W ostatnim czasie z polskiej gospodarki napływają raczej dobre wiadomości – wzrost produktu krajowego brutto w pierwszym kwartale był wyższy, niż powszechnie oczekiwano, bezrobocie spada poniżej kolejnych historycznych minimów, a sytuacja budżetu państwa w pierwszej połowie roku kształtowała się bardzo dobrze. Niewiadomą pozostaje, jak po dalszym spadku w pierwszym kwartale kształtuje się popyt inwestycyjny, ale coraz lepsze wyniki sektora budowlanego pozwalają przypuszczać, że od drugiego kwartału dynamika inwestycji będzie już dodatnia. Te wszystkie optymistyczne wiadomości chętnie wykorzystuje władza, czyniąc z nich ważny element rządowej propagandy sukcesu. I choć faktyczne zasługi rządu w tym zakresie są mniejsze, niż przedstawiają to jego przedstawiciele, trudno się dziwić takim zachowaniom polityków.

Gorzej, gdy w politykę zaczynają się angażować przedsiębiorstwa, które teoretycznie w swoich działaniach powinny się kierować interesem ekonomicznym, a nie politycznym. Przykładem takiego działania jest kuriozalne oświadczenie PKN Orlen odnoszące się do planowanej przez rząd podwyżki opłaty paliwowej. Wydawać by się mogło, że największy krajowy producent paliw powinien być zaniepokojony planami nałożenia na niego w praktyce wyższego podatku, co skutkować może przecież ograniczeniem popytu na paliwa. Dodatkowym zagrożeniem jest rozrost i tak już znaczącej na rynku paliwowym szarej strefy, której wielkość jest proporcjonalna do poziomu podatków nakładanych na paliwa i poziomu cen na stacjach. Z oświadczenia Orlenu dowiadujemy się jednak, że wyższa opłata paliwowa wcale nie musi doprowadzić do podwyżki cen paliw, a w dłuższej perspektywie może się przyczynić do przyspieszenia rozwoju gospodarczego Polski. To prawda, że na cenę paliw wpływa wiele czynników, ale nie przypominam sobie sytuacji z przeszłości, żeby znaczący wzrost obciążeń fiskalnych nie wpłynął na wyraźny wzrost cen paliw w obrocie detalicznym.

Jakiś czas temu politycy PiS przekonywali, że firmy państwowe działające w naszym kraju powinny się wspierać, między innymi poprzez oferowanie sobie nawzajem usług na preferencyjnych warunkach. Jako przykłady podawano wówczas możliwość oferowania przez PKO BP kredytów państwowym firmom na preferencyjnych warunkach czy niższe stawki ubezpieczeń dla firm państwowych w PZU. W praktyce powstałby więc swego rodzaju nadzwyczajny quasi-rynek, działający niejako poza oficjalną gospodarką. Poza całą absurdalnością takiego pomysłu, działania takie stanowiłyby naruszenie interesów prywatnych mniejszościowych właścicieli państwowych spółek. Jak dotąd tego typu antyrynkowe praktyki nie zostały chyba wprowadzone w życie, ale już same pomysły pokazują, jak duża jest inwencja polityków w wykorzystywaniu przedsiębiorstw państwowych.

Jedynym sposobem na wyeliminowanie tego typu patologii jest oczywiście prywatyzacja państwowych firm – w sektorze prywatnym nie ma bowiem miejsca na polityczne gierki i wszystkie decyzje podejmowane są jedynie w oparciu o interes ekonomiczny. Dokończenie prywatyzacji w naszym kraju pozwoliłoby też uniknąć w przyszłości powtarzającego się serialu partyjnych nominacji osób bez kwalifikacji na najwyższe stanowiska w zarządach i radach nadzorczych dużych, ważnych dla gospodarki firm. W chwili obecnej trudno chyba jednak liczyć na tego typu przekształcenia własnościowe – obecnie rządzącej opcji politycznej znacznie bowiem bliżej do zwiększania udziału państwa w gospodarce niż do prywatyzacji.