Koń a strefa euro

Brałem ostatnio udział w panelu dyskusyjnym. W pewnym momencie, pośród leniwie toczącej się dyskusji, znienacka padło pytanie moderatora o to, czy strefa euro przetrwa najbliższy rok w obecnym kształcie.

Aktualizacja: 14.02.2017 16:51 Publikacja: 09.11.2012 05:00

Marcin Mróz, ekonomista

Marcin Mróz, ekonomista

Foto: Archiwum

Okazało się, że spośród czterech dyskutantów byłem jedynym, który stwierdził, że za rok strefa euro może być chudsza o przynajmniej jedno państwo członkowskie. Pozostali paneliści jak jeden mąż obstawili bowiem, że obszar wspólnej europejskiej waluty przetrwa najbliższy rok w nienaruszonym stanie.

Ten rozkład odpowiedzi dał mi sporo do myślenia. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to stare powiedzenie, zgodnie z którym, jeśli jedna osoba mówi ci, że jesteś koniem – wyśmiej ją, jeśli druga osoba mówi ci to samo – zignoruj. Lecz jeśli mówi ci to trzecia osoba – zacznij rozglądać się za siodłem. Krótko mówiąc, zacząłem poważnie się zastanawiać, czy rzeczywiście mam rację, obnosząc się publicznie z moją niewiarą w surwiwalowe zdolności strefy euro. Lecz zaraz po tym przyszła kolejna refleksja. A może jednak my ekonomiści, analitycy, komentatorzy rynkowi (jak zwał tak zwał) żyjemy w pewnym oderwaniu od rzeczywistości? W wysokiej wieży zbudowanej z modeli i cyferek, w otoczeniu niezachwianych dogmatów, które niczym pierzaste chmurki wiszą na naszym analitycznym firmamencie, dając poczucie bezpieczeństwa i wzmacniając przekonanie, że jak prezes Draghi wziął i zapewnił, że „nie ma powrotu do drachmy", to tak musi być i już?

Zróbmy więc małe ćwiczenie: zejdźmy z rzeczonej wieży i spójrzmy na kilka faktów z życia wziętych. Faktów powszechnie znanych, a mogących mieć całkiem spore konsekwencje. Po pierwsze, uciekając się do dużego eufemizmu, sytuacja społeczna na południu Europy wygląda słabo. W Grecji i Hiszpanii (czyli w dwóch obecnie najbardziej problematycznych krajach) około jednej czwartej osób w wieku produkcyjnym pozostaje bez pracy, a w przypadku osób młodych, do 25. roku życia, wskaźnik ten przekracza 50 proc. Po drugie, nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie powyższa, słaba sytuacja mogła ulec poprawie. Wprost przeciwnie. Zgodnie z prognozami MFW w przyszłym roku oba wyżej wzmiankowane kraje prawdopodobnie po raz kolejny pokażą solidne spadki PKB. A nie jest to pogląd odosobniony. Wystarczy rzut oka choćby na prognozy rynkowe, aby móc stwierdzić, że mocno potwierdzają one recesyjne oczekiwania Funduszu. Co więcej, wcale liczna grupa instytucji widzi ryzyko, że w obu tych krajach również w 2014 r. przed dynamiką PKB może się pojawić znak „minus".

Prognozy powyższe niosą ze sobą przynajmniej dwa nieciekawe następstwa. Po pierwsze, sytuacja na tamtejszych rykach pracy pozostanie słaba – stopa bezrobocia będzie rosła, podobnie jak niezadowolenie społeczne i radykalizacja nastrojów. Po drugie, w krajach tych utrzyma się spory deficyt fiskalny przy, prawdopodobnie, niełatwym (a na pewno nie tanim) dostępie do finansowania rynkowego. To z kolei oznacza spore ryzyko tego, że koniec końców częściowe finansowanie tych deficytów będzie zmuszona wziąć na siebie Unia. Patrząc na powyższe dane i prognozy trudno więc uciec przed dwoma istotnymi pytaniami. Po pierwsze, jak dużo czasu upłynie, zanim na przykład Grecy zaczną się zastanawiać (w bardziej lub mniej miły sposób), czy naprawdę chcą jeszcze parę lat ponosić bardzo bolesne i namacalne koszty programów naprawczych aplikowanych przez Unię? Po drugie, ile czasu upłynie, zanim europejski podatnik zacznie się zastanawiać, jaki jest sens dalszych wyrzeczeń na  rzecz krajów dotkniętych kryzysem, jeśli na południu Europy nie widzi on żadnych znaczących efektów wydanych dotychczas grubych miliardów euro?

Wiem, wiem, zaraz ktoś pewnie powie, że euro jest wartością nadrzędną, wartą każdych wyrzeczeń. Czy coś w tym stylu. Albo że choć rzeczywiście unijne procesy decyzyjne nie należą do najszybszych, to mamy duże szanse, że już za parę lat będziemy członkami silniejszej, lepszej i jeszcze bardziej zjednoczonej Europy. Osobie takiej polecam jednak, by do poglądów tych spróbowała przekonać nie mnie, a na przykład niezadowolonych, południowoeuropejskich bezrobotnych albo północnoeuropejskiego podatnika, którego walka o utrzymanie integralności strefy euro kosztuje co miesiąc wymierny kawałek jego pensji. Nie, nie jest to w żadnym wypadku złośliwa propozycja. Jest to raczej swoista alegoria mająca na celu wskazanie na ryzyko tego, że jeśli polityka antykryzysowa na Starym Kontynencie nie zacznie w większym stopniu brać pod uwagę wytrzymałości czynnika ludzkiego, to rychło możemy zobaczyć bardzo szybkie narastanie rozdźwięku między euroentuzjastycznymi polityczno-ekonomicznymi elitami a coraz mniej euroentuzjastycznymi przeciętnymi obywatelami Unii. Obywatelami ponoszącymi realne i namacalne, widoczne na co dzień, koszty utrzymania strefy euro w jej dotychczasowym kształcie. Obywatelami, którzy – coraz bardziej zmęczeni brakiem światełka w tunelu – mogą zacząć w różnych formach mocno stawiać pytanie, czy aby dla wszystkich zainteresowanych nie będzie lepiej, jeśli odpuścimy sobie całą tę batalię o wspólną walutę.

Nie wiem, jak dla państwa, ale dla mnie taki scenariusz wydarzeń nie wydaje się aż tak bardzo nieprawdopodobny, by przejść nad nim do porządku dziennego. Dlatego, biorąc pod uwagę wszystkie powyższe wątpliwości i czynniki ryzyka, na razie nie mam zamiaru rozglądać się za siodłem...

Felietony
Przyszłość rynków kapitałowych w świetle planów Eurogrupy a perspektywa Polski
Felietony
Strategiczny błąd Fedu?
Felietony
O nożach, fundacjach rodzinnych i...
Felietony
Większy kawałek świata
Felietony
Kara goni karę
Felietony
Kryptowaluty w natarciu