Najważniejszy test w dziejach zjednoczonej Europy

Obecny kryzys może sprawić, że władza jeszcze mocniej przesunie się do Europejskiego Banku Centralnego. To od jego sprytu zależy, czy uda się powstrzymać rozpad Wspólnoty.

Publikacja: 14.04.2020 07:29

Najważniejszy test w dziejach zjednoczonej Europy

Foto: Adobestock

Strefa euro przeżyła już w zeszłej dekadzie swój wielki kryzys egzystencjalny. Przetrwała dzięki przebiegłości Mario Draghiego, ówczesnego prezesa Europejskiego Banku Centralnego, doświadczeniu szefów Komisji Europejskiej (Jose Manuela Barroso i Jeana-Claude'a Junckera) oraz silnej woli niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Teraz wkroczyła w nowy, jeszcze większy kryzys. Christine Lagarde, szefowa EBC, początkowo zdawała się nie doceniać tego wstrząsu, ale później szybko zmieniła politykę i sięgnęła po ogromne działania stymulacyjne. Niemiecki rząd na razie skupił się na ratowaniu własnej gospodarki (co zrozumiałe), a Komisja Europejska zaliczyła wielką wizerunkową porażkę. UE nie dysponowała wcześniej mechanizmem pomocy dla krajów członkowskich dotkniętych epidemiami, a to stworzyło wrażenie, że jest bezczynna w obliczu kryzysu. Gdy Włochy zwróciły się do decydentów z Brukseli o pomoc w zmobilizowaniu wsparcia w postaci maseczek ochronnych, KE przekazała ich prośbę państwom członkowskim, a one wówczas nie zareagowały. Ursula von der Leyen, przewodnicząca KE, przepraszała później listownie Włochów, że ich kraj nie dostał pomocy. Same przeprosiny jednak nie wystarczą. Zaczynające się załamanie gospodarcze we Włoszech i w Hiszpanii może mocno wzmocnić tamtejsze ugrupowania eurosceptyczne. Ale zirytowani postawą Brukseli są tam nawet prounijni politycy. Straszenie powtórką z brexitowego zamieszania już nie wystarczy, by odciągnąć ludzi od myślenia o secesji z UE.

Utrata sensu istnienia

To, że Matteo Salvini, przywódca prawicowej włoskiej partii Liga Północna, nazywa UE „jaskinią wężów i szakali", nie powinno nikogo dziwić. Zdumienie może wywoływać natomiast to, że taki „urodzony dyplomata" jak były premier Mario Monti napisał w „Corriere della Sera", że należy postawić Niemcom ultimatum: albo zgadzają się na wspólne obligacje dla państw strefy euro, które będą finansowały walkę z kryzysem, albo przedstawiciele państw południa Europy przepchną w EBC program drukowania pieniędzy na bezprecedensową skalę. – Jeśli UE nie stanie na wysokości zadania w tym epokowym wyzwaniu, wówczas całej europejskiej konstrukcji grozi to, że w oczach naszych obywateli straci swój sens istnienia – ostrzegł natomiast włoski lewicowy premier Giuseppe Conte.

GG Parkiet

Podobne głosy płynną z innych krajów. Jacques Delors, jeden z twórców strefy euro (przewodniczący Komisji Europejskiej w latach 1985–1995) mówi, że projekt europejski jest „śmiertelnie zagrożony" z powodu zbyt słabej reakcji Brukseli na obecny kryzys. „Okoliczności są nadzwyczajne i wzywają do określenia się: albo poradzimy sobie z tym wyzwaniem, albo zawiedziemy jako unia. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, w którym nawet najbardziej proeuropejskie kraje i rządy, takie jaki hiszpański potrzebują prawdziwego dowodu zaangażowania" – pisze Pedro Sanchez, premier Hiszpanii. – Jeśli Europa ma być jedynie wspólnym rynkiem w dobrych czasach, to nie ma to sensu – uważa Amelie de Montchalin, francuska minister ds. europejskich.

– Starcie polityczne jest nieuniknione. Nawet centrowy polityk z Rzymu nie może tego dłużej wytrzymać. Nie sądzę, by UE była zdolna do zrobienia czegokolwiek poza szkodami. Sprzeciwiałem się brexitowi, ale teraz doszedłem do wniosku, że Brytyjczycy zrobili właściwą rzecz, choć zrobili ją ze złych powodów – powiedział dziennikowi „The Telegraph" Janis Warufakis, były grecki minister finansów. Ten lewicowy ekonomista do niedawna liczył jeszcze na możliwość zreformowania UE.

Obecny kryzys sprawił, że wiarę w Unię Europejską tracą nawet ludzie, którzy pracowali dla unijnych instytucji. W zeszłym tygodniu zrezygnował ze stanowiska Mauro Ferrari, przewodniczący Europejskiej Rady Badań, czyli najważniejszej w UE instytucji wspierającej naukę. Jako powód do dymisji wskazywał to, że „stracił wiarę w system" i że jest „ekstremalnie rozczarowany europejską reakcją na kryzys". Skarży się on, że próbował stworzyć unijny program naukowy mający na celu walkę z koronawirusem, ale cały czas natykał się na przeszkody biurokratyczne i polityczne. (Komisja Europejska broni się jednak, że w krótkim czasie zdołano udzielić wsparcia 18 projektom badawczym mającym na celu walkę z pandemią.)

Często się zdarza, że krytyka reakcji unijnych instytucji na obecny kryzys jest przesadzona. Decydenci z Brukseli nie dysponowali przecież wcześniej mechanizmem pozwalającym im np. skierować miliony maseczek chirurgicznych do Włoch. Unijne instytucje mogą co najwyżej tworzyć normy dotyczące zachowania w trakcie takich kryzysów. Mocno to kontrastuje jednak z tym, że te same instytucje wcześniej przesadzały z ingerencją w politykę państw członkowskich. Gdyby tworzeniu mechanizmów związanych z kryzysami zdrowotnymi poświęcały tyle uwagi, co walce z plastikowymi torebkami, to być może europejska reakcja na obecny kryzys nie byłaby taka chaotyczna.

Drukarka się rozgrzewa

GG Parkiet

Zbyt wcześnie jest jednak mówić, że UE jest skazana na fiasko. Poprzedni kryzys gospodarczy doprowadził do wzmocnienia mechanizmów rządzących strefą euro. Powstała unia bankowa, EBC wypracował mechanizmy antykryzysowe, został też stworzony polityczny konsensus mówiący, że żadne państwo nie zostanie wyrzucone z Eurolandu. Pamiętajmy jednak, że te działania były procesami długotrwałymi. Samo tworzenie unii bankowej zajęło dwa lata. Teraz czasu na reakcję jest o wiele mniej, a woli politycznej do budowy mechanizmów pozwalających na jakąś formę transferów fiskalnych z krajów bogatszych do biedniejszych wciąż nie ma. Może jeśli kryzys się bardzo zaostrzy, to ona się pojawi, ale chyba jeszcze nie jesteśmy na takim etapie. Najbardziej prawdopodobny scenariusz mówi więc, że znów najbardziej aktywny w walce z kryzysem będzie EBC.

– Zawieszenie reguł fiskalnych, finansowanie z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) oraz program skupu aktywów przez EBC, a także Europejski Mechanizm Stablizacyjny (ESM) i program OMT (skup obligacji państw proszących o wsparcie – dop. red.) są najlepszą brygadą strażacką, na jaką pozwala obecny układ sił w strefie euro. Woli politycznej, by podjąć kolejne kroki ku uwspólnotowieniu długów, jeszcze jednak nie ma. Skutkiem tego będzie uwspólnotowienie prowadzone bocznymi drzwiami, a utrzymywanie przez EBC niskich stóp procentowych na „dłuższy czas" stanie się utrzymywaniem ich nisko na zawsze, a także wiecznym refinansowaniem portfela obligacji państw strefy euro – prognozuje Carsten Brzeski, ekonomista z ING.

W marcu EBC poluzował ograniczenia dotyczące tego, jaką część długu poszczególnych państw strefy euro może mieć w swoim portfelu. Mówiły one o tym, że może posiadać do jednej trzeciej długu danego kraju. Nowe regulacje mówią jednak, że obligacje kupowane w ramach wartego 750 mld euro nie będą uwzględniane przy liczeniu tych limitów. Licznik zatrzymał się więc na przedkryzysowym poziomie i już tam pozostanie. EBC nie musi się też przejmować ratingami papierów, które skupuje. W ramach obecnego programu QE zaczął przecież nabywać też obligacje Grecji, która ma „śmieciowe" oceny kredytowe. A co jeśli EBC wzorem Fedu ogłosi nieograniczony program QE? Wówczas teoretycznie będzie mógł kupować na rynku wtórnym wszystkie obligacje emitowane przez Włochy czy Hiszpanię. (Oczywiście jeśli banki i fundusze mu te papiery sprzedadzą. Same ich będą przecież potrzebowały jako zabezpieczenia dla różnych ryzykownych transakcji.) Jeżeli do tego dodamy zawieszenie reguł fiskalnych przez Komisję Europejską, to mamy przepis na wielką stymulację gospodarczą. To zielone światło m.in. dla rządu hiszpańskiego, by wprowadził zapowiadany minimalny dochód gwarantowany dla części populacji.

Oczywiście nie wszystkim podoba się taka finansowa alchemia w wykonaniu EBC. Ottmar Issing, główny ekonomista EBC w latach 1998–2006 (pierwszy główny ekonomista tej instytucji), twierdzi, że Lagarde łamie prawo europejskie. A konkretnie artykuł 175 traktatu lizbońskiego, zabraniający instytucjom unijnym brać na siebie zadłużenie państw członkowskich UE. Zapewne Issing ma rację, ale jego argumenty nie mają już żadnego znaczenia. W obliczu potężnego kryzysu nawet prawnicy nie przejmują się traktatami. Niemcy mogą płakać z powodu łamania ekonomicznej ortodoksji, ale wielu z nich ma nadzieję, że te niekonwencjonalne działania pomogą uratować rynki eksportowe na południu Europy. To instytucje, takie jak EBC czy EBI, stały się teraz głównym spoiwem integracji europejskiej.

Gospodarka światowa
USA: Odczyt PKB rozczarował inwestorów
Gospodarka światowa
PKB USA rozczarował w pierwszym kwartale
Gospodarka światowa
Nastroje niemieckich konsumentów nadal się poprawiają
Gospodarka światowa
Tesla chce przyciągnąć klientów nowymi, tańszymi modelami
Gospodarka światowa
Czy złoto będzie drożeć dzięki Chińczykom?
Gospodarka światowa
Czy cena złota dojdzie do 3000 dolarów za uncję?