W konsekwencji spadnie tempo wzrostu gospodarczego, powodując dalszą presję na rachunki budżetowe, dług publiczny, stopy procentowe itd. A jak pokazuje przykład Węgier, wyrwanie się z pętli deficytu–recesji jest bardzo trudne.
Moim zdaniem reforma finansów publicznych powinna mieć dwa główne cele. Po pierwsze i najważniejsze, redukcję deficytu – w planie minimum deficyt pierwotny, czyli z wyłączeniem kosztów obsługi długu publicznego, musi spaść do zera. Tylko w takim przypadku ustanie presja na dalszy przyrost długu publicznego. Po drugie, obniżenie deficytu powinno pociągać za sobą możliwie jak najmniejsze koszty, np. w postaci wolniejszego tempa wzrostu gospodarczego.
Oba te cele, jak sądzę, nie wydają się kontrowersyjne. Kontrowersyjne zapewne będzie ich osiągnięcie, gdyż jakakolwiek reforma budżetowa musi naruszyć status quo, czyli zmienić dotychczasowy podział kosztów lub/i korzyści. Dlatego dobrym punktem odniesienia wydaje mi się drugi, komplementarny cel, czyli minimalizacja kosztów zacieśnienia fiskalnego dla całej gospodarki.
Wiadomo, że obniżanie deficytu pierwotnego sektora finansów publicznych (w dalszych rozważaniach pominę koszty obsługi długu publicznego, bo tutaj rola dyskrecjonalnych decyzji rządu jest ograniczona) można osiągnąć na dwa sposoby: poprzez zwiększenie przychodów lub zmniejszenie wydatków sektora. Przy takiej samej skali impulsu fiskalnego różny jednak będzie wpływ zwiększenia przychodów lub obniżenia wydatków na tempo wzrostu gospodarczego.
Według moich obliczeń mnożnik wydatków jest znacznie większy niż mnożnik wpływów sektora finansów publicznych. Oznacza to, że redukcji deficytu pierwotnego poprzez wzrost przychodów będzie towarzyszyć wyższe tempo wzrostu gospodarczego, niż gdyby taką samą redukcję deficytu rząd osiągnął poprzez ograniczenie wydatków.