zgadza się. W Czechach jest to tylko 0,25 proc. Ale my nie mamy też takich problemów, jak nasi południowi sąsiedzi. Mam tu na myśli wzrost cen nieruchomości.

Czy zagraniczni inwestorzy patrzą w ogóle na to, co dzieje się w polskiej polityce? Czy odstrasza ich na przykład kryzys w sądownictwie?

Ten czynnik polityczny ciążył Polsce w ubiegłym roku. Obawiano się o dwie kwestie: niezależność NBP i przewalutowanie kredytów frankowych. Inwestorzy obawiali się więc, że polityka może zaburzyć funkcjonowanie polskiego systemu bankowego.

A skąd bierze się podział wśród członków Rady Polityki Pieniężnej dotyczący nastawienia do polityki monetarnej? Mamy zarówno silny front gołębi, jak i jastrzębi. Skąd ta rozbieżność?

Wszystko sprowadza się do poglądów i do tego, jakie dane brane są pod uwagę. W obozie jastrzębi są teraz trzy osoby: Eugeniusz Gatnar, Łukasz Hardt i Kamil Zubelewicz. Ten ostatni zwraca uwagę, że mamy w Polsce wysoki cel inflacyjny na poziomie 2,5 proc. z widełkami +/- 1 proc. To oznacza, że moglibyśmy mieć w Polsce inflację na poziomie 3,5 proc. Zdaniem prof. Zubelewicza taki wzrost cen nie byłby korzystny dla rodzimej gospodarki. Inni członkowie obozu jastrzębi zwracają z kolei uwagę na odpływ depozytów, ponieważ trzymanie pieniędzy na lokatach przestaje się opłacać i ludzie przenoszą pieniądze w inne aktywa, czasem tak ryzykowne jak Amber Gold. Na szczęście nie mamy tego problemy, co Brytyjczycy. Na Wyspach inflacja przewyższa już dynamikę płac, co negatywnie odbija się na konsumpcji.

Skoro pan wspomniał o Wielkiej Brytanii, to zapytam o perspektywy funta. Część analityków oczekuje jego umocnienia i wyceny 5 zł do końca roku. Zgadza się pan z tymi oczekiwaniami?

Zakładamy, że na koniec roku funt znajdzie się w przedziale 4,9-5 zł. Głównym motorem jego aprecjacji mają być oczekiwane podwyżki stóp procentowych. One są już częściowo uwzględnione w cenach, ale kwestia dotyczy tego, jak szybko dojdzie do zmiany stóp i czy zdoła ona zbić tę inflację, o której wspominałem. Prawdopodobnie jedna podwyżka nie wystarczy, a więc zaciskania monetarnego pasa będzie musiało być kontynuowane. To z kolei powinno zapewnić funtowi dłuższą ścieżkę wzrostu. Trzeba jednak pamiętać, że ową ścieżkę może zaburzać niepewność polityczna związana z brexitem i obawami o zdolność premier Theresy May do bycia liderem swojej partii.

Inwestycje
Kamil Stolarski, Santander BM: Polskie akcje wciąż są nisko wyceniane
Inwestycje
Emil Łobodziński, BM PKO BP: Na giełdach nie dzieje się nic złego
Inwestycje
Niemiecki DAX wraca do walki o 18 000 pkt
Inwestycje
Uspokojenie nastrojów sprzyja korekcie spadkowej na rynku ropy naftowej
Inwestycje
Michał Stajniak, XTB: Kakao na ścieżce złota, szuka rekordów
Inwestycje
Łańcuch wartości i jego rola w badaniu istotności