Zmiana stóp procentowych w ostatnich dwóch latach była istotna zarówno w swojej skali, jak i tempie. Co ekonomistów nieco dziwi, to brak istotnego przełożenia się tej zmiany na kondycję gospodarek zarówno po stronie biznesu, jak i konsumenta. Skutkowało to ciągłym przesuwaniem terminu nadejścia tej najbardziej wyczekiwanej w Stanach Zjednoczonych recesji. Na swojej ostatniej konferencji prasowej prezes Fed wspomniał, że bilanse firm i konsumentów okazały się o wiele silniejsze, niż przewidywali.

Rzeczywiście, te konsumenckie pełne były jeszcze covidowego wsparcia, a te firmowe zawczasu zaopatrzyły się w zapasowe finansowanie, które w dużej mierze zacznie wygasać dopiero w kolejnych latach. Mając na uwadze opóźnienia w transmisji polityki monetarnej do realnej gospodarki, można uznać, że w obecnych mocno rozregulowanych czasach mogą one ulec jeszcze większemu przesunięciu. Należy też pamiętać, że przedwyborcze pokusy powodują, że polityka fiskalna i monetarna dosyć istotnie się różniły w swoim charakterze. I nie mam tu na myśli jedynie polskiej specyfiki. W takim otoczeniu mocy nabiera powiedzenie, że wysokie stopy zostaną z nami na dłużej.

Oczekiwania analityków w kontekście zysków spółek ze S&P na kolejny rok zakładają wzrost o 12 proc. Dołek ścieżki dynamiki zysków w drugim kwartale bieżącego roku wpisuje się w historyczną zależność, że rynek zaczyna taką zmianę dyskontować około dziewięciu miesięcy wcześniej. Czyli dołek cen na rynkach akcji w październiku ubiegłego roku idealnie się tu potwierdza. Mamy zatem uzasadnione oczekiwania, że po niemalże dwóch latach spowolnienia gospodarczego, przy wsparciu nowoczesnych narzędzi wykorzystujących sztuczną inteligencję i prawdopodobnym zakończeniu podwyżek stóp procentowych wchodzimy w fazę ożywienia gospodarczego, które powinno wesprzeć wyniki spółek giełdowych.

Równolegle pojawiają się obawy o to, że wspomniane wcześniej efekty zaostrzenia polityki monetarnej w końcu się pojawią i istotnie zaczną przeszkadzać rodzącemu się ożywieniu. Może się to odbyć przy okazji refinansowania długu po wyższym koszcie oraz rosnących kosztach deficytów fiskalnych. Nie można też wykluczyć jakiegoś istotnego systemowo wydarzenia kredytowego. Nadmierne oszczędności uległy wyczerpaniu, a rosnące ceny energii czy przetasowania w łańcuchach dostaw nie będą już działały tak dezinflacyjnie jak w ostatniej dekadzie. Czy zatem „monetarna” ściana strachu stanie się tą, po której będą wspinały się rynki w nadchodzących kwartałach?