Geek, miliarder... biznesmen?

Kosmiczna wycena Facebooka w dniu giełdowego debiutu miała być efektem wiary inwestorów w geniusz jego założyciela Marka Zuckerberga i zdolność przekucia popularności portalu w komercyjny sukces. A jednak zaraz potem notowania firmy zaczęły mocno spadać. Czyżby inwestorzy uświadomili sobie, że ten paradujący w klapkach ekscentryczny 28-latek może nie sprostać ich wygórowanym oczekiwaniom?

Aktualizacja: 18.02.2017 13:32 Publikacja: 23.05.2012 06:06

Mark Zuckerberg musi czuć się bardzo cool. Dzięki wycenie Facebooka na ponad 100 mld dolarów z?mająt

Mark Zuckerberg musi czuć się bardzo cool. Dzięki wycenie Facebooka na ponad 100 mld dolarów z?majątkiem około 20 mld dolarów przebojem wszedł do?pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi świata. fot. Bloomberg

Foto: Archiwum

Sean Parker, twórca Napstera, w głośnym filmie „The Social Network" mówi do Marka Zuckerberga: „Milion dolarów nie jest wcale cool. Wiesz, co jest cool? Miliard dolarów".

W cztery lata od uruchomienia firmy został najmłodszym miliarderem na świecie. Teraz, gdy giełda wycenia największy portal społecznościowy na ponad 100 mld dolarów, Zuckerberg musi się czuć bardzo cool. Z majątkiem około 20 mld dolarów 28-letni Zuckerberg wszedł przebojem do pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi świata.

Już teraz jest jednym z najbardziej wpływowych. Tygodnik „Time" w ubiegłym roku przyznał mu szóste miejsce w swoim rankingu, m.in. przed Angelą Merkel, kanclerz Niemiec. Rok wcześniej ten sam tygodnik uznał go za jednego ze stu najbardziej wpływowych ludzi w historii i człowiekiem roku.

Szef na luzie

„Jestem Barack Obama, facet, który sprawił, że Mark Zuckerberg założył marynarkę i krawat" – tak zaczął ubiegłoroczne spotkanie z pracownikami Facebooka prezydent USA.

To był jednak wyjątek poczyniony dla pierwszej osoby w państwie, choć i wówczas Mark Zuckerberg pozostał w obuwiu sportowym. Na pierwsze spotkanie z inwestorami podczas roadshow przed ofertą publiczną Facebooka pojechał ubrany w szarą koszulkę, dresową bluzę z kapturem, dżinsy i adidasy (magazyn „GQ" uznał go za najgorzej ubranego mężczyznę w Dolinie Krzemowej). Na innym spotkaniu w Bostonie nie pojawił się w ogóle, przysyłając jedynie nagranie wideo. Co prawda nie zakłada już japonek i nie każe pisać sobie na wizytówce (tak zrobił na studiach) „I'm CEO, Bitch!", ale takie lekceważenie mocno wstrząsnęło inwestorami. Bezustannie biją się z wątpliwościami, czy powinni wydać miliardy na firmę „nastolatka". Nie wiedzą, co tak naprawdę myśli. A przecież dysponuje w spółce władzą absolutną.

Zuckerberg bezustannie mówi o swojej misji. A inwestorzy nie chcą o niej słyszeć, chcą zarabiać pieniądze. – Od zawsze na pierwszym miejscu stawialiśmy naszą społeczną misję, usługi, których dostarczamy, oraz ludzi, którzy z nich korzystają – mawia szef Facebooka. Czy rzeczywiście się tym tak przejmuje? Trudno powiedzieć. Przyznał przecież, że zaoferował jednemu z kolegów z Harvardu dostęp do danych użytkowników serwisu, a o nich samych powiedział: „Oni mi ufają, ci cholerni durnie".

W ubiegłym roku Mark Zuckerberg i były szef Google Eric Schmidt ostrzegli światowe rządy przed nadmierną kontrolą Internetu. Tymczasem w ostatnie święta Bożego Narodzenia, jak gdyby nigdy nic, szef Facebooka odwiedził Wietnam, kraj, którego władze blokują swoim obywatelom dostęp do jego portalu. Wypoczywał nad malowniczą zatoką Ha Long, a w górskiej miejscowości Sapa przejechał się wierzchem na bawole.

Angelina Jolie Internetu

Zuck, bo tak nazywają go znajomi, w kilka lat z nieco autystycznego programisty komputerowego, nie radzącego sobie z kontaktami z otoczeniem, stał się celebrytą. Minęły czasy, gdy unikał mediów, a podczas wystąpień publicznych pocił się i jąkał. Teraz regularnie pojawia się na czołówkach gazet i okładkach magazynów, gościnnie występował w serialu „Simpsonowie", doczekał się nawet komiksu, którego jest bohaterem. Zgodził się na współpracę przy książce o firmie „Efekt Facebooka". – Zuckerberg stał się Angeliną Jolie Internetu – mówi Nick Denton, założyciel plotkarskiej strony Gawker.

Stał się bardziej otwarty w kontaktach międzyludzkich. Zaprosił nawet pracowników na pokaz kinowego hitu „The Social Network", mimo że przedstawia Zuckerberga w niekorzystnym świetle. Pokazuje konflikt z przyjacielem ze studiów oraz współwłaścicielem Facebooka Eduardo Saverinem. Za jego plecami Zuckerberg miał go pozbawić większości udziałów. Na ekranie padają też?oskarżenia o kradzież pomysłu na serwis społecznościowy wysuwane przez braci Winkelvoss. Obie sprawy dały początek wieloletnim wojnom sądowym, które ostatecznie zakończyły się ugodami i wypłaceniem odszkodowań przez Zuckerberga.

