Kolekcja zarabia sama na siebie

Zawsze można znaleźć w świecie niedoszacowane polskie dzieła.

Publikacja: 24.02.2018 13:25

Krajowe domy aukcyjne od kilku lat podają w opisach katalogowych informację o pochodzeniu oferowanego obiektu. Z opisu często wynika, że sprzedawane polskie dzieło sztuki pochodzi z importu.

Importem zwykle zajmują się zawodowi dostawcy na rynek. Żyją z tego jak królowie. Jak zostać dostawcą na rynku sztuki? Jak kupić dzieła niedoszacowane o wybitnym potencjale inwestycyjnym lub wartości kolekcjonerskiej?

Posłużę się przykładem jednego z największych kolekcjonerów-dostawców, który jak detektyw tropi po świecie polskie obrazy. Zaczął od podstaw. Zebrał najpierw źródła informacji o możliwych miejscach przechowywania polskich dzieł. Archiwum domowe naszego bohatera liczy ok. 1000 starych katalogów i gazet.

Na przykład w 1997 roku w Chicago w hurcie kupił najświetniejsze reliefy Henryka Stażewskiego, pozostałe po wystawie z lat 60., przechowywane na zapleczu galerii Kazimierza Karpuszki zlikwidowanej w 1973 roku. W 2014 roku jedno z tamtych dzieł sprzedano nad Wisłą za pół miliona złotych.

Intuicja pomaga

Jak to możliwe, że reliefy klasyka Stażewskiego tyle lat leżały na zapleczu zlikwidowanej galerii? Tydzień temu wspomniałem, że powojenny emigrant Kazimierz Karpuszko z pobudek patriotycznych założył w USA galerię. Wystawiał tam polskich malarzy. Amerykanie nie kupowali anonimowych dla nich polskich artystów. Polonia z natury rzeczy nie kupowała sztuki abstrakcyjnej, więc obrazy Stażewskiego zostały w USA.

Zostały tam również dlatego, ponieważ koszty ich powrotu były wyższe niż ich rynkowa wartość w owym czasie! Sama logistyka była trudna. Z powodów politycznych nie było łatwego kontaktu pomiędzy „imperialistycznymi" Stanami Zjednoczonymi a komunistyczną Polską, położoną za żelazną kurtyną.

Nasz bohater dotarł do innych światowych galerii. Jak detektyw odnalazł osoby, które kilkadziesiąt lat wcześniej kupiły obrazy. Dotarł nawet do ich zstępnych.

Na przykład kupił do swojej biblioteki starą amerykańską gazetę z lat 70. Zobaczył w niej fotoreportaż z mieszkania Polki, która z pobudek sentymentalnych kupowała polską powojenną sztukę. Nasz bohater doszedł do wniosku, że starsza pani będzie potrzebowała pieniędzy na pobyt w domu „złotej jesieni". Od staruszki kupił w hurcie obrazy pokazane kilkadziesiąt lat wcześniej w fotoreportażu w amerykańskiej gazecie.

Intuicja pomaga w tropieniu poloników na świecie. Kiedy prowadzę wykłady na wydziałach prawa lub w szkołach ekonomicznych, zadaję studentom następujące pytanie. Czy malarz Wojciech Fangor, żyjąc kilkadziesiąt lat w USA, korzystał z usług fryzjera? Sam się strzygł, a może porastał włosem?

Studenci się ożywiają. Zgadują. Wspólnie dochodzimy do wniosku (panie zwłaszcza), że fryzjer to osoba nieprzypadkowa. Do fryzjera mamy pełne zaufanie. Studentka wykrzyknęła, że gdyby była malarką, to fryzjerowi dałaby swój najlepszy obraz.

Jeden z kolekcjonerów w ten sposób wytropił obraz Fangora u amerykańskiego fryzjera. Nie był to już fryzjer malarza. Lokal był ten sam, ale był to jakiś kolejny fryzjer, który odziedziczył salon, a w środku anonimowy obraz.

