Szef SEG pozostanie szefem SEG

Informacja, że Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych, to niemal pewny kandydat na prezesa giełdy, to żarcik na 1 kwietnia. Wywiad o potrzebach rynku kapitałowego jest prawdziwy.

Publikacja: 01.04.2017 10:26

Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych

Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych

Foto: Archiwum

Uwaga! Informacja poniższa, o kandydowaniu Mirosława Kachniewskiego na szefa giełdy, to żarcik primaaprilisowym Redakcji i szefa Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych. Poniższy wywiad został oczywiście przeprowadzony na prawdę. Miłej lektury!

Mirosława Kachniewskiego na fotelu prezesa chcą Polacy – wynika z sondażu przeprowadzonego przez redakcję na niereprezentatywnej grupie. Redakcja jest przekonana, że Mirosław Kachniewski w pięć minut zyskałby poparcie polityczne PiS, wicepremiera Morawieckiego, a nawet samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Ba, sama Komisja Nadzoru Finansowego, która zapewne chciałaby mieć takiego przewodniczącego, dałaby mu zielone światło. Niestety, sam zainteresowany nie widzi siebie jako prezesa giełdy. Udało nam się z nim porozmawiać. Tylko nam zdradza, jakie zmiany czekają polski rynek kapitałowy.

Andrzej Stec: Jak to jest być murowanym kandydatem na prezesa giełdy?

Mirosław Kachniewski: Nie jestem murowanym kandydatem, bo nie spełniam pewnego wymogu formalnego.

A niby jakiego? Przecież akurat trzyletnie doświadczenie w instytucjach rynku finansowego pan ma?

Doświadczenie mam, ale nie spełniam innego warunku – nie wyraziłem zgody na kandydowanie.

Dlaczego?

Bo nie jestem wystarczająco dobry.

W sensie menedżerskim? Przecież SEG rozkwita?

Tu bym się nie obawiał, bo zarządzanie NGO jest dużo trudniejsze niż biznesem.

W jakim sensie? Co może być trudniejszego niż zarządzanie biznesem?

Właśnie zarządzanie NGO – w ramach SEG-u realizujemy działania uzupełniające te prowadzone przez państwo, choć jednocześnie nie mamy możliwości wprowadzenia przymusu finansowania czy przymusu stosowania proponowanych przez nas rozwiązań. Dlatego muszą one być jak najbardziej efektywne kosztowo i jak najbardziej przyjazne dla odbiorców. Na dodatek nie możemy za nasz „produkt" brać pieniędzy, bo przecież z naszych działań regulacyjnych i samoregulacyjnych korzystają wszyscy – musimy zatem znajdować nowatorskie formy finansowania. Jest to dużo bardziej skomplikowane od np. biznesowego świadczenia usług doradczych. Dlatego wyzwania menedżerskiego się nie boję, ale nie czuję się odpowiednio dobrze przygotowany merytorycznie.

Po tylu latach doświadczeń? W nadzorze, w instytucjach międzynarodowych, w SEG-u, w Radzie Giełdy?

Coś rzeczywiście o rynku wiem, jestem z nim związany od samego początku, ale zawodowo dopiero od 21 lat – wcześniej po prostu byłem inwestorem. Jednak nabyta przeze mnie wiedza i doświadczenie to za mało wobec wyzwań międzynarodowych, krajowych, technologicznych oraz „czasowych". Koncepcyjnie organizacja obrotu wydaje się bardzo prostym biznesem, ale wobec tych wyzwań staje się niezwykle skomplikowanym problemem.

A co się będzie działo z perspektywy międzynarodowej?

Wyzwaniem będzie wzrastająca konkurencja o emitentów i inwestorów, zwłaszcza wobec unijnych zmian regulacyjnych. Za kilka lat prawdopodobnie spółki będą mogły swobodnie migrować po rynkach UE i polscy emitenci pójdą tam, gdzie jest taniej i lepiej. Już dziś otrzymuję propozycje z innych giełd zorganizowania transferu emitentów. I coraz trudniej jest mi się oprzeć.

No, ale w kraju mamy rozwój?

Niezupełnie, na razie mamy rozwój widoczny tylko na slajdach. W sferze realnej widać wyraźne dążenie do etatyzacji, co musi ograniczyć rozwój rynku kapitałowego. Poza tym giełda będzie marginalizowana, bo jest obiektywnym recenzentem poczynań władz. Być może utrzymywany od miesięcy nieład korporacyjny jest właśnie przejawem takiego mniej lub bardziej świadomego działania na rzecz ograniczania roli giełdy w gospodarce. Zresztą może się okazać, że nawet w bardzo dobrym otoczeniu makroekonomicznym giełda się nie utrzyma z powodów technologicznych.

A o co chodzi z tą technologią?

Olbrzymim wyzwaniem będzie przebudowanie XIX-wiecznego modelu pośrednictwa do obecnych wymogów.

Chyba jednak nie XIX-wiecznego, skoro giełda powstała pod koniec XX?

W tym sensie, że niemal 200 lat temu powstał bardzo skomplikowany model pośrednictwa, który wówczas był wymuszony ograniczeniami natury fizycznej. Transakcja zawierana była w łańcuchu: inwestor -> pośrednik -> giełda -> pośrednik -> inwestor. Wprowadzenie pod koniec XX wieku elektronicznych systemów obrotu tego łańcucha nie skróciło, bo monopol giełd pozwalał na generowanie wystarczająco wysokich marż pokrywających koszty zbędnych ogniw. Ale przecież dziś nie ma żadnych problemów, aby to uprościć do formuły inwestor -> giełda -> inwestor, lub wręcz inwestor -> inwestor z całkowitym pominięciem centralnej instytucji obrotu czy centralnego depozytu. Takie platformy peer-to-peer już funkcjonują i będą coraz agresywniej konkurować z tradycyjnymi giełdami. Wymagać to będzie olbrzymich zmian organizacyjnych, całkowitego przemodelowania formuły modelu biznesowego giełd.

