Dewaluacja boliwara fuerte o 96 proc. czy prognozy mówiące o inflacji sięgającej 1 mln proc. robią wrażenie nawet na osobach, które nie potrafią znaleźć tego kraju na mapie. Możemy więc usłyszeć wiele amatorskich analiz mówiących np. że „socjalizm" w Polsce jest już prawie na wenezuelskim poziomie i rychło czeka nas podobna katastrofa. Dlatego też przeżyłem miłe zaskoczenie, czytając poświęconą Wenezueli książkę Wojciecha Ganczarka „Upały, mango i ropa naftowa". Ganczarek to polski fizyk i matematyk podróżujący po Ameryce Łacińskiej. Spędził w Wenezueli wiele miesięcy i miał okazję uważnie przyjrzeć się tamtejszym porządkom i społeczeństwu. Jego książka jest na pierwszy rzut oka jednym z typowych podróżniczych reportaży. Różni się ona jednak od nich o tyle, że zawiera naprawdę solidny zestaw twardych danych oraz innych informacji poświęconych wenezuelskiej gospodarce, polityce i społeczeństwu. Autor zamieścił w niej wywiady z lokalnymi przedsiębiorcami, naukowcami, uczestnikami opozycyjnych protestów oraz dla równowagi ze zwolennikami systemu zbudowanego przez Hugo Chaveza. Opisuje realia, z którymi muszą się zmagać wenezuelscy przedsiębiorcy oraz zwykli ludzie polujący na artykuły pierwszej potrzeby. Autor pokazuje, że mimo kryzysu toczy się (a raczej toczyło się tam w 2014–2015 r.) często w miarę normalne życie. Bardzo krytycznie patrzy na wenezuelski rząd, ale również na opozycję i poprzednie ekipy rządzące. Pokazuje, że obecny kryzys gospodarczy ma korzenie w polityce prowadzonej na wiele dekad przed rządami Chaveza. Analizuje również tamtejszą, bardzo ciekawą mentalność. A to wszystko okraszone opisami miejskiego i wiejskiego życia, przyrody, kultury oraz relacji damsko-męskich. Czytając jego książkę, żal mi było, że taki piękny kraj tak się marnuje. Odniosłem też wrażenie, że Wenezuela nie miała dobrego gospodarza od obalenia w 1958 r. wojskowego dyktatora Marcosa Pereza Jimeneza... HK