Jeśli spojrzeć na fundamenty polskiej gospodarki, to obecnie wszystko wydaje się stabilne, przewidywalne, jasne i przejrzyste. Praktycznie wszyscy – i rynek, i bank centralny, i rząd – jak jeden mąż obstawiają podobny scenariusz gospodarczy i rynkowy. Scenariusz, w którym polski PKB rośnie i będzie rósł w tempie 3–4 proc., scenariusz, w którym inflacja jeszcze przez parę miesięcy straszyć będzie ujemnymi wynikami, lecz docelowo wyjdzie na plus i w średnim okresie niespiesznie podąży w stronę celu inflacyjnego, scenariusz, w którym ta Rada Polityki Pieniężnej do końca swojej kadencji pozostawi stopy procentowe bez zmian, a do podwyżek przystąpi już nowa RPP. A to wszystko w bardzo pozytywnych okolicznościach przyrody, czyli przy dobrych wynikach naszej krajowej polityki fiskalnej i mocnych wynikach bilansu obrotów bieżących. Krótko mówiąc, nuda, proszę państwa, nuda.

Wszystko wygląda dobrze, spokojnie i przewidywalnie. I nie zmieniają tego okazyjnie występujące zawirowania zewnętrzne. Czy to kryzys grecki, czy to giełdowe spadki w Chinach, czy też inne tego typu perypetie nie tylko nie negują pozytywnego scenariusza dla polskiej gospodarki, ale wprost przeciwnie – poprzez prowzrostowy wpływ słabszego złotego – jeszcze bardziej go wzmacniają. Jednak ostatnio pojawiają się rysy na dotychczasowym monolicie oczekiwań rynkowych.

Można usłyszeć z początku nieśmiałe, lecz teraz coraz częściej artykułowane, wątpliwości, czy rzeczywiście podwyżka stóp procentowych będzie pierwszą decyzją nowej Rady Polityki Pieniężnej? Czy też wprost przeciwnie – może wbrew obecnym oczekiwaniom rynkowym nowa RPP rozpocznie swoje urzędowanie od poluzowania polityki pieniężnej? Uzasadnienie tych spekulacji jest proste. Nowa Rada wybrana przez nową ekipę rządzącą zapewne będzie bardziej gołębia. A w przyszłym roku inflacja wciąż będzie niska (prognoza rynkowa średniorocznej inflacji na przyszły rok to 1,6 proc., a na 2017 r. – 2,2 proc., co oznacza, że do celu inflacyjnego możemy dobić najwcześniej za dwa lata). Dodając jedno do drugiego, na pierwszy rzut oka rzeczywiście nasuwa się wniosek, że stopy procentowe w przyszłym roku mogą zostać obniżone.

Oczywiście niczego nie można wykluczyć. Obrazów gospodarki jest tyle, ile opisujących ją ekonomistów. Nie można więc z góry odrzucić scenariusza, w którym kolejna Rada Polityki Pieniężnej zaludniona zostanie osobami mocno przekonanymi o tym, że polska gospodarka dramatycznie potrzebuje tańszego pieniądza. Niemniej jednak mamy przynajmniej trzy przesłanki nakazujące ostrożność w snuciu obniżkowych scenariuszy. Po pierwsze, jeśli w przyszłym roku unikniemy większych szoków i będziemy mieli kolejny rok wysokiej dynamiki PKB przy bardzo niskiej inflacji, to i tak będziemy żyli w (gospodarczo) zupełnie innym świecie niż obecnie. Będziemy żyli w świecie, w którym polityka pieniężna w USA najprawdopodobniej wejdzie już w fazę stopniowego zacieśniania. W tych warunkach, przy zdecydowanie mniej stabilnym zewnętrznym otoczeniu rynkowym, poluzowanie naszej krajowej polityki pieniężnej bez mocnego uzasadnienia fundamentalnego będzie działaniem dość odważnym. Po drugie, opierając się na założeniu, że w przyszłym roku polska gospodarka będzie wyglądała tak, jak rysują ją bieżące prognozy rynkowe, pole do obniżek stóp procentowych będzie praktycznie zerowe. Pamiętać bowiem należy, że z punktu widzenia polityki pieniężnej istotna jest przyszła inflacja, a nie jej obecne poziomy. Dlaczego? Bo zmieniając stopy procentowe, wpływamy właśnie na przyszłe poziomy inflacji. Na bieżącą inflację polityka pieniężna, choćby nie wiem, jak chciała, i nie wiem, co robiła, ma wpływ zerowy. Jeśli mają rację obecne prognozy rynkowe, to w przyszłym roku bieżąca inflacja rzeczywiście będzie niska, lecz jednocześnie, zgodnie z tymi samymi prognozami, inflacja w 2017 r. powinna być już w celu. To zaś znaczy, że w przyszłym roku przyszła inflacja nie będzie dawała mocnego pretekstu do cięć stóp. I po trzecie wreszcie, bez odpowiedzi pozostaje podstawowe pytanie, po co w ogóle obniżać stopy, jeśli nie ma takiej potrzeby? Bo jeśli gospodarka rośnie o 3–4 proc. (a taki przedział dynamiki PKB w kolejnych latach obstawia większość prognoz rynkowych), to potrzeby łagodzenia polityki pieniężnej po prostu nie ma. W tym względzie trzeba mieć na uwadze choćby to, że jeśli RPP zużyje całą obniżkową amunicję w sytuacji, gdy nie ma potrzeby obniżek stóp, to co będzie robić ta sama RPP w sytuacji, gdyby niespodziewanie pojawiło się ostre hamowanie w polskiej gospodarce? Czego możemy się więc spodziewać po przyszłorocznej polityce pieniężnej? Czy potwierdzą się obecne spekulacje rynkowe i w 2016 r. rzeczywiście zobaczymy obniżkę stóp procentowych? Jak już wcześniej zaznaczyłem, całkowicie tego wykluczyć nie można. Jeśli nowa Rada Polityki Pieniężnej obsadzona zostanie odpowiednio gołębimi członkami, to nic, nawet 10-proc. inflacja, nie wykluczy obniżki stóp. Jednak w normalnych warunkach, zakładając, że obejdzie się bez ekstremów i podobnie jak wszystkie poprzednie RPP, również kolejna Rada będzie amalgamatem różnych poglądów ekonomicznych, a sytuacja gospodarcza nie zaskoczy niczym negatywnym, to – biorąc pod uwagę wszystkie powyższe argumenty – scenariusz zakładający obniżki stóp w przyszłym roku niespecjalnie mnie przekonuje. Bardziej przekonująco wygląda za to scenariusz, w którym nowa Rada w obliczu całkiem mocnego wzrostu gospodarczego i wciąż niskiej inflacji utrzyma stopy procentowe bez zmian dużo dłużej, niż to szacują obecnie analitycy. Co oznaczałoby, że pierwsze podwyżki stóp mogą się pojawić w naszej gospodarce dopiero gdzieś w 2017 r.