Liczę, że strefę euro uda się uzdrowić

Rozmowa z Michałem Marczakiem, dyrektorem departamentu analiz DI BRE Banku

Aktualizacja: 24.02.2017 01:34 Publikacja: 10.12.2011 01:01

fot. m. pstrągowska

fot. m. pstrągowska

Foto: GG Parkiet

W powszechnej opinii Europa znajduje się w kryzysie, zwłaszcza w sferze finansowej. Da się z niego wyjść?

To zależy od decyzji podejmowanych przez państwa Unii Europejskiej. W mojej ocenie Wspól- nota musi przyjąć długoterminowy plan narzucający wszystkim jej członkom dyscyplinę budżetową. To jednak będzie długotrwały proces i z dnia na dzień nie przyniesie pożądanych efektów.

A co może dać takie efekty?

W krótkim okresie kluczowe jest pozyskanie pieniędzy, które pozwolą zachować płynność finansową państwom bliskim bankructwa. Niemcy – największy beneficjent strefy – na razie nie zgadzają się na drukowanie pieniędzy przez Europejski Bank Centralny, który obecnie wydaje się ostatnią instancją mogącą zapewnić taką płynność, i żądają głębokich reform strukturalnych, m.in. kontroli budżetów i obniżenia wydatków. Bogate społeczeństwa zwykle z wielkim trudem i w ostateczności godzą się na takie cięcia i ograniczenie suwerenności. W przypadku UE nie ma jednak alternatywy. Jeśli nie będzie reform, z pewnością trudnych dla społeczeństwa, strefa euro może przestać istnieć, co boleśnie odczują także inne gospodarki na całym świecie. Z bankructwem Grecji rynki już się pogodziły. W bardzo trudnej sytuacji są jednak finanse dużo większych Włoch.

Włochy to trzecia gospodarka strefy euro. Pozostałe państwa Wspólnoty chyba nie dopuszczą do jej bankructwa?

Będą się starały uniknąć takiego scenariusza, ale to zależy też od Włochów i podejmowanych przez nich reform. W państwie tym dług stanowi 120 proc. PKB. Gdy gospodarka dynamicznie rośnie, udaje się rolować dług. Co jeśli w ocenie inwestorów PKB zwolni lub zacznie spadać, a taka perspektywa w całej Europie jest coraz bardziej realna? Cięcia wydatków dodatkowo ograniczają wzrost. W skrajnym przypadku, przy rosnącym oprocentowaniu kolejnych transz długu, Włochy wpadają w spiralę zadłużenia i ostatecznie nie są w stanie finansować się na rynku. Bez wsparcia ze strony EBC, być może przy współudziale Międzynarodowego Funduszu Walutowego, państwo to może się stać niewypłacalne, co będzie niewspółmiernie większym problemem dla świata niż bankructwo Grecji.

Co pana zadaniem stanie się ze strefą euro w najbliższych miesiącach?

Tego tak naprawdę nikt nie wie. Dziś jest najważniejsze, aby państwa Unii znalazły mechanizm zapobiegający dalszemu rozprzestrzenianiu się kryzysu zadłużeniowego.

Jak to się ma do Polski? Wciąż jesteśmy zieloną wyspą?

To, co się dzieje w Europie, ma ogromny wpływ na naszą gospodarkę i finanse. 80 proc. polskiego eksportu trafia do UE, a przyszłym roku musimy zrolować obligacje o wartości 160–170 mld zł. Jeśli płynność finansową utracą kolejne państwa Unii, to i my możemy mieć problem ze znalezieniem kupców na nasze obligacje. Rząd już szuka pieniędzy, aby przynajmniej częściowo ograniczyć to ryzyko.

W jaki sposób?

Mamy zapowiedzi wprowadzenia nowych podatków, m.in. od wydobycia surowców. Na pewno będą cięcia części wydatków budżetowych. Skarb Państwa może też sprzedawać udziały w dużych spółkach, w tym giełdowych.

Czy to wystarczy, aby Polska zachowała płynność?

Polska gospodarka jest w lepszej kondycji niż większość krajów UE. Pojawia się jednak pytanie, na które nie ma odpowiedzi – to kurs złotego w stosunku do głównych walut obcych. Jak złoty będzie się umacniać, to raczej nie będzie problemu z zadłużeniem. Gorzej, gdy będzie słabnąć, szczególnie w kontekście konstytucyjnych progów zadłużenia.

Jaki wpływ na naszą giełdę mają dziś zawirowania na międzynarodowych rynkach finansowych?

Bez wątpienia decydują o tym, co się dzieje na GPW.

Czy w obecnej sytuacji może pan coś doradzić inwestorom, którzy kompletnie nie wiedzą, czy mają kupować akcje czy sprzedawać?

Nie pokuszę się o prognozowanie, czy i o ile mogą w najbliższym czasie wzrosnąć lub spaść podstawowe indeksy. Niestety, inwestorzy muszą sami sobie odpowiedzieć na jedno podstawowe pytanie. Dotyczy ono rozwoju sytuacji w strefie euro. Jeśli uważają, że poczynione reformy zapobiegną bankructwom kolejnych państw, to sytuacja na GPW będzie się poprawiać, co powinno skłaniać ich do zakupu akcji, które dziś są wyjątkowo tanie. W przeciwnym razie na wiele miesięcy powinni zapomnieć o giełdzie.

Który scenariusz jest panu osobiście bliższy?

