Sztandarowym przykładem w tym względzie są momenty, w których globalne rynki finansowe cieszą się (albo przynajmniej nie smucą) ze słabszych danych fundamentalnych napływających z głównych gospodarek światowych. A dzieje się tak wtedy, gdy inwestorzy nabierają przekonania, że rzeczone, słabsze dane potencjalnie przybliżają tak bardzo wyczekiwane przez rynki kolejne transze ilościowego poluzowania polityki pieniężnej. W efekcie trafiają się nam okresy, w których obowiązujący w normalnych czasach dogmat mówiący, że dobra sytuacja gospodarcza = dobre nastroje rynkowe spisuje się dość słabo. Takie paradoksy mogą się trafiać również na naszym krajowym podwórku. Ale zanim do nich dojdziemy, zróbmy krótką diagnozę bieżącej sytuacji gospodarczej.

Dostępne dane za III kwartał wskazują na dalsze osłabienie dynamiki polskiego PKB. Okazuje się, że przy mocniejszych poziomach złotego wpływy z eksportu stają się coraz słabszym stabilizatorem sytuacji w sektorze przedsiębiorstw. Słabsza sytuacja przedsiębiorstw skutkuje ostrożniejszą polityką kadrową, a to z kolei ogranicza skłonność do wydatków w sektorze gospodarstw domowych. I w końcu wreszcie słabszy popyt przedsiębiorstw i gospodarstw domowych uderza w sektor budowlany, który i tak słabowicie wyglądał ze względu na wygasający „efekt Euro".

W tym momencie automatycznie nasuwa się pytanie, co mogłoby pomóc polskiej gospodarce? Odpowiedź nie jest trudna. Na pewno nie pomoże polityka gospodarcza. W obecnej sytuacji, przy ogromnym uwrażliwieniu rynków na poziomy długów i deficytu, silny, prowzrostowy impuls fiskalny nie wchodzi w grę. A polityka monetarna? Też nie pomoże. Bo choć nasz bank centralny zapewne dostarczy w najbliższych kwartałach naprawdę solidnego poluzowania polityki pieniężnej, to ze względu na rosnącą awersję do ryzyka mało prawdopodobne jest, by niższy koszt pieniądza przełożył się?na znaczny wzrost kredytu dla sektora prywatnego. Tak więc, przyjmując bardzo prawdopodobne założenie mówiące, że w najbliższym czasie nie dojdzie do cudownego ożywienia w UE, na polu walki o lepsze jutro polskiej gospodarki pozostaje tylko jeden zawodnik: kurs walutowy.

Jednak, jak już wspomnieliśmy wcześniej, rynkowe tendencje nie rozpieszczają nas za bardzo. Widzimy bowiem całkiem mocne poziomy złotego, co – jeśli okaże się tendencją trwałą – będzie stanowić negatywną zapowiedź odnośnie do przyszłych wyników polskiej gospodarki. I to właśnie jest jeden z paradoksów, o których wspominałem na wstępie. Umocnienie waluty krajowej, które w normalnych czasach powinno cieszyć, gdyż świadczy o tym, że kraj postrzegany jest jako stabilny i wiarygodny, dziś jest powodem do zmartwień. Aprecjacja złotego stanowi bowiem mocną sugestię dalszego spowolnienia gospodarczego. Nie cieszmy się więc z mocniejszego złotego. Wprost przeciwnie, trzymajmy kciuki, by polska waluta zaczęła się wyraźnie i trwale osłabiać. Bo w dzisiejszych czasach to właśnie słaby złoty wydaje się jedynym superbohaterem mogącym polską gospodarkę wyciągnąć z opresji. Cieszmy się z niepowodzeń polskiej waluty. Schadenfreude jest dobre. Przynajmniej jeśli chodzi o złotego.