Bajkowe życie! Człowiek robi, co lubi, podróżuje, za bezcen kupuje obrazy. Część z nich zostawia w swojej kolekcji, zachwyca się nimi na co dzień. Pozostałe sprzedaje z zyskiem, kolekcja sama zarabia na siebie. Czysto, higienicznie, nie płaci podatku VAT. Wszystko odbywa się nieoficjalnie. Zyskują na tym domy aukcyjne, ponieważ same nie ponoszą kosztów poszukiwań.

Metoda dla każdego

Powyższą metodę zdobywania dzieł dziś zastosować może każdy. Moim zdaniem w każdej epoce są polscy klasycy, których dzieła można wytropić na świecie i kupić po okazyjnej cenie. Świat zdaje już sobie sprawę, że obrazy Fangora powinny dużo kosztować, bo w Polsce są wysoko cenione. Zawsze jednak jest jakiś na razie anonimowy, tani polski klasyk.

Tak było np. z Hasiorem. Parę lat temu sygnalizowałem w „Parkiecie" że zaopatrzeniowcy krajowego rynku skupują na świecie wczesne obrazy Edwarda Dwurnika, aby w Polsce oferować je z zyskiem.

Skąd mam wziąć pieniądze na podróże i zakupy? Nierzadko jest tak, że jeden człowiek tropi, ale na zakupy składają się „spółdzielnie", to znaczy grupa osób, które mają wolną gotówkę.

Mogę sporządzić tabelkę z wykazem importowanych dzieł z ostatnich aukcji lub takich obrazów, które będą do kupienia w najbliższych dniach. Sami jednak zadajcie sobie ten trud. Samodzielne poszukiwania są bardziej pouczające.

Od 1989 roku polski rynek sztuki funkcjonuje tylko dzięki importowi. Z głowy mogę wyliczyć sto spektakularnych transakcji, gdzie sprzedane polonika pochodziły z importu. Jeśli będę sporządzał katalog, wtedy podam co najmniej tysiąc ekspresyjnych przykładów importu polskich dzieł z różnych epok.

Rośnie majątek narodowy. To powód do radości? Mnie fakt ten zasmuca. Nieliczne dzieła polskich artystów w prywatnych domach na świecie budowały pozytywny wizerunek Polski. Dlaczego nie dyskutujemy o tym, jak zatrzymać katastrofalny import?

Nie zastanawiamy się, co robić, żeby polskie dzieła na świecie kupowali obcy kolekcjonerzy lub inwestorzy. Wtedy nasza sztuka byłaby nawet droższa, ponieważ zachodni klienci przywykli do płacenia znacznie wyższych cen za porównywalną sztukę.

Powojenni klasycy i inne propozycje

Na co zwrócić uwagę na rynku w najbliższym czasie? Na przykład 1 marca Desa Unicum (www.desa.pl) wystawi dzieła powojennych klasyków, w tym Fangora. 8 marca wystawi malarstwo na papierze. Ceny są bardziej przystępne niż na aukcjach malarstwa na płótnie. Na przykład na 11 tys. zł wyceniono wczesną kompozycję na papierze Zbigniewa Makowskiego.

Zamiast obrazu możemy kupić książkę lub starą grafikę. 17 marca odbędzie się bibliofilska aukcja antykwariatu Lamus (www.lamus.pl). Jest np. „Teka Melpomeny" z 1903 roku. To zbiór litografii sławnych artystów, np. Witolda Wojtkiewicza, Karola Frycza, Stanisława Kuczborskiego. Uwiecznili oni największych aktorów w słynnych rolach.

Te same grafiki stanowią efektowny wystrój najpiękniejszej polskiej kawiarni, założonej w 1895 roku w Krakowie Jamy Michalika. Teraz jeden pokój naszego apartamentu możemy udekorować tak samo. Są w Lamusie legendarne książki, np. „Dzieje malarstwa polskiego" Feliksa Kopery wyceniono na 3 tys. zł. Natomiast 38 tys. zł kosztuje bogato ilustrowany, najstarszy polski „Zielnik" Syreniusza z 1540 roku.

Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: BMW 501. Barokowy anioł
Inwestycje alternatywne
Ciągle z klasą!
Inwestycje alternatywne
Wysoka cena niewiedzy
Inwestycje alternatywne
Pułapki inwestowania w sztukę
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie. Pustynna burza
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: Volvo Amazon. Nie tylko dla Wonder Woman