Gra o tron

Który wygrał więcej, a który zarobił więcej? Rywalizacja między Michaelem Jordanem a LeBronem Jamesem toczy się nie tylko o miano najlepszego koszykarza w historii.

Publikacja: 25.10.2020 08:00

Gra o tron

Foto: AFP

Po czwartym mistrzowskim tytule LeBron zyskał kolejny argument w rywalizacji z Jordanem. Ta dyskusja będzie napędzać NBA jeszcze długo. Podziały wśród kibiców są chyba równie głębokie jak w przypadku głosowania na republikanów albo demokratów i nie ma w tym przesady. Nie da się tak samo cenić Michaela Jordana i LeBrona Jamesa, a dla wielu fanów właśnie stosunek do polityki może być rozstrzygający.

Kiedy już brakuje argumentów czysto koszykarskich i zdanie, że Jordan wygrał wszystkie finały, w których grał, tylko zaostrza spór, to zawsze w zanadrzu jest argument, że LeBron jest mocno zaangażowany w walkę o prawa czarnoskórych mieszkańców USA, a za Jordanem ciągnie się słynne stwierdzenie, że „republikanie też kupują trampki".

I właśnie trampki mogą się stać kolejnym argumentem w dyskusji, kto jest lepszy. LeBron James zarabia na sprzedaży butów sygnowanych swoim nazwiskiem zdecydowanie najlepiej spośród grających obecnie zawodników. Daleko mu jednak do Jordana, który karierę ostatecznie zakończył niemal 20 lat temu. Obaj mają dożywotnie umowy z koncernem Nike, a były gwiazdor Chicago Bulls ma nawet w ramach koncernu własną markę i z podziwu godną konsekwencją ciągle wzmacnia jej pozycję.

Telewizja daje miliardy

Obecni koszykarze co roku pielgrzymują do Chin, które są jednym z najważniejszych rynków na świecie. Jordan nie odwiedza Państwa Środka, a i tak jego produkty na koniec maja 2019 roku (gdy kończy się rok podatkowy) zarobiły 3,19 mld dolarów, z których sam MJ dostał 130 mln. I tak jest co roku, a przecież pierwszy pięcioletni kontrakt z producentem sprzętu sportowego gwarantował mu ledwie 500 tys. dolarów rocznie. LeBron też nie ma się czego wstydzić na tym rynku, chociaż sprzedaż butów przyniosła mu w tym samym okresie „tylko" 32 mln dolarów.

Gwiazdor Lakers więcej zarobił na mocy kontraktu z klubem z Los Angeles – tutaj jego wpływy wyniosły 36 mln dolarów, bo zarobki koszykarzy poszybowały w ostatnich latach bardzo wysoko. Na początku lat 90. pieniądze w NBA były zupełnie inne. James rocznie dostaje ponad jedną trzecią tego, co Jordan „podniósł z parkietu" w trakcie całej kariery. Tak ogromne pieniądze są wypłacane koszykarzom dzięki kontraktom telewizyjnym.

Liga w 2014 podpisała ze stacjami ESPN, NBC i Turner Sports dziewięcioletni kontrakt, który gwarantuje jej 24 mld dolarów (około 2,7 mld rocznie). Do tego trzeba jeszcze doliczyć prawa do pokazywania meczów w internecie czy umowy z lokalnymi telewizjami. Tutaj też zasługi trzeba podzielić między dwóch wielkich koszykarzy: Jordan otworzył drzwi na oścież, a LeBron solidnie je podparł, generując zainteresowanie kolejnymi finałami ze swoim udziałem.

W 1989 roku wydarzeniem dla NBA był kontrakt ze stacją NBC, która za czteroletnie prawa do pokazywania meczów zapłaciła 600 mln dolarów. Do tego dorzucił się jeszcze Ted Turner, który dopłacił za swoją część kolejne 70 mln. To oznaczało koniec 17-letniej współpracy z telewizją CBS (ostatni kontrakt dawał lidze 176 mln dol. w ciągu czterech lat). Dla koszykówki zabrakło miejsca na antenie. Rok wcześniej stacja zdecydowała się na umowę z Major Baseball League, wartą 1,1 mld dolarów. Chyba nie było gorszego momentu na zrywanie współpracy.

Nietypowy koniec sezonu

Pierwsze finały, które pokazywała NBC to legendarne starcia Bulls Jordana z Lakers Magica Johnsona. Od tego momentu zaczyna się liczyć czasy jordanomanii. Ostatni mecz finału z 1998 roku, w którym Bulls grali przeciwko Utah Jazz, oglądało w USA aż 35,89 mln widzów. Od tego czasu tylko decydujące starcie w 2016 roku (Cavaliers – Goden State Warriors) miało podobną widownię. Mecz, w którym James zapewnił sobie trzeci tytuł, śledziło 31,02 mln widzów. Teraz jednak NBA dopadł kryzys. Finały w „bańce" pod Orlando śledziło tylko po kilka milionów widzów. Najlepiej wypadło piąte starcie – 8,89 mln.

James i Jordan współdziałali na rzecz dokończenia sezonu po tym, jak policjanci w stanie Michigan postrzelili czarnoskórego mężczyznę, a drużyna Milwaukee Bucks nie wyszła na mecz, ale jednak stali po dwóch stronach barykady. Jordan jest obecnie jedynym czarnoskórym właścicielem drużyny NBA (Charlotte Hornets). James był naturalnym przywódcą zawodników i w pewnym momencie zanosiło się, że koszykarze nie zagrają w Orlando. Po osiągnięciu porozumienia jedni podkreślali zasługi LeBrona, a inni rozsądek Jordana. Dzięki działaniu obu legendarnych koszykarzy udało się uratować sezon.

Dzięki temu NBA nie straciła 1,5 mld dolarów z tytułu praw telewizyjnych oraz innych umów sponsorskich. Trochę dodatkowych pieniędzy udało się pozyskać dzięki 60 tys. fanów, którzy zalogowali się na wirtualnych trybunach podczas meczów rozgrywanych w kompleksie Disneya. Sama operacja dokończenia sezonu miała kosztować około 100 mln dolarów, ale podobno było warto. Zwłaszcza że mistrzostwo dla Lakers odgrzało dyskusję, której nikt nie chce kończyć i, która może dać NBA marketingowe paliwo na kilka kolejnych sezonów. Nie bez powodu James pozował na parkiecie do zdjęć z pucharem, pokazując jednocześnie cztery palce jako symbol czterech mistrzowskich pierścieni, które już ma w kolekcji. Jordan ma ich sześć, ale to LeBron dziesięć razy był w stanie dotrzeć do finału ligi.

Chyba nie ma sensu porównywać punktowych zdobyczy. Nie zagrali takiej samej liczby sezonów, Jordanowi zdarzyły się dwie długie przerwy: na początku kariery z powodu kontuzji, a następnie po trzech pierwszych tytułach po raz pierwszy ogłosił koniec kariery i zajął się grą w baseball. W czasach Jordana inna też była sama NBA. Drużyny zdobywały mniej punktów, a pod koszami stacjonowali potężni faceci, którzy nie wahali się zrobić krzywdy takim artystom jak Jordan. Dzisiaj środkowi rzucają za trzy punkty, a James sam jest taranem, któremu raczej schodzi się z drogi, niż blokuje.

Walka na pierścienie

Można natomiast mierzyć na pierścienie. LeBron przeniósł się do Los Angeles, bo chciał zdominować ligę, a przy okazji obudować swoją legendę kolejnymi sukcesami. Głęboki kryzys, w jakim drużyna Lakers się znalazła, mógł stanowić dodatkową zachętę. Już raz mu zarzucano, że w pogoni za pierwszym mistrzostwem w karierze poszedł na łatwiznę i połączył swoje siły z dwoma innymi gwiazdorami Dwyane'em Wade'em i Chrisem Boshem w Miami Heat. Pojawiły się zarzuty, że najlepszy obecnie koszykarz chce sobie „kupić" mistrzostwo i zamiast rywalizować, przyłącza się do konkurencji.

Jordan przez cały czas (nie licząc wznowienia kariery w Washington Wizards) był wierny Chicago Bulls. Przyszedł do drużyny, która była przyzwyczajona do porażek i jak sam stwierdził w serialu „The Last Dance", „obwoźnego kokainowego cyrku". To on podniósł Byki i najpierw wprowadził je do play off, a następnie zdobył z nimi sześć tytułów mistrzowskich. Za pierwszym razem Bulls pokonali w finale Lakers, prowadzonych przez Magica Johnsona. Razem z nim rosła też NBA, stając się jedną z najpotężniejszych na świecie organizacji sportowych.

Teraz James może to samo dać jednej z najbardziej utytułowanych drużyn w historii NBA. Zastał Lakers drewnianych, z najgorszym w historii bilansem porażek w jednym sezonie, a ma szansę zostawić murowanych. Sam przy każdej okazji podkreśla, że kontynuuje dzieło tragicznie zmarłego Kobego Bryanta, który serdecznie przywitał go w LA. Ciągle ma szansę prześcignąć Jordana w liczbie zdobytych tytułów, bo mimo 35 lat nie widać po nim oznak zmęczenia. A przy okazji może się okazać lepszym aktorem. „Kosmiczny mecz 2" z jego udziałem czeka na wejście do kin. Pierwsza część, z Jordanem, zarobiła 230 mln dolarów.

Parkiet PLUS
Czy chińska nadwyżka jest groźna dla świata?
Parkiet PLUS
Usługa zarządzania aktywami klientów to nie kiosk z pietruszką
Parkiet PLUS
„Sell in May and go away” – ile w tym prawdy?
Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów