Giełda lepiej wróży niż sondaże

Zachowanie giełdy na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi dotychczas pozwalało przewidzieć ich wynik. Te wybory są jednak inne.

Aktualizacja: 03.11.2016 14:57 Publikacja: 22.08.2016 14:00

Siedziba nowojorskiej giełdy. To tam zaprzysiężono prezydenta Jerzego Waszyngtona.

Siedziba nowojorskiej giełdy. To tam zaprzysiężono prezydenta Jerzego Waszyngtona.

Foto: Archiwum

 

Rynek akcji rzadko się myli. Przynajmniej w przypadku wyborów prezydenckich w USA. Jeśli w okresie trzech miesięcy przed wyborami indeks S&P 500 rośnie, to zwykle wygrywa kandydat partii rządzącej. Jeśli spada, to przegrywa. Od 1928 r. sprawdziło się to aż w 86 proc. Próżno szukać takiej dokładności w renomowanych ośrodkach badawczych czy wśród uniwersyteckich ekspertów. Ta prawidłowość sprawdziła się przy okazji wszystkich wyborów prezydenckich od 1984 r. I tak w 2012 r. demokrata Barack Obama został wybrany na drugą kadencję, wygrywając z republikaninem Mittem Roomneyem, a S&P 500 wzrósł w przedwyborczych trzech miesiącach o 2,5 proc. W pamiętnym roku 2008 John McCain, kandydat rządzących w Białym Domu republikanów, przegrał z Obamą, a S&P 500 stracił w przedwyborczych miesiącach 19,5 proc. W 2000 r., gdy giełda odczuwała skutki pęknięcia bańki internetowej, wiceprezydent Al Gore przegrał z George'em W. Bushem, a w 2004 r., gdy S&P 500 rósł na fali przedkryzysowego boomu, Bush pokonał demokratę Johna Kerry'ego. Bill Clinton zwyciężył z Bushem seniorem w 1992 r., gdy S&P 500 tracił, i z Bobem Dole'em w 1996 r., gdy na giełdzie była dobra koniunktura. Jeśli ta prawidłowość ma się sprawdzić w tym roku, to Hillary Clinton powinna wygrać w cuglach z Donaldem Trumpem. S&P 500, Dow Jones Industrial i Nasdaq biją bowiem rekord za rekordem.

Między Carterem a Reaganem

– Rynek do pewnego stopnia jest lustrem gospodarki. Kandydat partii rządzącej jest więc na wygranej pozycji, jeśli rynek jest już stosunkowo zdrowy. Ale zdarzają się okoliczności, że rynek może mówić jedno, a nie mieć takiego wpływu na wybory jak sugerowałaby przeszłość – twierdzi Crit Thomas, strateg z amerykańskiego funduszu Touchstone Investments.

Od 1928 r. ścisła korelacja między zachowaniem indeksu S&P 500 oraz wynikiem wyborów prezydenckich w USA została przerwana jedynie trzykrotnie. W trzech przedwyborczych miesiącach 1956 r. S&P 500 stracił 2,6 proc., ale mimo to gen. Dwidght Eisenhower zdobył reelekcję. Jego przeciwnikiem był jednak wówczas słaby liberalny demokrata Aldai Stevenson, a na korzyść Eisenhowera zadziałały dwa potężne kryzysy międzynarodowe – powstanie węgierskie oraz wojna o Kanał Sueski. Kampania była również wyjątkowa, dlatego że po raz pierwszy na dużą skalę wykorzystano w niej telewizję, a tak się akurat złożyło, że Eisenhower miał bardziej chwytliwe spoty wyborcze. W 1968 r. Richard Nixon wygrał z kandydatem rządzących demokratów Hubertem Humphreyem, mimo że S&P 500 wzrósł w trzy miesiące przed wyborami o 6,5 proc. Tamta kampania również była wyjątkowa. Prezydent Lyndon Johnson ze łzami w oczach rezygnował z ubiegania się o reelekcję, popularny kandydat demokratów Robert Kennedy został zastrzelony, na konwencji demokratycznej doszło do zamieszek, kraj zmagał się z wojną wietnamską i zamieszkami rasowymi, a Nixon wydawał się wielu Amerykanom kandydatem, który wreszcie zaprowadzi w kraju porządek. W 1968 r. startował do wyborów również silny kandydat trzeciej partii – gubernator Alabamy George Wallace, mający u boku zasłużonego gen. lotnictwa Curtisa LeMaya. Zachowanie rynku akcji było więc zapewne jedną z ostatnich rzeczy, na które zwracali uwagą wyborcy. Podobnie było w 1980 r., gdy Ronald Reagan zmiażdżył rządzącego demokratę Jimmy'ego Cartera, choć S&P 500 wzrósł w trzy przedwyborcze miesiące o 6,7 proc. Carter był wówczas powszechnie postrzegany jako słaby przywódca nieradzący sobie z sowieckim oraz irańskim zagrożeniem. Reagan był zaś słusznie uznawany przez miliony wyborców za człowieka, który „uczyni Amerykę znów wielką".

W tym roku mamy zaś wszystkie czynniki, które w przeszłości sprawiały, że korelacja między rynkiem akcji a wynikiem wyborów prezydenckich została zachwiana. Mamy więc kandydatkę partii rządzącej posiadającą duży elektorat negatywny (w pierwszej trójce na liście bestsellerów „New York Timesa" znalazły się książki wymierzone w Hillary Clinton), przeciwko której startuje obdarzony charyzmą populista, mamy okres podwyższonych zagrożeń geopolitycznych, mamy głębokie podziały w obu głównych partiach oraz stosunkowo silnych kandydatów trzecich partii (Garry Johnson, kandydat libertarianów, ma w niektórych sondażach nawet 10 proc. poparcia, a głosy rozczarowanych demokratów może przyciągać kandydatka Zielonych Jill Stein). To pod wieloma względami najbardziej niezwykłe wybory od kilku dekad.

Co najmniej dwa razy zdarzyło się też, że bardzo mało brakowało, by korelacja między zachowaniem rynku a wynikiem wyborów została przerwana. W ciągu trzech przedwyborczych miesięcy w 1960 r. indeks S&P 500 spadł o 0,7 proc., a kandydat republikanów Richard Nixon przegrał z demokratą Johnem F. Kennedym. Bardzo niewiele jednak brakowało, by wygrał. Przewaga Kennedy'ego w skali całego kraju była niewielka, a o jego zwycięstwie zaważyły najprawdopodobniej nieprawidłowości wyborcze. Mafia kupowała w Chicago głosy na rzecz JFK, co zapewniło mu zwycięstwo w kluczowym stanie. W 2000 r. niewiele zaś brakowało, by wybory wygrał kandydat demokratów Al Gore, pomimo że był to kiepski rok dla giełdy. Wszystko rozbiło się o głosy elektorskie na Florydzie, gdzie zwyciężył, dzięki decyzji Sądu Najwyższego, George W. Bush.

Niektórzy analitycy wskazują również, że zachowanie giełdy przestało być już dobrym wskaźnikiem ogólnych nastrojów w gospodarce. Od marca 2009 r. S&P 500 rósł średnio co kwartał o 3,7 proc., gdy PKB zwiększał się średnio o 0,9 proc. Różnica w tempie tych zwyżek była największa od drugiej wojny światowej. Wzrosty na giełdzie były zaś napędzane w dużym stopniu nie tyle poprawą wyników spółek, ile luźną polityką pieniężną Fedu. – Nie jestem pewny, czy korelacja z przeszłości wiele znaczy w środowisku, jakie teraz mamy. Niezależnie od naszego wieku, nikt z nas nie widział takich wyborów, jakie będziemy mieć, ani takiej polityki pieniężnej, jaką mamy od kilku lat – wskazuje Hank Smith, zarządzający w amerykańskiej firmie Haverford Trust Co.

Kości są jeszcze w grze

Wybory prezydenckie w USA zostaną przeprowadzone 8 listopada. W kluczowy okres przedwyborczy rynek ledwo co wskoczył. Na razie jest pełen optymizmu, ale wszystko się może jeszcze zdarzyć. Negatywnie zaskoczyć inwestorów może np. Rezerwa Federalna, zbyt wcześnie podnosząc stopy procentowe. Hossa w USA trwa już od wiosny 2009 r. i jest drugim pod względem długości rynkiem byka w historii Stanów Zjednoczonych. Wielu analityków wątpi więc, czy indeks S&P 500 może jeszcze mocno wzrosnąć po pobiciu rekordu. Mediana prognoz analityków dla tego indeksu zebranych przez Bloomberga jest dosyć ostrożna. Mówi ona, że na koniec roku S&P będzie na poziomie 2146 pkt, czyli... nieco niżej niż w zeszłym tygodniu. Najbardziej pesymistyczna prognoza, autorstwa stratega HSBC, mówi o 1960 pkt, najbardziej optymistyczna, napisana przez analityka firmy Fundstrat, przewiduje 2325 pkt na koniec roku. – Przed kilkoma dniami amerykańska giełda ustanowiła historyczny rekord, indeks S&P pokonał poziom 2190 punktów. Obecne wzrosty są jednak nietypowe. Indeksy osiągają kolejne szczyty bez szczególnej euforii wśród inwestorów. Indeks powoli i mozolnie wspina się na coraz wyższe poziomy przy niewielkiej dziennej zmienności. Taka sytuacja spowodowana jest rekordowo niskimi stopami procentowymi oraz programem luzowania ilościowego QE – mówi „Parkietowi" Konrad Grzelec, analityk BGŻOptima.

