Sądząc po funduszach, w które eksperci radzą zainwestować w grudniu, rajd Świętego Mikołaja dotyczy nie akcji, ale... obligacji.
Obligacje na językach
Czterech z sześciu zarządzających typujących fundusze do portfela „Parkietu" zwiększyło udział papierów dłużnych w swoich inwestycjach w porównaniu z listopadem. Powodów do utrzymywania wysokiego zaangażowania w bezpieczne instrumenty jest kilka. Pierwszy to niepewne otoczenie makroekonomiczne, szczególnie w Polsce (Wojciech Juroszek z AgioFunds TFI). Drugi to całkiem niezła rentowność wybranych strategii długu korporacyjnego, szczególnie tych inwestujących w amerykańskie obligacje typu high yield (Radosław Sosna z NN Investment Partners TFI). Trzecia, najczęstsza przyczyna – jest po prostu tanio.
Zarządzający są bardzo przywiązani do reguły „kupuj tanio, sprzedawaj drogo" i nie lubią przepłacać za aktywa. Dlatego po listopadzie zdecydowali się zrezygnować z akcji amerykańskich (Rafał Bogusławski z Amundi Polska TFI) i zainwestować w obligacje skarbowe, zarówno polskie (Bogusławski, Rafał Lerski z TFI BGŻ BNP Paribas), jak i z rynków wschodzących (Michał Czynszak z TFI PZU).
Warto jednak pamiętać, że to raczej krótkoterminowa i ryzykowna rozgrywka. Ogromny wzrost rentowności (spadek cen) skarbówek na całym świecie, wywołany wygraną Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, domaga się teraz korekty. Widząc jednak, co się stało z oprocentowaniem naszych obligacji po referendum we Włoszech w sprawie zmian w konstytucji i ograniczenia kompetencji Senatu – dalszy wzrost rentowności – trzeba naprawdę mieć stalowe nerwy, żeby w spokoju czekać, aż ceny instrumentów dłużnych wzrosną.
Z akcjami nie bardzo wiadomo, co zrobić
Na szansę zysku z akcji zwraca uwagę niewielu ekspertów. Jednym z nich jest Michał Czynszak z TFI PZU, który przekonuje, że skoro indeksy świecą na zielono po tylu wydarzeniach zapowiadanych jako „koniec świata" (wygrana Donalda Trumpa, rezygnacja Matteo Renziego), inwestorom nie pozostaje nic innego, jak tylko uznać siłę rynków akcji.