Polska unika na razie błędów Portugalii

Rozmowa z Christianem Minzolinim, członkiem zarządu Espirito Santo Investment Bank, szefem na Polskę

Aktualizacja: 26.02.2017 18:35 Publikacja: 29.07.2011 01:18

fot. s.ł.

fot. s.ł.

Foto: Archiwum

Espirito Santo Investment Bank jest ostatnim przykładem portugalskiej ekspansji na Polski rynek finansowy. Czy wejście na dość konkurencyjny rynek opłaciło się?

W marcu 2007 r., kiedy decydowaliśmy się rozpocząć działalność w Polsce, weszliśmy na niezwykle interesujący rynek. Szukaliśmy miejsca, które daje perspektywy rozwoju. I Polska, trzy lata po akcesji do Unii Europejskiej, definitywnie była jednym z nich. Mieliśmy też w pamięci boom inwestycyjny na Półwyspie Iberyjskim w końcówce lat 80., spodziewaliśmy się podobnych zmian w Polsce.

Teraz widzimy, że nasza decyzja była słuszna. Byliśmy zdeterminowani, aby stworzyć lokalny zespół, który zna rynek i może prowadzić różnorodne projekty w ramach bankowości inwestycyjnej, od działalności brokerskiej, poprzez działalność doradczą przy fuzjach i przejęciach, finansowanie strukturyzowane, aż do projektów partnerstwa publiczno-prywatnego. Musieliśmy zainwestować w osoby rozpoznawalne na rynku, z doświadczeniem. Jesteśmy bodaj jedynym międzynarodowym bankiem inwestycyjnym, który to zrobił. Nasz warszawski zespół liczy obecnie 50 osób, wśród nich jest tylko trzech obcokrajowców. Mimo dużych kosztów stałych, które – przyznaję – były przyczyną wielu bezsennych nocy, projekt ten stał się dochodowy w pierwszej połowie tego roku. Uzyskaliśmy też bardzo dobrą dynamikę przychodów – w pierwszym półroczu 2011 roku były 1,5 raza większe niż w całym 2010 r.

Nie boi się pan, że w razie problemów na krajowym rynku wasz właściciel zdecyduje się sprzedać dochodowy biznes? Banco Comercial Portugues ogłosił, że szuka kupca na Millennium...

Espirito Santo Investment Bank, choć jest liderem bankowości inwestycyjnej na Półwyspie Iberyjskim, działa teraz na skalę międzynarodową. Mamy oddziały w centrach finansowych na trzech kontynentach. Przez kilka lat szukaliśmy możliwości zwiększenia przychodów na nowych rynkach. Sądzę, że Polska jest już dla nas drugą co do znaczenia lokalizacją po Brazylii, skąd pochodzi około 40 proc. przychodów całego banku.

Do ubiegłego roku otwarcie oddziału w Polsce wydawało się dość odważnym posunięciem, z uwagi na koszty z tym związane. Ale moi koledzy w zarządzie w Portugalii okazali cierpliwość, która się opłaciła.

Chcieliśmy znaleźć w Polsce nasz „kawałek tortu". Nie chcieliśmy walczyć z największymi bankami inwestycyjnymi. Czujemy konkurencję lokalnych butików, które dzięki niższym kosztom mogą obniżać ceny. Ich zaletą jest duża znajomość lokalnego rynku, ale oferta nie jest pełna, podobnie jak oferta banków komercyjnych. Naszą szansę widzimy w budowie kompletnego zakresu usług bankowości inwestycyjnej, z międzynarodowym zapleczem.

Celem na następne pięć lat jest zdobycie silnej pozycji jako wszechstronny doradca, rozpoznawalny na rynku i niemający problemów z konfliktem interesów, którego usługi skierowane są na potrzeby małych i średnich firm o obrotach powyżej 100 milionów złotych. Chcemy również w miarę możliwości obsługiwać największe firmy oraz aktywnie uczestniczyć w procesach prywatyzacyjnych.

Niektórzy oczekują, że wasza obecność w Polsce zaowocuje np. IPO Jeronimo Martins, właściciela sieci Biedronka, na GPW.

Jesteśmy aktywni na wielu rynkach, oczywiście portugalskie pochodzenie może być w pewnych przypadkach atutem, ale nie jest decydujące. Poza tym Jeronimo Martins jest już postrzegany jako nie portugalska, ale polska firma, skoro większa część przychodów pochodzi z tutejszego rynku. Dlatego też, aby doradzać komuś takiemu, musimy mieć dobre rozpoznanie polskiego rynku i naprawdę dobre pomysły. Kraj?pochodzenia nie gra tutaj roli.

Zawsze jednak podkreślam naszym klientom z Portugalii i Hiszpanii, że „nasz dom jest ich domem". Pomogliśmy firmie budowlanej Mota Engil rozszerzyć działalność w Polsce, pracujemy z firmami hiszpańskimi budującymi tu elektrownie wiatrowe (np. EDP Renováveis). Współpracujemy z deweloperami budującymi apartamentowce w średniej wielkości miastach. Pracujemy nad projektami fuzji i przejęć dla klientów z Półwyspu Iberyjskiego. Ale przede wszystkim koncentrujemy się na polskich klientach oraz promocji Polski wśród naszej licznej bazy globalnych klientów.

Wspomniał pan, że Polska przypomina panu Portugalię. Biorąc pod uwagę ostatni kryzys, niekoniecznie jest to dla nas dobry prognostyk...

Są fundamentalne różnice. Głównym problemem Portugalii był brak centralnego zarządzania przyszłymi zobowiązaniami rządu. Historycznie w Portugalii rozwijano duże projekty infrastrukturalne (m.in. PPP), ale nikt nie sprawdzał, czy w przyszłości się zwrócą. Specyfiką Portugalii jest też koncentracja aktywności społeczeństwa na wybrzeżu. Politycy zdecydowali jednak o budowie sieci dróg wewnątrz kraju, argumentując to integracją regionów. Teraz skala zadłużenia jest duża, popyt wewnętrzny niewielki. Jedyną drogą wyjścia z kryzysu jest postawienie na eksport. Stąd tak ważne są doświadczenia Jeronimo Martins czy BCP Millennium.

Wydaje się, że Polska jest w innej sytuacji. Macie konstytucyjny limit zadłużenia w stosunku do PKB, którego nie ma Portugalia. Wasze Ministerstwo Finansów monitoruje skalę projektów PPP i wielkość zadłużenia samorządów. Popyt wewnętrzny jest znacznie większy, co jest szczególnie ważne dla średnich firm. Stosunek kredytów do depozytów w polskich bankach jest znacznie niższy niż średnio w Europie. Poza tym wciąż dostajecie fundusze europejskie, co napędza inwestycje publiczne. Jeżeli rząd w dalszym ciągu będzie kontrolować poziom zadłużenia, Polska nie powinna podążyć negatywną ścieżką, na jaką wstąpili niedawni „młodzi" członkowie UE.

Rok 2010 r. był rekordowy, jeżeli chodzi o rozwój warszawskiej giełdy. Czy takie tempo może być utrzymane?

Tu także można się powołać na przykład portugalski. W latach 90. tamtejsze fundusze emerytalne inwestowały więcej niż 90 proc. środków w kraju. Po liberalizacji przepisów większość pieniędzy trafiała za granicę, do spółek z indeksów MSCI. Na giełdzie w Lizbonie widzieliśmy także wiele fuzji i wycofań spółek z obrotu. W efekcie liczba notowanych spółek stopniała z 300 do około 100.

Sądzę, że podobny scenariusz może czekać giełdę w Warszawie. Zmiany strukturalne są nieuniknione. Widzimy tendencje konsolidacyjne oraz rosnący udział inwestorów zagranicznych. Wciąż wierzę, że kapitalizacja GPW może się zwiększyć w najbliższych dziesięciu latach 8–10- krotnie, osiągając poziom madryckiej „Bolsy". I pozostaniecie głównym rynkiem regionu.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28