Ale technologicznie nie mamy się czego bać, bo jesteśmy potęgą?

Przy naszym podejściu do regulacji i nadzoru polski fintech może odnieść sukces tylko za granicą. I być może fintech, który zaorze wszystkie giełdy na świecie, będzie miał polskie DNA, ale dla naszej giełdy to będzie marna pociecha. Giełda nie jest gotowa do podjęcia konkurencji, bo ma bardzo dobry, ale jednocześnie bardzo drogi system. Pytanie tylko, czy rzeczywiście czegoś takiego potrzebujemy? Bo system o połowę tańszy i o połowę gorszy i tak byłby aż nadto dobry. A wobec widma konkurencji z darmową apką na smartfony być może ten system powinien być nawet 10 razy tańszy, a przede wszystkim bardziej użyteczny – dostępny dla inwestorów na ich urządzeniach mobilnych, żeby mogli sobie dokonywać transakcji w dowolnym momencie. I podkreślam słowo „moment" – żeby złożenie zlecenia i zawarcie transakcji zadziało się w czasie rzeczywistym.

Ależ tak proste to chyba nie może być?

Musi być. Jeśli możemy bez problemu dokonywać w internecie np. transakcji zakupu/sprzedaży używanego roweru, to przecież transakcja akcjami jest bez porównania prostsza. Tu nie musimy publikować zdjęć, dokonywać szczegółowego opisu modelu, uszkodzeń etc. Każda akcja z danej serii jest taka sama. Koncepcyjnie obrót papierami wartościowymi jest naprawdę najprostszy, zresztą dowodem na to jest historyczny rozkwit giełd papierów wartościowych. Oczywiście nad rynkiem unosi się utrzymywany przez beneficjentów obecnego modelu mit wiedzy tajemnej z tym związanej, ale ten mit padnie wraz z pojawieniem się pierwszego poważnego konkurenta, który zaoferuje prostą i tanią usługę pośrednictwa w zawieraniu transakcji. Giełda musi przejść ekstremalną transformację – od ospałego monopolisty do bardzo efektywnej firmy działającej w hiperkonkurencyjnej branży e-commerce. Jeśli giełda nie będzie na to gotowa, to w ciągu kilku miesięcy upadnie pod ciężarem własnych kosztów.

Chyba jednak nie tak szybko?

Na poziomie operacyjnym jak najbardziej, bo obecnie koszty są stałe i mało elastyczne, a przychody mogą zniknąć z dnia na dzień. Jak każdy monopolista, GPW charakteryzuje się małą efektywnością kosztów, gdyż ma olbrzymią „efektywność przychodową". Po prostu może nieefektywność przerzucić na innych uczestników rynku – np. w ubiegłym roku giełda spowodowała wzrost kosztów po stronie emitentów o 5 mln zł. Ale na dłuższą metę to się nie uda, bo jeśli polska spółka ma lepszą i tańszą usługę za granicą, a do tego widzi synergie związane z jednoczesną obecnością produktową i giełdową na danym rynku, to po co ma płacić więcej i dostać mniej? Brak nowych spółek będzie oznaczał spadek obrotów (debiutanci są ulubieńcami inwestorów), zwłaszcza wobec fali delistingów.

A co to za wyzwania „czasowe"?

Chodzi po prostu o wyścig z czasem. Ostatnie kilka lat to okres bardzo chaotycznych zmian we władzach giełdy, który z punktu widzenia rozwoju rynku został zmarnotrawiony. Ale w tym czasie świat nie zamarł w bezruchu, wręcz przeciwnie – coraz bardziej dynamicznie się rozwijał, a my traciliśmy dystans i zaprzepaściliśmy szanse. Obawiam się, że bezpowrotnie. Kilka lat temu mogliśmy myśleć o kreowaniu ponadnarodowego rynku dla naszego regionu. Dziś musimy walczyć o przetrwanie. A jeśli dziś nie podejmiemy stosownych działań, to jutro będziemy walczyć już tylko o w miarę uporządkowaną likwidację.

No to skąd wziąć nowego prezesa?

Nie ma takiego człowieka. Bo doświadczenie mają ludzie z giełdy, ale oni są zainfekowani giełdozą.

Giełdozą?

To taka przypadłość powodująca zniekształcenie postrzegania świata. Giełdotycy są przekonani, że giełda jest środkiem wszechświata i powinna funkcjonować sama dla siebie. A inwestorzy i emitenci są złośliwymi naroślami, które trzeba zwalczać.

No chyba trochę pan przesadził?

No może trochę. Ale z naszej rozmowy dość jasno wynika, że giełda nie dba o swoich klientów. Nie umożliwia inwestorom taniego i bezpośredniego dostępu do rynku, a jako panna lekkich obyczajów korporacyjnych nie daje im poczucia komfortu, bo przecież w takiej sytuacji nie ma moralnego prawa wymagać ładu korporacyjnego od notowanych spółek. Po drugiej stronie rynku natomiast – giełda nie tylko nie dba o emitentów, ale wręcz podejmuje działania dla nich szkodliwe, choćby w kwestii opłat, czy też dodatkowych wymogów, które kreują koszty i zagrożenia, a jednocześnie nie dają żadnej wartości dodanej dla inwestorów.

No to kto ma być prezesem?

Powinien to być prezes zbiorowy, czyli zarząd właściwie skomponowany, reprezentujący doświadczenia wszystkich grup uczestników rynku i kompetencje umożliwiające zmierzenie się z powyższymi wyzwaniami.

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?