W tym konktekście może się wydawać, że najnowsza książka Josepha Stiglitza, wydana w oryginale w 2016 r., straciła już aktualność. Noblista w dziedzinie ekonomii twierdzi bowiem, że wspólna waluta skazuje Euroland na rozwój poniżej potencjału.

Okazuje się, że euro i ograniczenia, jakie ono narzuca krajom unii walutowej, nie zawsze stanowią nieprzezwyciężony hamulec wzrostu. Stiglitz podkreśla wprawdzie, że strefa euro może działać, ale tylko pod warunkiem, że zostanie kompletnie przebudowana. Integracji gospodarczej musi towarzyszyć większa integracja fiskalna i polityczna. Tyle że szanse na takie reformy w strefie euro wydają się znikome. A mimo to gospodarka Eurolandu wróciła, jak się zdaje, na ścieżkę trwałego wzrostu. To prowokuje podejrzenia, że kryzys fiskalny był nie tyle nieuniknioną karą za grzech pierworodny, jakim było narzucenie jednej waluty niegotowej na to grupie państw, ile skutkiem błędów w polityce gospodarczej, których dało się uniknąć.

To jednak prowadzi do pytania, dlaczego tak się nie stało. Jeśli przyczyną np. spóźnionej reakcji Europejskiego Banku Centralnego na kryzys był brak porozumienia państw członkowskich Eurolandu, to można dojść do wniosku, że Europa nie dojrzała nie tylko do unii walutowej, ale w ogóle do jakiejkolwiek unii. Być może to nie euro zagraża Unii Europejskiej, jak mówi Stiglitz, tylko istnieje jedna przyczyna – głębokie podziały polityczne – która zagraża im obu.