Liczba wniosków o wydanie interpretacji podatkowych spada w ostatnich latach dość znacząco. Nie wiem, czy jest to efektem swoistej paniki wśród podatników, która przejawia się m.in. w tym, żeby mieć jak najmniejszy kontakt z organami, czy wynika z jakości interpretacji i ich coraz mniejszej przydatności praktycznej. No bo przecież można zapytać skarbówkę, czy prenumerata „Parkietu" jest kosztem uzyskania przychodu z inwestycji kapitałowych, aby potem dowiedzieć się w trakcie kontroli, że interpretacja dotyczy innego stanu faktycznego, bo podatnik pytał o „Parkiet" papierowy, a faktycznie korzysta z elektronicznego...

Wychodzi jednak na to, że fiskus martwi się spadkiem liczby wydawanych interpretacji. Dlaczego? Zapewne z powodu zmniejszenia wpływów budżetowych z tego tytułu. Przesadzam z prostym wnioskiem? Raczej nie, bo dowodem na taką motywację może być projekt zmian w ordynacji podatkowej, który przewiduje 50-krotny wzrost opłat za udzielenie interpretacji przepisów podatkowych w sprawach skomplikowanych. Oznacza to, że za otrzymanie urzędowej wykładni pokręconych przepisów, która to wykładnia często sprowadza się do uznania stanowiska wnioskodawcy, według dzisiejszych stawek będziemy musieli zapłacić 2 tys. zł i dalej bez gwarancji, że taka interpretacja ochroni nas przed czymkolwiek.

Absurdalność pomysłu sprowadza się do tego, że za coraz mniej użyteczne interpretacje trzeba płacić coraz więcej, a lista powodów do składania wniosków nie maleje, bo przepisy podatkowe są coraz bardziej złożone. Coraz bardziej złożone i niejasne stają się też przepisy dotyczące samych interpretacji, bo ustawodawca otwiera furtkę tak, aby organy skarbowe mogły same stwierdzać, czy należy się opłata standardowa czy mocno podwyższona.

Podatnicy jednak będą mieli więcej dylematów w związku z projektem nowelizacji ordynacji niż urzędnicy. Zapowiada się bowiem zmaterializowanie pomysłu kontroli na życzenie, jako jednego z narzędzi zapewnienia sobie świętego spokoju. Taki audyt przeprowadzony przez funkcjonariuszy fiskusa ma być odpłatny, a proponowane „wynagrodzenie za usługę" liczone co najmniej w tysiącach złotych, w dodatku – podobnie jak w przypadku interpretacji – należne od każdej zbadanej przez kontrolerów transakcji. Warto?

Może warto... Nie wiem. Zapewne niejeden zarząd niejednej spółki zamówi sobie niejedną analizę. Najpierw wynajmie renomowanego doradcę podatkowego. Ten w swej opinii zapewne napisze, że przepisy są sprzeczne lub niejednoznaczne i w związku z tym warto wystąpić z wnioskiem o interpretację. Po jej otrzymaniu, zwłaszcza jeśli interpretacja będzie mało przekonująca, niejeden zarząd zdecyduje się zapewne na ponowne wynajęcie renomowanego doradcy podatkowego, aby ten stwierdził, czy występują jakieś ryzyka związane ze stosowaniem interpretacji w praktyce, a wtedy doradca przekonująco uzasadni, że można spróbować zamówić kontrolę na życzenie, która zweryfikuje dotychczasowe próby rozstrzygnięcia wątpliwości. Najgorzej będzie, gdy wszystkie analizy renomowanego doradcy, interpretatora i kontrolera zakończą się dla zarządu decyzją wymiarową, bo wtedy okaże się, że cała podatkowa przygoda była kosztowna podwójnie. Zapłaciliśmy tysiące doradcy, interpretatorowi i kontrolerowi, a na koniec drugie tysiące podatku...