Czarne chmury protekcjonizmu

Samo wprowadzenie ceł na import określonych dóbr z jednego tylko kraju nie może rozwiązać problemu deficytu handlowego.

Publikacja: 13.04.2018 09:20

Michał Dybuła główny ekonomista, Bank BGŻ BNP Paribas

Michał Dybuła główny ekonomista, Bank BGŻ BNP Paribas

Foto: materiały prasowe

Konflikt handlowy między USA a Chinami wkracza w kolejną fazę. W ostatnich dniach byliśmy świadkami zarówno jego eskalacji, jak i łagodzenia. Niepewność co do dalszego rozwoju sytuacji zaczyna jednak negatywnie wpływać na światową koniunkturę, co obrazują m.in. ostatnie spadki wskaźników wyprzedzających dla większości gospodarek, publikowane przez OECD. Słabsze tempo globalnego wzrostu może zaś utrudnić osiągnięcie ostatecznego porozumienia. W dyspucie pomiędzy USA a Chinami Europa pozostaje na razie z boku, m.in. dlatego, że Stany Zjednoczone wyłączyły (czasowo) Unię Europejską, podobnie jak kilka innych krajów z ceł importowych na aluminium i stal, wprowadzonych w marcu. Nie oznacza to jednak, że ryzyko wojny handlowej nas nie dotyczy.

Jednym z istotniejszych powodów narastania nastrojów protekcjonistycznych w USA może być utrzymująca się od lat nierównowaga w obrotach handlowych. Ujemne saldo wymiany handlowej Stanów Zjednoczonych jest z kolei główną przyczyną deficytów na rachunku bieżącym. Problemem nie jest zresztą sama ich skala, ale to, że są one tak trwałe. Chroniczna nierównowaga w handlu z zagranicą powoduje, że finansowane stałym dopływem oszczędności zagranicznych deficyty na rachunku bieżącym zwiększają dług zewnętrzny USA, a co za tym idzie, koszt jego obsługi w przyszłości. Nie stanowiłoby to jeszcze wielkiego kłopotu, o ile deficyt wynikałby przede wszystkim z rosnących inwestycji, które zwiększą potencjał produkcyjny amerykańskiej gospodarki w przyszłości; dobrym przykładem może być tu Polska i niektóre kraje naszego regionu w okresie transformacji. O wiele groźniejsze jest natomiast ujemne saldo rachunku bieżącego, będące skutkiem nadmiernej konsumpcji, spowodowanej na przykład zbyt luźną polityką fiskalną. W efekcie tegorocznych obniżek podatków deficyt budżetowy USA wzrośnie w kolejnych latach do około 4–5 proc. PKB. Jeśli w tym czasie nie zwiększą się oszczędności amerykańskiego sektora prywatnego, popyt na import i w konsekwencji deficyt handlowy i na rachunku bieżącym Stanów Zjednoczonych będą dalej rosnąć.

Nierównowaga w obrotach handlowych w skali globalnej występuje od lat. Co oczywiste, deficyty jednych gospodarek muszą bilansować się z nadwyżkami pozostałych. Stany Zjednoczone i inne kraje anglosaskie, takie jak Wielka Brytania czy Kanada, a także niektóre gospodarki wschodzące, np. Indie i Turcja, systematycznie notują ujemne salda wymiany handlowej. Ich deficyty pokrywają się w zasadzie z dużymi i równie trwałymi nadwyżkami kilku jedynie gospodarek: Chin, Japonii i Korei Południowej oraz strefy euro. Dlaczego jednak permanentne nadwyżki handlowe i na rachunku bieżącym są udziałem tylko niektórych krajów z Europy i Azji?

Polityka fiskalna wydaje się dobrym punktem wyjścia do opisania sytuacji w strefie euro, zwłaszcza że w ostatnich latach stanowi ona dokładne przeciwieństwo amerykańskiej. Do wybuchu globalnego kryzysu finansowego restrykcyjnej polityce budżetowej Niemiec i innych krajów północy kontynentu towarzyszyły strukturalne deficyty finansów publicznych na południu Europy. Przed 2012 r. obroty handlowe oraz rachunek bieżący całej strefy euro były względnie zbilansowane. Wymuszone przez kryzys, drastyczne zacieśnienie fiskalne na peryferiach strefy euro radykalnie zmniejszyło jednak poziom inwestycji i konsumpcji w relacji do oszczędności tych krajów w ostatnich latach. W połączeniu z nadal restrykcyjną polityką budżetową Niemiec spowodowało to pojawienie się i późniejszy wzrost nadwyżki na rachunku bieżącym całej strefy euro. Dodatkowo, widmo deflacji czy wręcz ryzyko rozpadu strefy euro wymusiło bardzo łagodną politykę pieniężną EBC. W jej efekcie doszło do znacznego osłabienia kursu euro w porównaniu z latami 2006–2008, zwiększając konkurencyjność cenową europejskiego eksportu.