Ten dotyczący skutecznej reformy Wspólnoty. Nie zmienia to faktu, że dziś oba są równie prawdopodobne. Ostateczne rozwiązanie zależy od polityków, którzy muszą znaleźć kompromis satysfakcjonujący poszczególne kraje. Jak widać, na razie jest to trudne.

Załóżmy na początek wystąpienie scenariusza negatywnego. W co powinni w takiej sytuacji inwestować giełdowi gracze?

Na pewno nie kupować akcji, tylko trzymać gotówkę z myślą o przyszłych zakupach. Historyczne dane pokazują za to, że w czasach kryzysu zarobek zapewniają dolary. W powszechnym przekonaniu jest to waluta, która nie może upaść, w przeciwieństwie do euro, więc nie tylko finansiści, ale i zwykli ludzie na całym świecie zgłaszają na nią duże zapotrzebowanie. Tradycyjnie dobrą inwestycją może też być złoto.

To w takim razie w co inwestować przy założeniu, że wystąpi scenariusz pozytywny?

Zakładam, że w końcu nastąpią reformy, które będą bolesne dla całej Europy, ale przyczynią się do wzrostu gospodarczego Unii. Część makroekonomistów spodziewa się, że recesja zakończy się już w III kwartale przyszłego roku. Zakładając taki scenariusz, niewątpliwie należałoby kupować akcje.

Ale kiedy? Już dziś czy dopiero za pół roku?

Kupowanie akcji zalecałbym rozpocząć wtedy, gdy nabierzemy przekonania, że podjęte reformy będą skuteczne, a rynki finansowe przestaną reagować na słabe dane makro. Te dopiero przed nami. Ze względu na ogromne ryzyko występujące na rynku zalecam nabywać akcje z perspektywą co najmniej pół roku. Należy oddzielić spekulację od inwestowania.

Jakie walory kupować?

W pozytywnym scenariuszu sądzę, że dobrą lokatą mogą być papiery spółek surowcowych, zwłaszcza KGHM i Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Kolejna branża to banki. Przede wszystkim te mniejsze i dotychczas mocno przecenione, np. Getin i Millennium. Poza tym spółki z całego sektora przemysłowego, który na ożywieniu gospodarczym powinien korzystać najszybciej. Chodzi mi głównie o spółki, które dużo eksportują. Spośród nich dobrze rokuje zwłaszcza Świecie i Impexmetal.

Czy są jakieś branże lub spółki, które niezależnie od scenariusza, jaki założymy, będą tracić na wartości?

W mojej ocenie w żadnym z wariantów raczej nie zarobimy na akcjach firm chemicznych.

Rosnące koszty zakupu gazu przy jednoczesnym spadku wysokich już cen nawozów prawdopodobnie spowodują w przyszłym roku istotny spadek ich wyników, a w konsekwencji i kursów walorów. Unikałbym też kupowania papierów firm telekomunikacyjnych i mediowych. W każdej z tych branż szanse na wzrost wyników są ograniczone, m.in. ze względu na dużą konkurencję.

Która z grup inwestorów musi zacząć kupować akcje, aby wzrosła wartość podstawowych indeksów na GPW?

Tylko inwestorzy zagraniczni są dziś w stanie zmienić trend na GPW, która jest ściśle skorelowana z innymi rynkami. Moim zdaniem dziś nie brakuje pieniędzy, aby tak się stało. Są one ulokowane w amerykańskich obligacjach rządowych, uważanych za bezpieczną lokatę. Podstawa to rozpowszechnienie się przekonania, że gospodarka europejska ma szanse na trwały wzrost, co dla funduszy oznacza wzrost akceptacji ryzyka.

Czy dziś jest szansa na większy popyt na akcje ze strony OFE lub TFI?

Jeśli zagranica ruszy do zakupów, to i inne grupy inwestorów się dołączą. Na pewno nie liczyłbym na zbyt duży popyt ze strony TFI, które nie mają nowych środków. Nieco lepiej wygląda sytuacja z funduszami emerytalnymi. Wprawdzie dostają obecnie mniej pieniędzy, ale mają możliwość zwiększania udziału akcji w swoich portfelach.

W ostatnich miesiącach w Polsce prawie nie istnieje rynek ofert pierwotnych. Czy coś się zmieni w tej materii i kiedy?

Przede wszystkim pamiętajmy, że w ostatnich kwartałach inwestorzy prawie wcale nie zarabiali na akcjach nabywanych na rynku pierwotnym. W takiej sytuacji trudno, aby chcieli zgłaszać popyt na jakiekolwiek walory. Sądzę, że rynek pierwotny może się częściowo odbudować w przyszłym roku, ale tylko wówczas, gdy założymy wystąpienie pozytywnego scenariusza w strefie euro. Wtedy jest szansa, że nabywców znajdą zwłaszcza emisje dużych spółek. Małe i średnie nadal mogą mieć problemy z plasowaniem swoich ofert. Podstawa to również odpowiednia – atrakcyjna dla inwestorów – cena, po jakiej będą sprzedawane nowe akcje.

Dziękuję za rozmowę.

CV

Michał Marczak ukończył Wydział Ekonomii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1997 r. pracował jako analityk, najpierw w Pioneer Polskim Domu Maklerskim, a od 2000 r. w DI BRE Banku. Od 2006 r. jest dyrektorem departamentu analiz w ostatniej z tych firm, a od 2007 r. również dyrektorem zarządzającym odpowiedzialnym za sprzedaż instytucjonalną. W listopadzie DI BRE Bank był szóstym największym brokerem (z udziałem 5,9 proc.) na rynku akcji notowanych na GPW i drugim największym na rynku kontraktów terminowych (13,7 proc.).

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty