Perspektywy wzrostu są ograniczane z jednej strony przez słabnący popyt zagraniczny i pogłębiającą się recesję w strefie euro. Z drugiej zaś, wydatki inwestycyjne sektora publicznego będą, przynajmniej w najbliższych dwóch latach, spadać. Biorąc pod uwagę, że ich przełożenie na inne sektory gospodarki (mnożnik) jest dość duże, oznacza to trwałe obniżenie tempa wzrostu PKB. Spadek wydatków na infrastrukturę zresztą już jest widoczny. Moim zdaniem najistotniejszą informacją z rachunków narodowych w  II?kwartale nie było wcale znacznie niższe, niż oczekiwano tempo wzrostu PKB, ale głębokie spowolnienie w inwestycjach. W nadchodzących miesiącach przełoży się ono na spadek popytu na pracę, spadek zatrudnienia i wzrost bezrobocia. W konsekwencji obniży się tempo wzrostu wynagrodzeń, dochody gospodarstw domowych oraz wydatki konsumpcyjne.

W takim scenariuszu, zresztą oczekiwanym przez większość ekonomistów oraz bank centralny, luzowanie polityki pieniężnej jest jedynie kwestią czasu. Moim zdaniem zdecydowana obniżka stóp procentowych już teraz jest o wiele lepszym rozwiązaniem niż bierność. Im później RPP rozpocznie cykl luzowania polityki pieniężnej, tym słabszy będzie wzrost gospodarczy w przyszłym roku i tym więcej obniżek będzie wówczas potrzebne, by ustabilizować gospodarkę i rynek pracy.

Niewątpliwą przeszkodą dla szybkiego działania po stronie Rady jest wysoka inflacja. Ale warto, po pierwsze, zastanowić się, jak może się ona kształtować za pół roku czy rok w scenariuszu dla gospodarki zarysowanym powyżej. Będzie ona zapewne niższa i to być może znacznie niższa, niż zakładał to NBP w swym ostatnim raporcie o inflacji. Po drugie, RPP powinna chyba raczej się skupić w swym działaniu na czynnikach kształtujących zmiany cen i miarach inflacji, na które może ona rzeczywiście wpływać swoimi decyzjami. Propozycja profesor Chojny-Duch, by rozważyć podniesienie celu inflacyjnego, wydaje mi się dobrym punktem wyjścia do takiej dyskusji.

W ostatnich latach głównymi czynnikami, które pchały inflację do góry, były ceny surowców, w tym ropy naftowej i gazu oraz żywności, których udział w polskim koszyku inflacyjnym jest duży. Trudno oczekiwać, by trend ten w najbliższym czasie mógł się zmienić zarówno ze względu na rosnący popyt w krajach rozwijających się i ograniczenia w podaży, a także drukowanie pieniędzy przez najważniejsze banki centralne świata. To zaś oznacza, że osiągnięcie celu inflacyjnego na poziomie 2,5 proc. będzie możliwe jedynie w warunkach bardzo restrykcyjnej polityki pieniężnej i, co za tym idzie, bardzo słabego wzrostu gospodarczego. Ponadto, inflacja CPI będzie zapewne o wiele bardziej zmienna i zależna od cyklicznych zmian cen surowców, które nie muszą się pokrywać z cyklami koniunktury w Polsce. To oznacza istotną komplikację dla polityki pieniężnej w naszym kraju, ukierunkowanej na punktowy cel inflacji CPI.

Znacznie bardziej sensowne, moim zdaniem, byłoby oparcie decyzji o stopach procentowych na inflacji bazowej, z wyłączeniem cen żywności i nośników energii. Na inflację bazową wpływa głównie stan gospodarki (luka popytowa), płace oraz akcja kredytowa,na wszystkie te czynniki zaś (a zwłaszcza ostatni) polityka pieniężna ma bezpośredni wpływ. Ustalenie celu inflacyjnego dla inflacji bazowej np. w przedziale 1,5–2,5 proc. ułatwiłoby prowadzenie bardziej skutecznej i przewidywalnej polityki pieniężnej. Myślę, że byłoby to też rozwiązanie lepsze, niż podnoszenie celu dla inflacji CPI. Z jednej strony ograniczyłoby to ryzyko nieuzasadnionych stanem gospodarki obniżek stóp procentowych, gdyby np. ceny surowców zaczęły nagle spadać, z drugiej zaś zapobiegłoby wzrostowi oczekiwań inflacyjnych i rentowności długoletnich obligacji.