W ostatnich latach wśród inwestorów, szczególnie indywidualnych, dominuje niechęć do akcji. Tę awersję można obserwować nie tylko w Polsce, ale też w Europie Zachodniej czy nawet w USA. Wielu inwestorów panicznie się boi zmienności, a rynki akcji mają to do siebie, że co jakiś czas przechodzą okres wyraźnych, nawet jeśli przejściowych, spadków.

Wielu inwestorów preferuje inwestycje pozbawione zmienności, ale dające jakikolwiek dochód. Zainteresowaniem zatem cieszą się obligacje rządowe i korporacyjne, fundusze inwestujące w spółki nienotowane na giełdach oraz w takie aktywa, jak nieruchomości oraz fundusze zarządzane według alternatywnych, często niezbyt przejrzystych, strategii. Z reguły receptą na sukces sprzedażowy było obiecanie stabilnych, ponadprzeciętnych wyników. Niekiedy też tego typu wehikuły miały niską bądź ograniczoną płynność. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że niejednokrotnie akcje tej samej spółki mogłyby się cieszyć dużo większym zainteresowaniem, gdyby nie były notowane. Sytuacja ta jest oczywiście absurdalna, gdyż większa płynność powinna być dla inwestorów oczywistą korzyścią. To, że kurs spadnie o 10 czy 20 proc., nie oznacza, że musimy akcje sprzedać. Na giełdzie natomiast w minionych latach preferowane były spółki o niskiej zmienności.

Niestety, ryzyko jest wpisane w inwestowanie. Gracze, którzy myśleli, że przed nim uciekli, w wielu wypadkach ostatnio się rozczarowali. Przykładem jest m.in. sytuacja na rynku obligacji rządowych. 30-letnie papiery rządu USA przyniosły stratę sięgającą 17,5 proc. w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ci, którzy zainwestowali zgodnie z indeksem S&P 500 Low Volatility, czyli w spółki charakteryzujące się niższą zmiennością, od końca czerwca ponieśli stratę w wysokości ok. 5 proc. W tym czasie indeks S&P 500 zawierający te spółki o rzekomo niskiej zmienności, ale też inne, przyniósł również 5 proc. – tyle że zysku. Jest to jeden z przykładów, które pokazują, że lepszym sposobem na ograniczenie ryzyka jest dywersyfikacja, a nie poszukiwanie jakiegoś cudownego instrumentu bądź funduszu, który przyniesie dochód w każdej sytuacji.

Drugim sposobem na ograniczenie ryzyka jest zrozumienie, w jaki sposób dany instrument czy fundusz generuje dochód. Inwestorzy, których interesuje tylko wysoka stopa zwrotu przy jednocześnie dużym bezpieczeństwie, ryzykują, że w pewnym momencie srogo się rozczarują.