Tymczasem w Chinach to nie restrykcyjna polityka fiskalna czy słabość inwestycji, ale nadmierne oszczędności sektora gospodarstw domowych wydają się być głównym powodem trwałych nadwyżek handlowych i na rachunku bieżącym. Nadmiar tych oszczędności w Państwie Środka może wynikać zarówno z niedostatecznego poziomu zabezpieczenia emerytalnego społeczeństwa, prowadzonej od dziesięcioleci polityki jednego dziecka czy wreszcie wciąż dominującej własności państwowej w sektorze przedsiębiorstw i niewielkiej skali dystrybucji zysków korporacyjnych do sektora gospodarstw domowych. Z kolei w Japonii, chociaż dodatnie saldo wymiany handlowej zmniejsza się, odzwierciedlając zmiany demograficzne (starzenie się społeczeństwa), duża nadwyżka na rachunku bieżącym utrzymuje się od lat. Jest ona przede wszystkim skutkiem rosnących dochodów japońskich inwestycji zagranicznych, dokonanych w latach poprzednich.

Trwałe zmniejszenie nierównowagi w globalnych obrotach handlowych, niepociągające za sobą istotnego osłabienia wzrostu gospodarczego na świecie, wymagałoby jednoczesnych zmian w krajowej polityce gospodarczej Stanów Zjednoczonych, strefy euro i Chin. Ich celem powinno być zwiększenie stopy oszczędności w USA oraz jej spadek, czyli wzrost inwestycji i konsumpcji, w Europie i Azji. Nie wydaje się jednak, by takie zmiany były obecnie przedmiotem rozważań decydentów w największych gospodarkach świata. Dlatego też szanse na samoistne zmniejszenie się nierównowagi w globalnych obrotach handlowych wydają się raczej niewielkie. To z kolei może rodzić pokusę dalszych działań protekcjonistycznych, zwiększając ryzyko wojny handlowej, i to nie tylko pomiędzy USA a Chinami.

Samo wprowadzenie ceł na import określonych dóbr z jednego tylko kraju nie może bowiem rozwiązać problemu deficytu handlowego. Przykładem mogą być cła na import aluminium i stali. Ich wprowadzenie zwiększa ceny tych metali w USA, istotnie obciążając amerykański przemysł motoryzacyjny, gdyż wkład surowcowy stanowi około 45–50 proc. kosztów wyprodukowania samochodu. Ponieważ jednak koszty produkcji dla zagranicznych koncernów motoryzacyjnych nie rosną, uzyskują oni przewagę konkurencyjną na amerykańskim rynku. W rezultacie import aut do USA zapewne się zwiększy. W tym kontekście nie powinno dziwić, że prezydent USA zagroził Unii Europejskiej wprowadzeniem 35-proc. ceł na import samochodów. Byłyby one wręcz logiczną konsekwencją wprowadzenia ceł na aluminium i stal.

Biorąc pod uwagę dynamikę obecnego sporu, trudno przewidzieć, jakie będą kolejne kroki USA, Chin i być może innych kluczowych gospodarek światowych w dziedzinie polityki handlowej. Należy mieć jednak nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji konfliktu. Niedawne badania akademickie, np. McKibbin & Stoeckel („Some Global Effects of President Trump's Economic Program", 2017) wskazują, że nawet „umiarkowana" globalna wojna handlowa, czyli średni wzrost stawek celnych o 10 pkt proc. na świecie, doprowadziłaby do znaczącego osłabienia aktywności gospodarczej. Kraje najbardziej uzależnione od eksportu ucierpiałyby oczywiście najmocniej. Zdaniem wyżej wymienionych autorów w przypadku Chin wzrost PKB obniżyłby się o ponad 4 pkt proc. po roku od podwyżki globalnych ceł, w Niemczech o prawie 4 pkt proc., a w krajach naszego regionu o około 3,5 pkt proc. W Polsce skala osłabienia byłaby zapewne nieco mniejsza niż w bardziej zorientowanych na eksport gospodarkach Europy Środkowej i Wschodniej, zapewne jednak wystarczająco dotkliwa, by mieć negatywny wpływ na perspektywy inwestycji oraz krajowy rynek pracy.

Felietony
Praktyczny wymiar istotności
Felietony
Będą zwolnienia! Fajnie?
Felietony
DORA i nowi sygnaliści
Felietony
Stan gospodarki sprzyja krajowym obligacjom
Materiał Promocyjny
Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?
Felietony
Zawsze uważaj, z kim rozmawiasz
Felietony
Dywersyfikacja portfela obligacji