Polskie aktywa rezerwowe zdecydowanie zmalały

W 2017 r. polski złoty mocno korzystał z doskonałych nastrojów inwestorów, zaskakująco spokojnego politycznie okresu i napływu kapitałów na rynki wschodzące.

Aktualizacja: 10.02.2018 07:48 Publikacja: 10.02.2018 03:41

Dane opublikowane przez NBP na początku bieżącego roku nie pozostawiają złudzeń: polskie aktywa rezerwowe (rezerwy dewizowe) wyraźnie się zmniejszyły. Liczony we wspólnej europejskiej walucie, która wydaje się najważniejsza ze względu na strukturę wymiany handlowej, spadek przekroczył aż 12 proc. Na koniec 2016 r. wynosił bowiem ponad 108 mld EUR, a z końcem grudnia 2017 r. spadł do poziomu nieco przewyższającego 95,5 mld EUR. W przeliczeniu na polskiego złotego wartość tych rezerw skurczyła się o ponad 80 mld zł (to niemal odwrócenie sytuacji z 2016 r.) i ich obecna wartość opiewa na niespełna 400 mld zł. Ubytek liczony w amerykańskim dolarze nie jest już szokujący, ponieważ lekko przekroczył 1 mld USD, osiągając 113 mld USD na koniec ubiegłego roku. Jednak jeśli weźmie się pod uwagę spadek indeksu dolara (czyli wskaźnika zbiorczego siły waluty amerykańskiej do innych walut) o niemal 10 proc., to widać zdecydowane obniżenie się poziomu naszych aktywów rezerwowych.

Czy z tego tytułu wynikają jakieś implikacje bezpośrednio i niezwłocznie wpływające na naszą gospodarkę? Nie. Co zresztą widać po braku reakcji naszej waluty na sukcesywne obniżanie się poziomu rezerw w ubiegłym roku. Można jednak przypuszczać, że to raczej tylko odłożenie reperkusji w czasie, a nie zupełne zignorowanie tego stanu rzeczy. Zmniejszenie się poziomu aktywów rezerwowych z pewnością nie wzmacnia siły ekonomicznej Polski, ani nie stanowi bodźca do umacniania polskiego złotego. Jak bowiem wyjaśnia NBP w swoich oficjalnych publikacjach „w warunkach płynnego kursu walutowego rezerwy dewizowe służą przede wszystkim wzmocnieniu wiarygodności finansowej kraju, obniżając koszt finansowania na rynkach globalnych i ograniczając ryzyko gwałtownego odpływu kapitału". Co równie istotne i przyznawane przez przedstawicieli naszego banku centralnego, aktywa te mogą zostać wykorzystane w razie zawirowań na rynkach finansowych, zwłaszcza spadku płynności walutowej, w celu zapewnienia stabilności lokalnego rynku, jak również sektora bankowego.

Kwestię wielkości rezerw dewizowych należy również rozpatrywać w szerszym kontekście, nie ignorując możliwości szybkiego dostępu do środków walutowych w razie sytuacji nadzwyczajnej. A w tym zakresie w ubiegłym roku również zaszła poważna zmiana. Trzy miesiące temu Mateusz Morawiecki (wtedy jeszcze jako minister finansów i wicepremier rządu) poinformował o rezygnacji z tzw. Elastycznej Linii Kredytowej (Flexible Credit Line) w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Dostęp do tych środków, w wysokości początkowo około 22 mld USD, uzyskaliśmy w krytycznym dla światowej gospodarki 2009 r. Kolejnymi aneksami do umowy był sukcesywnie zmniejszony aż do 9,2 mld USD na 2017 r. Powodem wypowiedzenia umowy, i to zrozumiałym nawet dla laika, okazały się ponoszone przez nasz kraj koszty gotowości MFW do udzielenia takiego kredytu, szacowane na około 60 mln USD rocznie.

W 2017 r. polski złoty mocno korzystał z doskonałych nastrojów inwestorów, zaskakująco spokojnego politycznie okresu i napływu kapitałów na rynki wschodzące. Efektem tego stało się umocnienie naszej waluty. I to nie tylko do walut krajów rozwiniętych, co wydaje się naturalne w okresie większego apetytu na ryzyko na rynkach finansowych, ale również do zdecydowanej większości walut rynków wschodzących. A skala tej aprecjacji złotego wydaje się wręcz zaskakująca. Do takich walut jak: tajski bath, malezyjski ringgit, południowoafrykański rand, rumuński lej, czy chilijskie peso nasza waluta umocniła się w granicach 8–9 proc. Ale już do indyjskiej rupii czy meksykańskiego peso aprecjacja wyniosła w okolicach 12 proc. A indonezyjska rupia, filipińskie peso czy brazylijski real osłabiły się do złotego o ponad 17 proc. Nie wspominając o tureckiej lirze, która podlegała deprecjacji do złotego o ponad 21 proc., czy argentyńskim peso tracącym niemal 30 proc. Jedynie czeska korona okazała się nieco mocniejsza od naszej waluty. Ale trudno się temu dziwić w sytuacji nadwyżki budżetowej naszych południowych sąsiadów, szybszego wzrostu PKB i zdecydowanie bardziej zrównoważonej struktury rozwoju gospodarczego.

Taki poziom aprecjacji waluty, wywołanej zresztą po części napływem spekulacyjnego kapitału zagranicznego, przy znacznie słabszych długoterminowych perspektywach rozwoju i malejących zasobach rezerw dewizowych, powinien być istotnym sygnałem dla inwestorów i decydentów. Raczej jeszcze nie alarmowym, ale ostrzegawczym. Na razie bowiem nasza waluta korzysta z wielu pozytywnych procesów ekonomicznych, z boomem gospodarczym w Europie i umocnieniem euro do amerykańskiego dolara na czele. Wielu inwestorów traktuje waluty postkomunistycznych krajów Unii Europejskiej, które nie weszły do strefy euro, jako instrumenty walutowe wyraźnie dodatnio skorelowane ze wspólną europejską walutą, ale o wyższej zmienności. A to oznaczałoby wyższy potencjał aprecjacji tych walut w sytuacji mocniejszego euro w stosunku innych walut rozwiniętych.

Jednak w razie odwrócenia się globalnych tendencji rynkowych lub wyraźnego pogorszenia się lokalnych wskaźników taka waluta może mocno ucierpieć. I wtedy właśnie jednym z podstawowych stabilizatorów stają się rezerwy dewizowe lub możliwości błyskawicznego dostępu do kredytów walutowych. Ubiegłoroczny spadek tych rezerw w Polsce nie jest powodem do paniki, ale warto bacznie obserwować, co w 2018 r. będzie działo się w tym zakresie. Bo kolejne lata już mogą wcale tak nie sprzyjać naszemu złotemu.

Felietony
Przyszłość rynków kapitałowych w świetle planów Eurogrupy a perspektywa Polski
Felietony
Strategiczny błąd Fedu?
Felietony
O nożach, fundacjach rodzinnych i...
Felietony
Większy kawałek świata
Felietony
Kara goni karę
Felietony
Kryptowaluty w natarciu