Donald Trump już zaczynać straszyć przeceną na giełdzie, być może licząc, że rynkowa korekta przełoży się na wzrost niezadowolenia Amerykanów z sytuacji gospodarczej i co za tym idzie zwyżkę poparcia dla niego. – Jeśli stopy procentowe pójdą w górę, zobaczycie coś, co nie będzie ładne. To wszystko jest wielką bańką – mówił Trump na początku sierpnia.

Paradoksalnie może to zamienić się w samospełniający się scenariusz. Jeśli Trump zyska dużą przewagę w sondażach, inwestorzy mogą dać się ponieść niepokojowi. – Rynkiem w najbliższym czasie mogą zachwiać dwa czynniki: od dawna zapowiadana i wielokrotnie odkładana podwyżka stóp procentowych oraz ewentualne zwycięstwo Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich – uważa Grzelec. Jego zdaniem inwestorów mogą m.in. wystraszyć plany ograniczenia wydatków rządów, widmo wojny handlowej z Chinami i renegocjacji układu handlowego NAFTA. – Inwestorzy cenią bezpieczeństwo i przewidywalność, a tego Donald Trump z całą pewnością nie zapewnia. Pamiętajmy też, że giełdy z wyprzedzeniem starają się dyskontować wydarzenia – jeżeli pojawią się sondaże przedwyborcze dające Trumpowi szansę na zwycięstwo, czekają nas duże spadki. W przeciwnym razie wzrosty mogą być kontynuowane – dodaje Grzelec.

Niektórzy analitycy wskazują na cykl prezydencki, teorię mówiącą, że druga połowa kadencji prezydenta USA jest zwykle lepsza dla rynków niż pierwsza. W przypadku obu kadencji Baracka Obamy to się jednak nie sprawdziło. Można jednak zauważyć inne korelacje, które mogą dać o sobie znać w przypadku zmiany władzy w Białym Domu. – Indeks S&P500 zyskiwał 19 razy, z 28 lat wzrostowych dla amerykańskiego PKB, kiedy Biały Dom i Kongres były pod kontrolą różnych partii. Natomiast przy badaniu 10 lat spadkowych można zauważyć, że przy 7 z nich prezydentem był republikanin, a 3 razy demokrata. Statystycznie dla rynku najlepiej jest, kiedy władzę sprawują jednocześnie dwie partie na różnych stanowiskach, co zwykle prowadzi do wzrostu na rynku akcji, pokrywa się to z obecnym układem sił, gdyż Kongres zdominowany jest przez republikanów, a w Białym Domu urzęduje demokrata – wskazuje w rozmowie z „Parkietem" Dariusz Świniarski, zarządzający portfelami TMS Brokers.

Analitycy widzą więc, że również z tego powodu Trump byłby niekorzystny dla nowojorskiej giełdy. – Obecnie historycznie wysokie poziomy amerykańskich indeksów potwierdzają, że ostatni rok zarówno statystycznie, jaki i w przypadku prezydentury Obamy jest dobry dla rynku akcji. Jeżeli listopadowe wybory wygrałby Trump, to zaistniałaby niekorzystna sytuacja, kiedy to władze w Kongresie i Białym Domu sprawowałaby jedna partia oraz prezydentem byłby republikanin, co statystycznie sugerowałoby większe prawdopodobieństwo recesji w 2017 r., co jednocześnie sugerowałoby spadek na rynku akcji – prognozuje Świniarski.

[email protected]

Gospodarka światowa
Strefa euro wróciła do wzrostów. Powiew optymizmu
Gospodarka światowa
USA. Vibecesja, czyli gdy dane rozmijają się z nastrojami zwykłych ludzi
Gospodarka światowa
USA: Odczyt PKB rozczarował inwestorów
Gospodarka światowa
PKB USA rozczarował w pierwszym kwartale
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO
Gospodarka światowa
Nastroje niemieckich konsumentów nadal się poprawiają
Gospodarka światowa
Tesla chce przyciągnąć klientów nowymi, tańszymi modelami