Chiny i USA. Ryzyko wojny handlowej nie zniknęło, ale jest mało realne

Chiny i USA zawarły rozejm. Ryzyko wojny handlowej całkowicie nie zniknęło, ale w pierwszej kadencji Trumpa jest mało realne.

Publikacja: 25.12.2017 13:45

Amerykański prezydent Donald Trump i chiński przywódca Xi Jinping pragmatycznie podeszli do kwestii

Amerykański prezydent Donald Trump i chiński przywódca Xi Jinping pragmatycznie podeszli do kwestii rewizji relacji USA i Chin

Foto: AFP

Rok temu część ekspertów snuła czarne scenariusze chińsko-amerykańskiej wojny handlowej, którą miał wywołać prezydent USA Donald Trump. Wojna ta miała wpędzić USA w recesję, a świat w nowy kryzys. Taka katastrofa miała nastąpić już w pierwszym roku rządów Trumpa. Ja natomiast sugerowałem na łamach „Parkietu", że obie strony będą próbowały się porozumieć, a twarda antychińska retoryka wyborcza Trumpa miała za zadanie jedynie skłonić Pekin do poważnego potraktowania prób ułożenia na nowo relacji handlowych obu supermocarstw. „Ciekawą wskazówką co do przyszłej polityki Trumpa są kadry, jakimi obsadza on kluczowe resorty (...). Sekretarzem handlu będzie doświadczony biznesmen Wilbur Ross, który już uspokaja, że Trump pewnie nie będzie musiał wprowadzać karnych ceł na chińskie produkty. Na nowego ambasadora w Pekinie wyznaczony zaś został Terry Branstad, republikański gubernator Iowa, który od 1985 r. przyjaźni się z chińskim prezydentem Xi Jinpingiem. Taka ekipa sugeruje, że Trump szykuje się nie tyle na wojnę handlową, ile na trudne negocjacje" – pisałem na łamach „Parkietu" w grudniu 2016 r. I jak na razie ten scenariusz się sprawdza. Trump spotkał się w kwietniu z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem w rezydencji Mar-a-Lago i w listopadzie w Pekinie. Oba spotkania miały niezwykle kordialną oprawę. Wyglądało to tak, jakby najpierw Trump chciał zaimponować Xi, a później Chińczycy chcieli podbechtać ego amerykańskiego prezydenta. Doszło również do rozmów międzyrządowych. Czy osiągnięto jednak jakieś konkrety?

Teatr dyplomatyczny

Przede wszystkim amerykański Departament Stanu nie zaliczył Chin do krajów manipulujących swoją walutą w celach protekcjonistycznych. Nie nałożono żadnych karnych ceł na chińskie produkty, co mocno kontrastuje choćby z tym, że nowa administracja ukarała kanadyjski koncern Bombardier 300-proc. cłem na samoloty, bo spółka ta dostawała pomoc publiczną (a ile chińskich firm dostaje różnego rodzaju wsparcie od własnego rządu?). Władze USA dały do zrozumienia, że mogą pozytywnie spojrzeć na wielki program infrastrukturalny znany jako Nowy Jedwabny Szlak, czyli projekt, na którym bardzo zależy Pekinowi. Chiny w maju zgodziły się na import amerykańskiej wołowiny (blokowany od wielu lat), a w lipcu na sprowadzanie ryżu z USA. W listopadzie oba kraje zawarły między sobą umowy opiewające na około 250 mld USD. – Chińczycy będą kupowali samoloty Boeinga oraz amerykański gaz łupkowy. To są konkrety oddalające groźbę wojny handlowej. Zarówno administracja Trumpa, jak i chińskie władze zachowały się bardzo pragmatycznie – twierdzi Kelvin Tay, regionalny dyrektor inwestycyjny w UBS Wealth Management w Singapurze.

Bardzo wiele jeszcze jednak pozostało do zrobienia. Chiński rynek nie jest jeszcze tak otwarty na amerykańskie produkty, jak chciałaby administracja Trumpa. Wiele chińskich obietnic, dotyczących m.in. szerszego dostępu do rynków finansowych, pozostaje w sferze projekcji, a ich realizacja będzie trudna. Amerykanie zachowują sobie zresztą pole do manewru. Latem rozważali wprowadzenie karnych ceł na chińską stal i wciąż nie zrezygnowali z tej broni. Kwestią otwartą jest też postępowanie w sprawie masowej kradzieży amerykańskiej własności intelektualnej dokonywanej przez chińskie spółki. Dałoby ono podstawy do nałożenia w przyszłości karnych ceł na produkty z ChRL. Obie strony deklarują przy tym, że chcą polepszenia relacji handlowych. Chiny kuszą „marchewką", ale działają ostrożnie i nie ustępują zbyt dużo, Stany Zjednoczone epatują entuzjazmem, a za plecami trzymają na wszelki wypadek „wielki kij". Dawno świat nie przeżywał takiego dyplomatycznego spektaklu.

– USA i Chiny prowadzą ze sobą subtelną grę dyplomatyczną. Co pewien czas prezydent Donald Trump porusza temat amerykańskich problemów z Chinami i rozważa nałożenie sankcji ekonomicznych. Następnie mają miejsce oficjalne negocjacje i Chińczycy idą w pewnych sprawach Amerykanom na rękę. Naturalnie to nie są jakieś sprawy kluczowe i nie zmieniają znacząco kształtu relacji handlowych Waszyngton–Pekin. Niemniej pozwalają amortyzować amerykańską presję – mówi „Parkietowi" Stanisław Aleksander Niewiński, ekspert Polskiego Centrum Informacji Strategicznych.

Jak dotąd ta rozgrywka nie wpłynęła znacząco na wielkość chińsko-amerykańskich obrotów handlowych. Po dziesięciu miesiącach 2017 r. USA miały deficyt w wymianie towarowej z Chinami wynoszący blisko 309 mld USD. Przez cały 2016 r. wyniósł on zaś 347 mld USD. W październiku 2017 r. sięgnął on 34,9 mld USD, gdy w takim samym miesiącu rok wcześniej 31,2 mld USD. Pod tym względem niewiele się więc przez ostatni rok zmieniło. Być może dane za 2018 r. będą pokazywać wzrost amerykańskiego eksportu do Chin (wraz z szerszym otwieraniem rynku na kolejne kategorie produktów), ale jest jeszcze zbyt wcześnie, by to przesądzać. Oba kraje są wciąż od siebie mocno zależne. Chiny wysyłają do USA aż 18 proc. swojego eksportu. Stany Zjednoczone wysyłają zaś tam 8 proc. wyprodukowanych u siebie towarów. Chińscy podwykonawcy są ważną częścią łańcucha dostaw wielu amerykańskich koncernów – od Apple'a po Wal-Mart. Chiny są też wciąż jednym z największych nabywców amerykańskich obligacji, i to pomimo płynącej z Pekinu retoryki o słabnącej roli dolara w światowym systemie finansowym. Obie strony wiedzą, że gwałtowne przerwanie tych więzów byłoby dla nich bardzo kosztowne. Przynajmniej dopóki oba supermocarstwa się wystarczająco nie wzmocnią po kryzysie.

Wybór strategiczny

Rozpoczęcie wojny handlowej byłoby też trudne ze względów politycznych. – Prezydent Donald Trump, aby wypowiedzieć Pekinowi wojnę handlową i (co bardzo istotne) ją przetrwać, musiałby przekonać społeczeństwo o zasadności tak ryzykownej decyzji. Natomiast amerykańskie społeczeństwo jest dziś bardzo spolaryzowane. Prezydent ma wielki elektorat negatywny. Co gorsza dla Donalda Trumpa, jest on również mocno skonfliktowany ze znaczną częścią establishmentu swojej rodzimej partii. Prezydent ma zbyt słabą pozycję, aby móc zdecydować się na tak ryzykowny kierunek w polityce zagranicznej – przypomina Niewiński. To jednak całkowicie nie likwiduje takiego ryzyka. Wzmocnienie mandatu politycznego prezydenta kosztem republikańskiego i demokratycznego establishmentu sprawiłoby bardziej prawdopodobnym sięgnięcie po radykalne środki. Sytuacja polityczna jest zaś w USA na tyle dynamiczna, że nie należy takiego scenariusza z góry wykluczać. – Moim zdaniem Donald Trump na pewno nie zdecyduje się na taki krok w swojej pierwszej kadencji. Inną kwestią jest jego ewentualna druga kadencja. Wówczas będzie miał więcej swobody w działaniu i być może wówczas wyda ChRL wojnę handlową. W najbliższych latach Ameryka jest zmuszona do prób rozwiązania problemów w relacjach handlowych z Chinami poprzez negocjacje – dodaje Niewiński.

Elementem dyplomatycznego spektaklu, który zapewniły światu oba supermocarstwa w 2017 r., jest również kryzys wokół programu nuklearnego Korei Północnej. Prezydent Trump wielokrotnie groził Pjongczangowi bardzo ostrą reakcją na prowokacje. Zdarzało się, że mieszał te groźby z sugestiami mówiącymi, że jeśli Chiny pomogą mu z Koreą Północną, to mogą liczyć na dobre porozumienie handlowe. Rynek zazwyczaj reagował w niewielkim stopniu na ten show. Inwestorzy nisko wyceniają prawdopodobieństwo wybuchu wojny na Półwyspie Koreańskim. Świadczy o tym choćby to, że KOSPI, główny indeks giełdy w Seulu, bił w 2017 r. rekord za rekordem. Inwestorów bardziej obchodziły wyniki Samsunga niż groźby Kim Dzong Una, przywódcy Korei Północnej. Jak na razie wszystko wskazuje, że przyszły rok może być pod tym względem podobny. Korea Północna grozi USA „morzem ognia", jeśli zostanie zaatakowana. Amerykanie odpowiadają jej, że zostanie „totalnie zniszczona", jeśli zaatakuje ich lub ich sojuszników pierwsza. Obie strony wysyłają więc sygnały, że żadna z nich nie chce rozpocząć wojny jako pierwsza. – Gdyby Korea Północna dokonała ataku na Południe, to byłby jej koniec. Kim Dzong Un nie przetrwałby nawet tygodnia. A to dlatego, że do Korei Północnej wkroczyłyby chińskie wojska. Pekin nie chciałby dopuścić do tego, by wojska amerykańskie, południowokoreańskie i japońskie znalazły się tam wcześniej i doszły do chińskiej granicy – wskazuje Kelvin Tay.

PARKIET

Przez najbliższe kilka lat USA i Chiny czeka więc strategiczny rozejm. – Wierzę, że da się uniknąć wojny handlowej, co jest kluczowe zarówno dla USA, jak i dla Chin. Trzeba tylko jakoś osiągnąć porozumienie – mówił kilka miesięcy temu Steve Bannon, były doradca prezydenta Trumpa i zarazem nieformalny przywódca populistycznego skrzydła Partii Republikańskiej. I choć światowa opinia publiczna często krytykuje amerykańskiego przywódcę (o wiele rzadziej chińskiego), to w skrytości ducha czeka na pakt Trump–Xi. Alternatywą dla rozejmu obu supermocarstw jest bowiem wojna gospodarcza, która dla świata, ledwo co wychodzącego z poprzedniego kryzysu, byłaby ciężkim ciosem.

[email protected]

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?