Lex Bumech

W czasach powszechnej dostępności technologii informatycznych przygotowanie fałszywego dokumentu nie wydaje się skomplikowane.

Publikacja: 17.05.2017 06:00

Marcin Kuchciak analityk, irradar.com

Marcin Kuchciak analityk, irradar.com

Foto: materiały prasowe

Pod koniec marca akcje Bumechu znalazły się w centrum zainteresowania inwestorów, po tym jak spółka poinformowała, że chiński inwestor przekroczył 5 proc. głosów i zamierza zwiększyć zaangażowanie. 22 i 23 marca kapitalizacja spółki niemal się podwoiła. Chiński inwestor okazał się jednak fikcją. Sprawą zajęła się KNF, a następnie prokuratura. Notowania zostały zawieszone na trzy tygodnie, a cała sprawa podważyła po raz kolejny zaufanie do rynku kapitałowego.

Sprawa wydaje się wielowątkowa. Warto się jej przyjrzeć z punktu widzenia emitenta, do którego trafia podejrzane zawiadomienie o nabyciu znacznego pakietu akcji, mające ewidentne znaczenie cenotwórcze. Emitent ma obowiązek niezwłocznej publikacji raportu bieżącego o otrzymanym zawiadomieniu akcjonariusza. Nie może wstrzymać jego publikacji, nawet jeżeli zawiadomienie okaże się nad wyraz nieudolną próbą fałszerstwa.

W przypadku Bumechu zawiadomienie było raczej spreparowane w sposób amatorski. Świadczy o tym choćby jakość translacji na język angielski i rozbieżność między podpisem osoby zawiadamiającej a podpisem tej samej osoby pod raportem rocznym umieszczonym na stronie WWW China Coal Energy.

Bumech ujawnił, że badając treść zawiadomienia, ograniczył się do ustalenia, że inwestor chiński istnieje i jest spółką giełdową. Nie porównał podpisów na obu dokumentach, co być może było spowodowane nagłym wzrostem kursu i ciążącym na nim obowiązku niezwłocznej publikacji raportu bieżącego. Dodatkowo w treści zawiadomienia znalazł się numer telefoniczny China Coal przypisany do działu relacji inwestorskich (a nie ogólna centrala), co jest raczej rzadkością, a ponadto adres e-mailowy w treści zawiadomienia był adresem ogólnym, a nie działu IR – rozbieżność: telefon do działu IR i e-mail z aliasem ogólnym.

O błędy nietrudno w takim przypadku, choć zdecydowanie inaczej wyglądałaby w kontekście jakości relacji inwestorskich publikacja raportu z informacją o nowym akcjonariuszu i równoczesna publikacja informacji, że emitentowi coś się w sprawie nie zgadza, najlepiej poparta kontaktem telefonicznym z akcjonariuszem. Azjaci cenią kurtuazyjność i z pewnością byliby zadowoleni, że kontaktuje się z nimi emitent, chcąc powitać ich w gronie akcjonariuszy, a wówczas sprawa by się błyskawicznie wyjaśniła. To jednak analiza ex post, która jest o wiele łatwiejsza niż ex ante, co zwykle trapi historyków, a emitenci co do zasady zakładają działanie w dobrej wierze.

W czasach powszechnej dostępności do technologii informatycznych przygotowanie fałszywego dokumentu nie wydaje się skomplikowane. To oznacza, że przypadek Bumechu może dotknąć każdego. Na gruncie obowiązującego prawa emitent wydaje się bezbronny. Musi publikować sfalsyfikowane zawiadomienie, ewentualnie przeprowadzić wewnętrzne śledztwo i w razie wątpliwości podzielić się jego wynikami z publicznością i nadzorem finansowym.

Pewną podpowiedź rozwiązania tego stanu rzeczy zawiera nowelizacja dyrektywy 2007/36/WE, przyjęta na początku kwietnia. Powinna ona zostać wprowadzona do polskiego porządku prawnego w 2019 r., niemniej, jak się wydaje, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby obecnie zastanowić się nad skorzystaniem z jej dobrodziejstw. Na mocy dyrektywy emitenci będą mieli ułatwioną identyfikację akcjonariuszy. Pośrednicy (firmy inwestycyjne, instytucje kredytowe i centralne depozyty papierów wartościowych) na żądanie spółki będą zobowiązani ujawnić akcjonariuszy posiadających co najmniej 0,5 proc. głosów (o ile państwo członkowskie nie ustali niższego minimalnego pułapu ujawnienia). Tego typu rozwiązanie w ograniczonym zakresie działa już w Holandii od 2013 r., gdzie emitent może żądać ujawnienia mu przez Euroclear Nederland lub jego uczestników na 60 dni przed odbyciem się walnego zgromadzenia listy akcjonariuszy posiadających co najmniej 0,5 proc. głosów.

Obecnie w treści zawiadomienia akcjonariusz przede wszystkim wskazuje dane identyfikujące go oraz stan posiadania akcji przed transakcją i po niej. Ryzyko publikacji sfalsyfikowanych zawiadomień zostałoby poważnie ograniczone, gdyby akcjonariusz musiał również ujawnić podmiot, u którego są zapisane akcje (firma inwestycyjna/bank powierniczy), a emitentowi przyznane byłoby prawo do niezwłocznego żądania od takiego podmiotu potwierdzenia stanu posiadania.

Precyzyjne określenie podmiotu, u którego są zdeponowane akcje, sprawiłoby, że emitent nie musiałby szukać po omacku papierów wartościowych we wszystkich firmach inwestycyjnych i bankach powierniczych. Jednocześnie miałoby wymiar prewencyjny, gdyż emitent w każdym momencie mógłby sprawdzić fakt zapisania akcji na rachunku, a osoba mająca wyciągnąć korzyści z manipulacji poważnie zastanowiłaby się nad sensem takiej operacji. Ponadto taka regulacja pozwoliłaby sprawdzić, jak działa system wymiany informacji przed wdrożeniem za dwa lata dyrektywy 2007/36/WE.

I nie ma sensu zastanawianie się, czy był to jednorazowy przypadek. Kilkanaście milionów akcji Bumechu zmieniło właściciela, a wielu z inwestorów nie dokonałoby transakcji, gdyby nie feralna wiadomość. Autorowi tekstu nie było przyjemnie rozmawiać z przedstawicielem jednego z amerykańskich funduszy, który początkowo nie dowierzał opowieści o przypadku Bumechu, a później określił polski rynek kapitałowy mianem bananowej giełdy.

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych