Oszustwa na rynku sztuki: handel „inwestycyjnymi" rzeźbami

Podmiotowość klienta to gwarancja bezpiecznych zakupów na rynku sztuki.

Aktualizacja: 03.03.2018 09:37 Publikacja: 03.03.2018 08:30

Przed drugą wojną w Warszawie policja odnotowała przypadki sprzedaży kolumny Zygmunta III Wazy, która stoi na placu Zamkowym.

Przyjeżdżał bogaty obywatel z prowincji, a miejscowy cwaniak sprzedawał mu kolumnę. Jak on to robił?

Fakt powyższy kojarzy mi się z ostatnią medialną sensacją. Media informują, że antykwariuszka ze Szwecji sprzedała polskim klientom za kilkaset milionów rzeźby o wartości rzekomo inwestycyjnej. Rzeźby nie miały jednak inwestycyjnego potencjału. Nabywcy nawet nie oglądali rzeźb, dostawali potwierdzenie zakupu. Skąd biorą się naiwni, którzy wierzą, że można kupić kolumnę Zygmunta?

Uwodzenie klienta

Celowo nie podaję szczegółów sprawy, ponieważ nie są ważne. Najważniejszy jest mechanizm uwodzenia naiwnych. Takie afery będą się powtarzały, ponieważ ludzi zaślepia chciwość. Klienci wierzyli, że nastąpi cud i nic nie robiąc, zostaną bogaczami.

Dlaczego klienci antykwariuszki nie sprawdzili, czy oferowane na inwestycję rzeźby funkcjonują na rynku? Wystarczyło zajrzeć na światowy portal rynku sztuki Artprice (www.artprice.com) lub na polski odpowiednik Artinfo.pl (www.artinfo.pl).

Dlaczego nie zajrzeli? Usłyszałem wyjaśnienie, że abonament kosztuje! To prawda, ale abonament jest szokująco tańszy niż towar, który powinniśmy obowiązkowo sprawdzić przed „inwestycyjnym" zakupem. Od lat przekonuję w „Parkiecie", że podstawowym warunkiem bezpiecznych inwestycji na rynku sztuki jest podmiotowość klienta.

Nawet osoby potwornie zapracowane znajdują czas, aby świadomie wybrać najlepszą ofertę, kiedy kupują np. auto lub plac na inwestycję. Dlaczego, kupując obraz za gigantyczną kwotę, zwykle nic nie wiedzą o rynkowych mechanizmach?

Krajowi marszandzi przekonują, że handel „inwestycyjnymi" rzeźbami nie miał nic wspólnego z prawdziwym rynkiem sztuki. Była to według nich sprzedaż pewnego „produktu finansowego".

Protokół po aukcji

Moim zdaniem ta sprzedaż rzeźb miała jednak coś wspólnego z krajowym rynkiem. Na naszym rynku akcentuje się prawie wyłącznie rekordy cenowe. W tym tkwi sugestia, że obraz lub rzeźba stale będą drożały. Nie pokazuje się innych istotnych korzyści wynikających z życia pośród sztuki.

Obraz na co dzień w domu może być źródłem poczucia harmonii, radości i to jest największy zysk. Jeśli po latach korzystnie sprzedamy taki obraz, to jest to zysk finansowy jedynie „przy okazji" pozytywnych przeżyć, jakie dała nam sztuka. Te pozytywne przeżycia są najważniejsze.

Faktem jest, że na naszym niedojrzałym rynku po niektórych fikcyjnych licytacjach podawane są lipne, wysokie ceny. Tworzy to wokół rynku aurę „inwestycyjnego" potencjału sztuki. Na świecie dawno temu poradzono sobie z tego typu praktykami. Na aukcję przychodzi urzędnik państwowy (zwykle notariusz z zawodu) spisuje oficjalny protokół z wynikami.

Na świecie antykwariusz płaci podatki od cen podanych w protokole. Nie opłaca mu się podawać fikcyjnych cen, bo musiałby od nich płacić zabójcze podatki. Urzędowy protokół jest rzetelnym źródłem wiedzy o cenach dla inwestorów, kolekcjonerów, dziennikarzy i urzędów podatkowych.

W Polsce nie ma protokołów. Skutkiem tego nawet rzeczywiste rekordowe sprzedaże są nierzadko kwestionowane przez konkurentów na rynku. Złe plotki niszczą rynek od lat. U nas lipne rekordy przekazywane są bezkrytycznym mediom, które je nagłaśniają. Natomiast podatki płaci się od rzeczywistych skromnych wyników.

Od lat postuluję, aby w Polsce również wprowadzono urzędowe protokoły. Rynek sztuki zyska na przejrzystości, wiarygodności. Umocni się zaufanie do rynku, pojawią się nowi klienci. Dlaczego środowisko antykwariuszy oficjalnie nie wystąpi z takim postulatem? Zgłaszałem ten postulat m.in. podczas obrad jubileuszowego zjazdu Stowarzyszenia Antykwariuszy i Marszandów Polskich w 2017 roku.

Sensacją krajowego rynku sztuki są nie tylko wspomniane rzeźby, ale także rekordowe wyniki sprzedaży oryginalnych ilustracji Jana Marcina Szancera. Sprzedano je na aukcji 24 lutego w Sopockim Domu Aukcyjnym (www.sda.pl). Firma na swojej stronie podała wyniki. Aukcję zapowiedziałem w „Parkiecie" z 10–11 lutego.

Szancer to być może najbardziej lubiany powojenny ilustrator. Niektóre ilustracje do „Przygód Pana Kleksa" sprzedano powyżej 20 tys. zł. Od razu znajomi zaczęli zadawać mi pytania: „Czy te obrazki jeszcze podrożeją, kiedy i o ile?"

Kapryśny rynek

Sopocki Dom Aukcyjny 7 marca zorganizuje Aukcję Sztuki XXI wieku. Wszystkie ceny wywoławcze to 1,5 tys. zł. Są w ofercie obrazy malarzy lubianych, dziś popularnych, osiągających względnie wysokie ceny, np. Zofii Błażko i Wojciecha Brewki. Czy za 10 lub 30 lat obrazy tych artystów również cieszyć się będą rynkowym powodzeniem?

Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Tak samo nie można dziś odpowiedzieć, jaka spółka za 30 lat będzie najwyżej notowana na warszawskiej giełdzie. Tak samo nie wiadomo, za ile lat opłacalna będzie sprzedaż dziś kupionych ilustracji Szancera.

Często posługuję się przykładem najdroższego polskiego malarza Henryka Siemiradzkiego (1843–1902). Malował na zamówienie carów Rosji, zbudował piękną willę w Rzymie, żył jak król. Po czym zniknął z rynku na prawie 100 lat.

Wrócił na rynek, kiedy kilkanaście lat temu zaczęli go kupować Rosjanie, którzy uważają Siemiradzkiego za rosyjskiego artystę. Od czego zależą sława i zapomnienie malarza? Rynek sztuki bywa bardzo kapryśny. Czy Zofia Błażko będzie rynkową rekordzistką za 30 lat?

Z kolei 17 marca firma z Sopotu zorganizuje aukcję sztuki współczesnej. Oferta jest urozmaicona. Kolekcjonerów zainteresuje zapewne rzadki „Akt" Tymona Niesiołowskiego. Bardziej przystępną cenę ma bajkowy zwierzak namalowany przez Teofila Ociepkę. Artysta był malarzem amatorem. Stworzył wokół siebie niezwykłą legendę.

Tania alternatywa dla inwestorów

Ciekawie zapowiada się aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego (www.wcn.pl). Odbędzie się dopiero 21 kwietnia. Piszę z wyprzedzeniem, aby czytelnicy mieli czas na zastanowienie.

Najwyższe ceny na krajowym rynku osiągają polskie numizmaty. Istotnie niższe ceny mają porównywalne monety europejskie. To jest alternatywa dla mniej zamożnych kolekcjonerów. W ofercie WCN będzie ok. 200 takich numizmatów.

Do aukcji sprawdźcie w różnych, niezależnych źródłach, czy warto kupować np. zabytkowe niemieckie monety? Czy może to być dobra lokata i dlaczego?

[email protected]

Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: BMW 501. Barokowy anioł
Inwestycje alternatywne
Ciągle z klasą!
Inwestycje alternatywne
Wysoka cena niewiedzy
Inwestycje alternatywne
Pułapki inwestowania w sztukę
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie. Pustynna burza
Inwestycje alternatywne
Retro jest w cenie: Volvo Amazon. Nie tylko dla Wonder Woman