Sygnity - od gwiazdy branży IT do outsidera

Sygnity (d. ComputerLand) to jedna z firm informatycznych o najdłuższym stażu na warszawskim parkiecie. Zadebiutowała w październiku 1995 roku. Inwestorzy, którzy kupili papiery w ofercie publicznej, mieli powody do zadowolenia. Na pierwszej sesji zarobili grubo ponad 60 proc.

Publikacja: 04.08.2007 10:28

Historia Sygnity jest jednak o kilka lat dłuższa. Spółka powstała w 1990 roku jako Scandia Computer i była dzieckiem szwedzkiego USI International Aktien (51 proc. udziałów) i Ryszarda Krauzego (49 proc.), właściciela Prokomu Komputer System. W grupie Prokomu ComputerLand miał specjalizować się w integracji systemów IT i dostawach sprzętu. W 1992 roku do udziałowców dołączył Tomasz Sielicki. W lutym tego roku został dyrektorem generalnym, a od sierpnia prezesem zarządu.

Już po dwóch latach drogi obu spółek rozeszły się, a w sprawie rozwodowej z Prokomem (nie było to przyjazne rozstanie) wsparły T. Sielickiego fundusze Enterprise Investors. W następnym, 1995 roku inwestor strategiczny zdecydował się wprowadzić ComputerLand na GPW, a pozyskane pieniądze miały pozwolić spółce na realizację strategii szybkiego rozwoju poprzez przejmowanie innych graczy z branży.

Długa lista przejęć

Grupa ComputerLand zaczęła szybko rosnąć. Na liście przejętych firm zaraz po wejściu na giełdę znalazły się OSI CompuTrain i Positive. Po niespełna pół roku do grupy dołączyło wrocławskie Przedsiębiorstwo Techniki Bankowej Elba. Później CSBI, Nexter i białostocki Info-Serwis.

Druga fala przejęć nastąpiła w okresie internetowej hossy w latach 2000-2001. ComputerLand na tle konkurencji, w tym Prokomu czy Softbanku, wyróżniał się tym, że bardzo ostrożnie podchodził do "wirtualnych" projektów i tworzył je wspólnie z partnerami biznesowymi, co potem uchroniło spółkę przed dużymi stratami. Z takich związków narodziły się m.in. vendi. pl (we współpracy z Agorą), clinika. pl (razem z PGF-em) czy Stalport@l (ze Stalexportem).

W międzyczasie ComputerLand musiał obronić się przed próbą wrogiego przejęcia. W pierwszej połowie 1999 roku ktoś zaczął intensywnie skupować jego papiery z rynku. Ślady (do tej pory są to tylko spekulacje) prowadziły do Prokomu i podmiotów z nim powiązanych. Z przejęcia nic nie wyszło. Prezesowi Sielickiemu, przy poparciu BRE Banku, udało się przeforsować zmianę statutu ComputerLandu, co wykluczyło taki scenariusz. Zmiany zapewniły mu uprzywilejowaną pozycję w firmie i kontrolę nad radą nadzorczą.

Na kolejne akwizycje ComputerLand zdecydował się dopiero w 2002 roku, czyli w dwa lata po pęknięciu internetowego balona. Zarząd spółki uznał jednak, że nie warto już zajmować się kupowaniem niedużych podmiotów, ale trzeba decydować się na akwizycje z większym rozmachem. Takim ruchem był zakup Centrum Informatyzacji Energetyki, które stało się filarem grupy w obsłudze klientów z sektora użyteczności publicznej (utilities) czy PolSoftu (sektor bankowy). W 2003 roku do grupy dołączył Aram, aż do dzisiaj ważny przyczółek Sygnity w walce o klientów z sektora publicznego. Po serii trzech udanych projektów kolejne okazały się już mniej trafione. Geomar, który miał się stać drzwiami do rynku systemów informacji przestrzennej, czy Support (sektor ubezpieczeniowy) nie spełniły obietnic.

Pierwsze wpadki

ComputerLand i Prokom przez pierwsze lata po rozwodzie starały się nie wchodzić sobie w drogę. Wyjątkiem był pojedynek o dużego klienta - Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który w 1997 roku szukał wykonawcy głównego systemu informatycznego. Przetarg wygrał Prokom i do tej pory dobrze żyje ze stałej rozbudowy i modernizacji aplikacji. Rok później ComputerLand próbował, nie do końca uczciwymi metodami, odebrać klienta Prokomowi.

Atak okazał się nieskuteczny, a sprawa trafiła nawet do sądu. Prokom zarzucił rywalowi nieuczciwą konkurencję. Wygrał sprawę, a przegrany musiał na łamach prasy przeprosić Prokom.

Kolejną okazją do potyczki stały się przetargi rozstrzygane w latach 2002-2003 na dostawę głównych systemów IT dla PZU i PKO BP oraz na budowę systemu Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. ComputerLand przegrał wszystkie pojedynki. Zlecenia zgarnął Prokom (PZU) i powiązany z nim Softbank. Przegrana była dla spółki szokiem, a kozłem ofiarnym, na którego spadła odpowiedzialność za klęski, stał się Sławomir Chłoń, wiceprezes i dyrektor zarządzający, czyli druga osoba w firmie po prezesie Sielickim. Porażki te miały jeszcze jeden wymiar. Przypieczętowały fakt, że to grupa Prokom została głównym rozgrywającym na polskim rynku IT. ComputerLand okupił je znaczną przeceną kursu.

Świeża krew

Odejście ze spółki S. Chłonia stało się furtką do kariery dla Michała Danielewskiego. Związany ze spółką od 1992 roku (była jego pierwszym pracodawcą) szybko piął się po szczeblach kariery. Po kilku latach został "namaszczony" przez T. Sielickiego na następcę, mającego przejąć po nim stery w firmie. W 1997 roku M. Danielewski wszedł do zarządu spółki i szybko został pierwszym zastępcą szefa. Po odejściu S. Chłonia przejął po nim zarządzanie operacyjne. W sierpniu 2005 roku został prezesem ComputerLandu, a T. Sielicki przesunął się na specjalnie dla niego utworzone stanowisko prezydenta grupy.

Nowy prezes energicznie zabrał się do pracy. Miał za zadanie spowodować, żeby kurs ComputerLandu wreszcie wyrwał się z bocznego trendu, w którym poruszał się od 2003 roku. Bez względu na to, czy na parkiecie panowała hossa, czy bessa, notowania firmy wahały się w przedziale 70-120 zł.

Lista zawinień coraz dłuższa

ComputerLand starał się w tej sytuacji "rekompensować" akcjonariuszom brak zysków z inwestycji kapitałowej nagrodami zdobywanymi za najwyższe standardy ładu korporacyjnego. Przy pogarszającej się kondycji firmy nawet wysoka pozycja w tego typu rankingach była niewystarczającym argumentem za trzymaniem jej papierów w portfelu. Podobnie zbyt słabym argumentem była polityka dywidendowa zakładająca, że bez względu na wyniki ComputerLand będzie co roku płacił udziałowcom po 1 zł dywidendy na akcję.

Akcjonariusze domagali się, żeby firma zaczęła wreszcie zarabiać duże pieniądze. A to przychodziło jej z coraz większym trudem. Mimo że ComputerLand miał dobrze zdywersyfikowany portfel klientów, to zastój na rynku zamówień publicznych, który trwa od wyborów parlamentarnych jesienią 2005 roku, położył się cieniem na wynikach spółki. Z dużych zakupów zrezygnowała nie tylko administracja państwowa, lecz także podmioty z sektora energetycznego czy użyteczności publicznej, które stanowiły ważny kanał sprzedaży dla ComputerLandu.

Całkowitym fiaskiem okazały się plany firmy wyjścia z ofertą poza Polskę. ComputerLand, w przeciwieństwie do Comarchu, nie ma w ofercie żadnego własnego rozwiązania, które mógłby próbować sprzedawać za granicą. Co prawda firma ma na koncie niewielkie zlecenia we Francji (dla France Telecom) czy nawet w Tajlandii, ale tak naprawdę sprowadzały się one do wynajmowania tanich pracowników. Klapą okazały się także, szeroko sprzedawane medialnie, pomysły zaistnienia na Bliskim Wschodzie, w okresie gdy nasi żołnierze trafili do Iraku. Plan podbicia tamtejszych rynków (pierwszym miała być Arabia Saudyjska) spalił na panewce.

O ile ostatni przykład można nazwać jedynie niewielką "wpadką", o tyle szumnie zapowiadana ekspansja w Rosji, jak na razie, zakończyła się zupełną porażką. ComputerLand już od ponad 10 lat próbuje zaistnieć na tym rynku. Samodzielne próby, przy wsparciu spółki córki CSBI, nie powiodły się. Dlatego giełdowa firma zdecydowała się nawiązać strategiczne partnerstwo z największym hinduskim producentem oprogramowania - firmą i-flex (obecnie jest częścią koncernu Oracle). ComputerLand liczył, że w ten sposób podbije rynek naszych wschodnich sąsiadów. Przedstawiciele spółki wielokrotnie zapowiadali, że jest ona w przededniu podpisania wielomilionowych kontraktów. Źaden z terminów nie został dotrzymany, a temat wschodniej ekspansji został wyciszony. Oficjalnym powodem jest to, że procedury wyboru przez rosyjskie banki dostawców systemów centralnych są bardzo długotrwałe i postępowania konkursowe rozpoczęte jeszcze dwa lata temu wciąż nie zostały rozstrzygnięte.

Czarę goryczy przelały wydarzenia z początku 2006 roku.

Najpierw ComputerLand poinformował, że Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wypowiedziała spółce umowę o tzw. kontrolę na miejscu (weryfikacji, czy na polach objętych dopłatami unijnymi rosną uprawy zgłoszone przez rolników). Dla wykonawcy oznaczało to stratę około 10 mln zł. Co prawda ComputerLand próbował negocjować z ARiMR, a potem odgrażał się, że skieruje sprawę do sądu, ale do tej pory nie spełnił tej zapowiedzi. Utrata zlecenia z Agencją sprawiła, że informatyczna firma odwołała prognozę na 2005 rok zapowiadającą zysk netto w wysokości 10 mln zł. Plotki krążące wówczas mówiły jednak, że spółka i tak nie miała szans wywiązać się z obietnic złożonych inwestorom, a rozwiązanie kontraktu okazało się dobrą okazją, żeby ukryć problemy, które w tym czasie miały już znacznie głębsze podłoże.

Kilka tygodni później współpracę z ComputerLandem zerwał IBM. Światowy gigant wypowiedział umowę partnerską spółce, a powodem było rzekome nadużycie przez ComputerLand zaufania światowej korporacji. Integrator, podobnie jak w przypadku AriMR, starał się wrócić do łask partnera, ale nic mu z tego nie wyszło.

Półtora miesiąca później, czyli w połowie kwietnia, głośnym echem odbił się raport Najwyższej Izby Kontroli dotyczący informatyzacji koncernu energetycznego Enea. W tym torcie spory kawałek wykroił sobie ComputerLand. NIK odkryła wiele nieprawidłowości między innymi przy wyborze wykonawców.

Deska ratunkowa

Odpowiedzią zarządu na serię wpadek był program restrukturyzacji spółki pod nazwą CoLorado. Miał przynieść szybką poprawę rentowności poprzez wzrost sprzedaży przy równoczesnym cięciu kosztów. Mimo że większość zaproponowanych posunięć w celu uzdrowienia ComputerLandu była całkowicie oczywista (aż dziwne, że nie wpadł na nie zarząd spółki), to autor programu - firma konsultingowa McKinsey -zainkasował za swoją usługę parę milionów złotych.

Efekty zmian miały być widoczne już w 2007 roku w postaci dodatkowych 50 mln zł zysku brutto. - Wierzę, że projekt przyniesie nam zwiększenie zysku operacyjnego do 8 proc. w ciągu najbliższych 2-3 lat - mówił wówczas M. Danielewski.

ComputerLand miał skoncentrować się na obsłudze mniejszej liczby, ale najlepiej rokujących klientów. Radykalnie ograniczone miały zostać koszty sprzedaży przez rezygnację z uczestnictwa w pojedynkach o niskorentowne zlecenia. Wskaźnik "wygrywalności" przetargów miał wzrosnąć z 8 proc. do 17 proc. Głębokie cięcia miały dotknąć obszar zakupów (poprzez jego centralizację w ramach całej grupy) i produkcji. Z firmą miało się pożegnać co najmniej 250 osób.

O ile na papierze CoLorado prezentowało się doskonale, o tyle w życiu skutki jego wdrażania okazały się bardzo bolesne. W każdej spółce, która zapowiada cięcia w załodze, panuje niezdrowa atmosfera. ComputerLand nie był wyjątkiem. Z firmy zaczęli odchodzić informatycy i konsultanci, nie zawsze przeznaczeni do redukcji. Cenni pracownicy byli "wyciągani" przez konkurencję. W ostatnich dniach taką próbę podjął kilkunastoosobowy zespół zajmujący się automatyką bankową, który chciał przejść do poznańskiej firmy ICG. Tym razem pożar został jednak ugaszony.

Co więcej, sami pracownicy zaczęli zakładać własne firmy i przejmować niektórych kontrahentów. Tego typu ruchy są najbardziej widoczne w zespole, który obsługuje klientów z sektora telekomunikacyjnego, najbardziej dochodowego pionu Sygnity.

Związek rozgoryczonych

Kolejnym pomysłem na uzdrowienie ComputerLandu miała być fuzja z poznańskim Emaksem. Porozumienie w tej sprawie zostało podpisane przed zeszłorocznymi wakacjami. Spółki już kilka lat wcześniej były bardzo bliskie połączenia, ale rozmowy zostały zerwane, bo strony nie dogadały się co do warunków finansowych.

Formalnie stroną przejmującą został ComputerLand, ale po wymianie akcji okazało się, że największym akcjonariuszem spółki jest BBI Capital, właściciel Emaksu. Połączenie doszło do skutku w czerwcu tego roku. Rynek szybko ochrzcił ten mariaż związkiem dwóch spółek, których nie udało się na czas sprzedać Prokomowi. Na rynku pojawiły się również spekulacje, że BBI Capital sprzedało Emax ComputerLandowi, a nie Prokomowi, żeby zrobić przysługę Ryszardowi Krauzemu, któremu trudniej byłoby kupić bezpośrednio warszawską spółkę. BBI Capital ma przez rok "posprzątać" w ComputerLandzie, a potem i tak pozbędzie się udziałów na rzecz grupy Prokom. Plotki mówią, że poznański fundusz najchętniej wymieniłby posiadane akcje na papiery Asseco Poland, które pod skrzydłami Adama Górala wyrosło na lidera grupy Prokom.

Pochłonięty pracami nad fuzją z Emaksem zarząd ComputerLandu chyba zapomniał, że wciąż najważniejsze są sprawy operacyjne i pozyskiwanie nowych zleceń. II kwartał 2006 roku dla grupy zakończył się stratą netto w wysokości 13,8 mln zł. Kolejny kwartał wypadł trochę lepiej (2,4 mln zł zysku), ale rynek oczekiwał dużo lepszych rezultatów. Tymczasem pozycja prezesa Danielewskiego była coraz słabsza.

ComputerLand wspólnie z Emaksem zdecydowały się przeprowadzić badanie wśród akcjonariuszy, jak oceniają pomysł fuzji przedsiębiorstw i gdzie występują słabe punkty całej operacji. Werdykt był miażdżący dla szefa firmy. Inwestorzy finansowi domagali się ("Parkiet" napisał o tym jako pierwszy) zmiany na najważniejszym stanowisku w ComputerLandzie. Burza została wyciszona, ale tajemnicą poliszynela było, że temat wróci po rejestracji połączenia. Firma starała się udobruchać udziałowców, którzy najwyraźniej zaczęli tracić cierpliwość. Zapowiadała, ustami T. Sielickiego, że w 2007 roku każdy z kwartałów zakończy się dodatnim wynikiem finansowym. Bardzo szybko okazało się, że były to czcze obietnice.

Skomplikowany proces łączenia dwóch organizacji i prowadzona równocześnie restrukturyzacja spółki nie przeszkodziły zarządowi ComputerLandu zajmować się mało istotnymi sprawami, jak zmiana nazwy firmy. Pod koniec marca znana i rozpoznawalna marka została zastąpiona przez Sygnity. Nowa nazwa została wybrana spośród 900 propozycji. Podobnie jak z programem CoLorado, zmiana wizerunku była poprzedzona wielomiesięcznymi przygotowaniami i analizami, które, jak mówi się na rynku, kosztowały prawie 3 mln zł.

Prezes musi odejść

Po kilku miesiącach spokoju w maju tego roku Sygnity znowu wróciło na pierwsze strony gazet i znowu w złym świetle. W przededniu publikacji sprawozdania finansowego za I kwartał firma wypuściła komunikat, że wyniki finansowe będą istotnie gorsze od oczekiwanych przez rynek. Analitycy oczekiwali, że strata netto w tym okresie wyniesie 4 mln zł. Tymczasem okazało się, że sięgnęła prawie 15 mln zł. Zarząd Sygnity tłumaczył, że I kwartał w branży IT jest tradycyjnie najsłabszy. Dodatkowo niekorzystnie na wyniki spółki wpływa trwający zastój na rynku zamówień publicznych. Czkawką na rezultatach odbiją się także wyższe od oczekiwanych koszty konsolidacji z Emaksem. W reakcji na raport kurs spółki zanurkował do kilkuletniego minimum na poziomie 70 zł, mimo że prezes Danielewski sugerował, że kolejny kwartał będzie już dla Sygnity dużo lepszy, a w całym roku spółka powinna wyjść na plus. Specjaliści zdają się nie wierzyć tym deklaracjom i spodziewają się, że w II kwartale spółka znowu będzie miała 10-15 mln zł straty netto, a cały rok zakończy na sporym minusie.

Rozczarowujące wyniki za pierwsze trzy miesiące roku i brak perspektyw na kolejne kwartały przypieczętowały wyrok wydany już kilka miesięcy temu na prezesa Danielewskiego. Wstępem do zmian kadrowych było czerwcowe walne zgromadzenie akcjonariuszy, na którym BBI Capital przejęło kontrolę nad radą nadzorczą. Zlikwidowane zostało stanowisko prezydenta grupy, a T. Sielickiemu przypadła zaledwie rola wiceprzewodniczącego rady nadzorczej. Na jej czele stanął Jacek Kseń, były prezes BZ WBK.

Rada już na pierwszym spotkaniu zabrała się do szukania nowego prezesa. Zapoznała się z prezentacjami trzech kandydatów: Michała Danielewskiego, Dariusza Śliwowskiego, byłego wiceprezesa ComputerLandu, obecnie pracującego w IBM i Piotra Kardacha. Ostatni z wymienionych był od początku typowany na faworyta pojedynku. Jeden z założycieli i współwłaścicieli BBI Investment, którego ramieniem jest BBI Capital, był wcześniej prezesem Emaksu. Od jesieni zeszłego roku równocześnie zajmował stanowisko wiceprezesa ComputerLandu, a zakres jego obowiązków był porównywalny z tym, za co odpowiadał prezes Danielewski.

Po tygodniowej przerwie rada nadzorcza Sygnity, w niepełnym, 6-osobowym składzie, ponownie zajęła się zmianami kadrowymi w zarządzie spółki. W głosowaniu D. Śliwowski dostał trzy głosy, podobnie jak P. Kardach. M. Danielewski nie otrzymał żadnego poparcia. Spektakularna porażka była dla niego tym bardziej bolesna, gdyż nawet T. Sielicki uznał, że firma potrzebuje nowego prezesa.

Trzecie spotkanie rady było już zwykłą formalnością. P. Kardach został jednogłośnie wybrany na nowego prezesa Sygnity. Do współrządzenia spółką zaprosił Jacka Kujawę, który jako dyrektor spółki odpowiadał za sektor finansowy, oraz Andrzeja Marciniaka, ostatnio zatrudnionego w koncernie Enea na stanowisku prezesa. Jest specjalistą od restrukturyzacji i ma za zadanie wzmocnić zarząd od strony zarządzania operacyjnego. W zarządzie stanowiska zachowali również Elżbieta Bujniewicz-Belka, odpowiedzialna za finanse, oraz Bogdan i Andrzej Kosturkowie, byli właściciele wrocławskiego Winuela, który kilka lat temu kupił Emax.

Gaszenie pożaru

Prezes Kardach nie ukrywa, że Sygnity wymaga poważnej kuracji leczniczej. Najpilniejszym zadaniem jest powstrzymanie ucieczki pracowników, którzy prawie masowo składają wypowiedzenia, przechodząc do konkurencji lub zakładając własne firmy.

Nowy szef przejął stery z gotowym planem naprawczym. Zapowiada znaczne cięcia kosztów w obszarze produkcji i administracji. Nie obejdzie się bez głębokich redukcji zatrudnienia. Nie ukrywa, że koszty restrukturyzacji będą znaczące. Położą się cieniem na wynikach za II i III kwartał. Odpisy będą na tyle duże, że w 2007 roku strata netto będzie liczona w dziesiątkach milionów złotych. Dokładnych kwot nie zna nawet P. Kardach.

Prezes wierzy jednak, że po półrocznej terapii wstrząsowej Sygnity ma szanse odzyskać utraconą pozycję rynkową. Już w II półroczu 2008 roku spółka powinna wypracowywać marże porównywalne ze średnimi rynkowymi, czyli około 8 proc. na poziomie operacyjnym. Co ją czeka w kolejnych kwartałach? Paweł Turno, reprezentujący największego akcjonariusza, czyli BBI Capital, nie ukrywa, że w średnim horyzoncie Sygnity trafi pod skrzydła inwestora strategicznego? Kto nim będzie, okaże się pewnie już za rok.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28