Z jego profilu na Facebooku raczej niewiele można się o nim dowiedzieć. Lubi słuchać Linkin Park, Daft Pank, Nirvany, ale i Lady Gagi. Kibicuje drużynie Yankees, lubi tenisa i szermierkę. To wielbiciel kultury starożytnej i Juliusza Cezara. Ostatnio więcej jest o jego małym piesku, który wabi się Bestia. Ze względu na właśnie poślubioną żonę Priscillę Chan Zuckerberg uczy się chińskiego. Wiadomo, że mieszka w skromnym domu w Palo Alto w Kalifornii i jeździ niedrogim, nie- rzucającym się w oczy samochodem – czarną Acurą TSX.

Szef Facebooka jak większość znanych budujących wielkie firmy komputerowych maniaków (tzw. geeków) ma oczywiście swoje dziwactwa. Na przykład co roku stawia sobie nowe wyzwania. W ubiegłym było nim nauczenie się wdzięczności za pokarm, który spożywa. W jaki sposób? – Jedyne mięso, jakie jadam, pochodzi od zwierząt, które sam zabiłem – ogłosił Zuckerberg. A na swojej stronie na Facebooku dorzucił garść szczegółów: „Właśnie zabiłem świnię i kozę" – napisał. Zrobił to w najbardziej humanitarny sposób, podrzynając gardło.

Jak Zuckerberg został hot

Jest wtorek, godz. 22, w pokoju akademika podpity Zuckerberg, rzucony właśnie przez dziewczynę, pisze bloga i w jego trakcie dochodzi do wniosku, że fajnie byłoby „zestawiać ze sobą zdjęcia poszczególnych studentów, czasem dla zabawy, podstawiając do pary zdjęcie jakiegoś zwierzęcia hodowlanego". Włamuje się do centralnej bazy danych i ściąga fotografie studentów Harvardu. Tak powstaje Facemash, serwis, w którym studenci głosują na osoby z zestawionych par. Wybierają, która osoba jest „hot", a która „not". Za naruszenie prywatności tych osób Zuckerberg zostaje zawieszony w prawach studenta, ale 22 tys. odsłon w ciągu godziny i przeciążenie całej sieci Harvardu powoduje, że robi się o nim głośno. Zaraz potem z grupą przyjaciół z uczelni tworzy serwis Thefacebook, w którym zarejestrowani użytkownicy mogą wyszukiwać kolegów ze szkoły i wysyłać sobie wiadomości oraz zdjęcia. Tak zaczyna się błyskotliwa biznesowa kariera Zuckerberga.

Jako młody geniusz komputerowy ten syn nowojorskich lekarzy dał się poznać już przed studiami na Harvardzie. Mając 11 lat przeczytał książkę „C++ dla żółtodziobów", o tajnikach programowania. Jako 16-latek uruchomił aplikację o nazwie Synapse, służącą do odtwarzania muzyki (rozpoznawała preferencje muzyczne właściciela na podstawie jego wcześniejszych wyborów).

Facebook jest wielkim sukcesem. Jeszcze w 2004 roku ma?milion aktywnych użytkowników, w 2007 – 50 mln, 2009 – 150 mln, a obecnie 900 mln. Jednak Zuckerberg wciąż nie zamienił go w komercyjny?sukces, na jaki liczą inwestorzy.

Niestety, robienie biznesu w Internecie przypomina chodzenie po ruchomych piaskach. Szybko zmieniają się tu mody i technologia. Pojawiają znienacka nowi konkurenci, których trzeba dusić w zarodku. Dopiero co szef Facebooka musiał wydać okrągły miliard dolarów na Instagram, serwis umożliwiający dzielenie się zdjęciami, choć nie wykazuje on nawet dolara zysku. Pewnie gdzieś w akademiku czy przydomowym garażu ktoś pracuje już nad czymś rewolucyjnym, co zrzuci Zuckerberga z piedestału. Boją się tego inwestorzy i także pewnie dlatego na giełdzie z balona z napisem Facebook tak szybko zaczęło uchodzić powietrze.

[email protected]

Kontrowersje po debiucie

Pomimo dobrej koniunktury na Wall Street, akcje Facebooka taniały wczoraj drugi dzień z rzędu. Rano kosztowały już niespełna 31 USD, czyli niemal 9 proc. mniej niż na zamknięciu poniedziałkowej sesji i aż 18,4 proc. poniżej ceny emisyjnej. Po południu papiery portalu społecznościowego odrobiły częściowo te straty, za to nie ustało poszukiwanie winnych ich rozczarowującego zachowania po piątkowym debiucie Facebooka.

Fala krytyki ze strony inwestorów, którzy kupili w ofercie publicznej akcje portalu Marka Zuckerberga i ponieśli na tym straty, spadła na bank Morgan Stanley, głównego gwaranta tej transakcji. Agencja Reutera podała wczoraj, że kilka dni przed debiutem Facebooka analityk branży internetowej z Morgana Stanleya drastycznie obniżył prognozę tegorocznych przychodów portalu. Choć było to spowodowane ostrzeżeniem samej spółki, zawartym w aktualizacji prospektu emisyjnego, a analitycy banków gwarantujących oferty akcji są zobowiązani do niezależności od ich sprzedawców, inwestorzy, do których dotarły obniżone prognozy banku, byli tym bardzo zaskoczeni.

GS,bloomberg,reuters

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty